25 lipca 2014

ShinyBox - lipiec 2014


Otwierając lipcowego ShinyBoxa nie miałam pojęcia co jest w środku, bo dopiero co wróciłam z wyjazdu i od razu rzuciłam się na pudełko. Od razu zauważyłam, że jest bardzo lekkie, a rzeczy w nim dość małe, ponieważ można było wyczuć, że latają wewnątrz. Po szybkim przeglądnięciu zawartości, od razu uznałam, że pudełko należy do tych słabszych i byłam rozczarowana tym, co znalazło się w środku. Moja opinia może ulec zmianie dopiero jak rzeczywiście przetestuję te kosmetyki, nawet jeśli teraz uważam, że coś jest mi niepotrzebne.


Yasumi, ampułka pielęgnacyjna - maleńka ampułka 3ml, przeznaczona do cery suchej i odwodnionej. Buteleczka jest urocza, taka malutka. Mimo że opakowanie jest malusie, to chyba starczy na jakiś czas. Mam zamiar jej używać głównie pod oczy, bo ostatnio bardzo skupiam się na tych partiach (tak to jest jak się ma chłopaka młodszego o 4 lata xD). 13zł / 3ml


BingoSpa, chłodzący żel po opalaniu z aloesem - najgorsze momenty przy opalaniu mam już za sobą, jestem już trochę murzynem na plecach, a to dopiero połowa lata, więc nie wiem, czy mi się przyda. Mam go zamiar stosować jako żel chłodzący sam w sobie. Na drugim miejscu ma olejek z mięty pieprzowej, dalej ekstrakt z aloesu i kilka innych składników aktywnych. Moim zdaniem pachnie ładnie, jak gumy miętowe albo pasta do zębów. 24zł / 100g


Etre Belle, cień do powiek w kredce - w końcu jakaś kolorówka zawitała do ShinyBoxa. Mi trafił się cień w kredce w kolorze 02. Jest to niby brąz, ale widać w nim trochę fioletu, trochę różu. Moim zdaniem bardzo ładny kolor, uwielbiam takie. Jestem ciekawa, jak będzie się spisywał na powiekach. 59zł / 1,7g


Glazel, lakier winylowy do paznokci - od jakiegoś czasu wcale nie maluję paznokci, więc na lakier jakoś bardzo się nie ucieszyłam. Trafił mi się nr 600, czyli bardzo rozbielony róż. Akurat obecnie jestem całkiem mocno opalona i dłonie też mam ciemniejsze, więc ten lakier wygląda naprawdę nieźle na nich. Niestety takie kolory są trudne w obsłudze - ten bardzo smuży i potrzebuje około 3 warstw. 25zł / 10ml


Venita, pomadka ochronna SPF6 - nie jestem fanką takich produktów. Niby na lato fajnie, ale ja jakoś nie dbam o ochronę ust w czasie upałów. Tym bardziej, że jest to zwykła, bezbarwna pomadka ochronna. Na Woodstock pewnie ją wezmę, żeby po prostu nawilżyć usta. Ale tyłka ten produkt nie urywa i wolałabym cokolwiek innego zamiast tej pomadki. 6zł / 4g


Ogólnie uważam, że lipcowy box jest niestety dosyć słaby. Żaden produkt mnie nie powalił, mimo że kilka z nich na pewno znajdzie u mnie zastosowanie. Jeśli moja opinia się zmieni, na pewno dam Wam znać. Najbardziej jestem ciekawa ampułki i cienia do powiek. Lakier też powinien wyjść na plus, więc może okaże się, że nie jest jednak tak tragicznie ;) Jeśli Wam spodobało się to pudełko, to można je zamówić na stronie ShinyBoxa za 59zł.


17 lipca 2014

Planeta Organica: Złota maska ajurwedyjska - nie wszystko złoto, co się świeci


Pewnego razu upatrzyłam sobie w internetach maskę do włosów. I chodziła za mną jakiś czas, aż w końcu się na nią skusiłam, kiedy była w promocji. Marka Planeta Organica słynie ze świetnych balsamów do włosów, więc pokładałam też duże nadzieje w masce od tego producenta.

Do maski przyciągnęło mnie przede wszystkim ciekawe opakowanie i jego zawartość, która kusiła złotym blaskiem na blogach recenzujących ją dziewczyn. Po odkręceniu opakowania urzekł mnie jej zapach - pachnie pięknie, ciężko, kadzidlanie. Przypomina takie babciowe perfumy, ale mnie ten zapach powala na kolana. Pierwsze użycia kosmetyku mnie zachwyciły - włosy były niesamowicie wygładzone i ujarzmione. Pełna entuzjazmu sądziłam, że znalazłam maskę idealną. I była idealna. Szkoda tylko że przed pierwsze trzy razy... potem już nie było mi dane ponownie doświadczenie takiego działania.


Obecnie kończę tę maskę, zostało mi jej na kilka ostatnich użyć. Od czasów pierwszych zachwytów nie zaskoczyła mnie w żaden sposób. Spisuje się bardzo przeciętnie. Mimo zawartości silikonu nie wygładza włosów jakoś rewelacyjnie, często maski bez-silikonowe radzą sobie u mnie z tym lepiej. Myślałam, że brak piorunującego działa tkwi w ilości nakładanego produktu czy czasie trzymania, i stosowałam różne opcje. Niestety efekt żadnej z nich nie był podobny do tego, co otrzymałam na początku. Szkoda, bo maska wygląda i pachnie pięknie. Jednakże po tej nieudanej przygodzie nie zrażam się do masek tej marki - może jeszcze kiedyś wypróbuję inny wariant. Na razie mam do wykończenia dwa cudowne balsamy do włosów, które działają o wiele lepiej niż prezentowana tutaj złota maska ajurwedyjska.

Cena: ok. 22zł      Pojemność: 300ml      Dostępność: np. SkarbySyberii

15 lipca 2014

Egyptian Magic: naturalny krem na bazie 6 składników


Krem Egyptian Magic wpadł w moje ręce dzięki ShinyBoxowi. Przyznam, że nie słyszałam o tym produkcie wcześniej, nigdy nie rzucił mi się w oczy, mimo że bloguję kosmetycznie od ponad 3 lat. Niemniej jednak krem zainteresował mnie, ponieważ bardzo lubię kosmetyki naturalne, a EM jest jednym z nich. W składzie ujrzymy tylko sześć pozycji: oliwa z oliwek, wosk pszczeli, miód, pyłek pszczeli, mleczko pszczele i propolis.

Kosmetyk swoją konsystencją bardziej przypomina maść, jest ona zwarta i dość tłusta. W czasie chłodniejszych dni krem ma postać bardziej takiego wosku, natomiast w czasie upałów może nieco przypominać olejek. Produktu używam tylko na noc, ponieważ w ciągu dnia zazwyczaj noszę makijaż, a moja skóra nie lubi tłustych czy mocno nawilżających kosmetyków pod podkład - świecę się wtedy już po 15 minutach. Nie wspomniałam jeszcze, że kremu używam głównie do twarzy, mimo iż jest to kosmetyk wielofunkcyjny.

Nie ma co ukrywać, że jest to krem tłusty, więc jeśli nie lubicie takich konsystencji lub uczucia tłustości na twarzy, to nie jest to produkt dla Was. Mi stosowanie kosmetyku tego typu na noc nie przeszkadza, ponieważ wiadomo, że na czas kilkugodzinnego snu warto dać skórze solidniejszą dawkę odżywienia, natłuszczenia i nawilżenia. Na noc nie żałuję sobie produktu, więc wchłania mi się on przez długi czas. Najczęściej nakładam go jakieś 2h przed planowanym pójściem spać, bo w innym wypadku spora ilość produktu zostałaby pewnie wchłonięta przez poduszkę a nie moją skórę. Rano moja skóra jest miękka, nawilżona i wygładzona. Nie budzę się z tłustą powłoką na twarzy, wszystko jest ładnie wchłonięte. Bardzo lubię kosmetyki naturalne i reaguję dobrze na większość z nich. Ogólnie uważam, że Egyptian Magic to naprawdę dobry produkt, jednak jego cena trochę mnie przeraża. Mimo mojego ogólnego zadowolenia z działania kosmetyku, trzeba sobie powiedzieć szczerze, że jest on drogi i niestety nie niezastąpiony i po skończeniu opakowania już do niego nie wrócę. Na pierwszym miejscu w składzie jest oliwa z oliwek i myślę, że stosowana solo na twarz jako olejek na noc dawałaby podobne rezultaty. Mam też przetestowanego godnego zastępcę, który kosztuje jakieś 6 razy mniej i jest to olej awokado marki Fitomed, który dawał podobny efekt i bardzo byłam z niego zadowolona. 

Cena: 98zł     Pojemność: 59ml      Dostępność: np. http://egyptianmagic.pl/

13 lipca 2014

Wyniki rozdania z Cece of Sweden!

Rozdanie zakończyło się już dwa tygodnie temu, ale jakoś miałam trudności, żeby zebrać się do ogłoszenia wyników. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie :) Niestety w konkursie udział wzięło tylko 9 osób. Od dłuższego czasu (może nawet i pół roku) widzę, że blogi już nie cieszą się taką popularnością i są o wiele rzadziej komentowane. Nawet możliwość wygrania kosmetyków za napisanie kilku słów nie jest już tak atrakcyjna. Za to cieszyć powinno się tych 9 osób, ponieważ szansa na wygranie jest większa ;)



Ale dobra, bez zbędnego przedłużania ogłaszam, że szampon i odżywkę Cece of Sweden wygrywa:


 
edit [4.07.2014]:
Zwyciężczyni nie zgłosiła się w wiadomości, zatem wybrałam drugą osobę i jest to: Pink Lipstick

Proszę Cię o przesłanie danych do wysyłki (masz na to 5 dni) na agu747@interia.pl :)
  

11 lipca 2014

Wibo: Celebrity lash, niebieska maskara do rzęs


Niebieski tusz do rzęs dostałam dawno temu w WiboBoxie. Całkiem się ucieszyłam, kiedy go zobaczyłam, ponieważ wcześniej nie stosowałam kolorowych maskar. Po otwarciu opakowania zachwycił mnie kolor tuszu - jest to śliczny, chabrowy odcień, idealnie wpasowujący się w letnie klimaty. Szczoteczka już mnie tak bardzo nie urzekła, ale już po pierwszym zastosowaniu okazało się, że nie jest zła. Nie skleja rzęs aż tak bardzo, jak się tego spodziewałam, da się nią uzyskać całkiem przyzwoity efekt.

Tusz ten bardzo polubiłam, używam go naprawdę często (jak na tusz kolorowy, który nie jest tak uniwersalny jak czarny). W konsystencji jest gęsty, ale dzięki temu ładnie pokrywa rzęsy kolorem. Od razu widać, że rzęsy są pomalowane na niebiesko, bo w niektórych kolorowych tuszach zdarza się, że efekt jest mizerny. Maskara tworzy troszkę grudek, ale nie są one widoczne na rzęsach. Tak samo ze sklejeniem, uważam, że naprawdę jest minimalne i nie widać go tak na żywo, jak to uchwycił aparat. Osobiście podoba mi się ten efekt. Oczywiście o efekcie końcowym uzyskanym na rzęsach decydują głównie predyspozycje naturalnych rzęs - moje na przykład są dość długie, ale nie są rewelacyjnie gęste, dlatego też końcówki rzęs wyglądają na cienkie. Ponadto tusz jest bardzo trwały, nie zauważyłam, żeby się osypywał nawet po wielu godzinach noszenia.


Nie jestem osobą, która boi się zaszaleć z makijażem, dlatego też ten chabrowy piękniś znalazł u mnie zastosowanie. Mniej więcej raz w tygodniu moje rzęsy są pociągnięte tą maskarą. Jestem ciekawa, jak u mnie wyglądałby kolor fioletowy, ponieważ mam zielną tęczówkę i pewnie ładnie by się komponował. Chabrowy nie wygląda u mnie jakoś rewelacyjnie, ale całkiem lubię to połączenie z kolorem mojej tęczówki :) Dajcie znać, co o nim sądzicie.


Cena: ok. 10zł      Pojemność: 7g      Dostępność: szafy Wibo - Rossmann

8 lipca 2014

'Ostatnio' na zdjęciach #1, czyli kwiecień-maj-czerwiec okiem aparatu :)

Rzadko piszę o czymś osobistym, rzadko pokazuję swoje prywatne zdjęcia na blogu. Można tego znaleźć sporo na moim Instagramie, którego mam od kwietnia, ale nie każdy tam zagląda. Dzisiaj przygotowałam sporą dawkę zdjęć z ostatnich trzech miesięcy (są pomieszane, zupełnie nie ma w nich kolejności :P). Zapraszam do oglądania :)


moje 22-gie urodziny / spotkanie z Markiem / Primark w Berlinie

wakacyjny make-up / robienie paznokci na kosmetyce / wieczorne wyjście na piwo do Spiżu :)

w miarę standardowy make-up dzienny / bardzo fajne piwko z fajną etykietą / omg, napój aloesowy, jakie to pyszne!

mój pieseł w czasie upałów / jezioro Dominickie / Strachy i Pidżama, leci cały czas <3

obrona pracy licencjackiej / Noc Świętojańska i wianki DIY :D / moje raw beauty, które jest średnio beauty :P

zdjęcie do dyplomu / wycieczka na Śnieżnik / zarąbista chatka na Śnieżniku, masz prawie-dom :D

z kotełem Wojtka / ścięłam włosy... dość sporo / impreza na burżuju - za to smaczne i śliczna butelka :P

7 lipca 2014

ShinyBox - czerwiec 2014, moja opinia na temat produktów z pudełka, mini-recenzje


Niedawno dostałam najnowszego ShinyBoxa, a już zdążyłam przetestować produkty w nim zawarte. Uważam, że kilka z nich jest godnych uwagi, dlatego też postanowiłam zrecenzować pudełko na blogu. Muszę przyznać, że zawartość jest całkiem udana i z większości kosmetyków jestem zadowolona. Jeśli jesteście ciekawi, co mam do opowiedzenia o każdym z nich, to zapraszam do dalszej części wpisu.


Dove, antyperspirant Invisible Dry, Anti-White marks - czyli trzeci z rzędu antyperspirant w pudełku. Zapach ma bardzo ładny, wyważony, nie jest ani za mocny, ani za słaby. Bardzo podoba mi się ten klik od rozpylacza, ponieważ jest taki śmieszny, jakby gumowy, i bardzo fajnie się go naciska :P Jeśli chodzi o samo działanie antyperspirantu, to niestety rewelacji nie ma i według mnie (jak na te upały) to skuteczność jest dość niska. Używam go raczej w warunkach domowych, ponieważ można się spocić pod pachami już po około 1-2h od aplikacji, więc jest słaboooo.

Organique, peeling do ciała z guaraną i masłem shea - widziałam niezbyt pochlebne opinie na temat tego produktu, mi jednak bardzo przypadł do gustu. Jestem zwolenniczką peelingów... dziwnych, nietypowych, nie lubię za bardzo cukrowych, więc ten bardzo wpisał się w moje standardy. Czytałam, że dziewczyny pisały, iż peeling jest dość leisty i płynny, ale może to wynika z tego, że są przyzwyczajone do bardziej stałej formy. Jak dla mnie ten peeling ma właśnie średnio-gęstą konsystencję, a ja takie bardzo lubię. Peelingi wykonuję na sucho, więc wiele z nich ma dobre właściwości ścierające, tak samo jest i z tym. Poza tym zawarte w kosmetyku masło shea zostaje na skórze, otula je nawilżająco-tłustawą warstwą, dzięki której nie musimy już sięgać po balsam/masło. Bardzo dobrze używa mi się go do dłoni, ponieważ od razu zastępuje krem.

Marion, serum termoochronne do włosów - serum, którego używam jako 'zabezpieczacza' końcówek i kosmetyku termoochronnego, kiedy sięgam po suszarkę. Muszę przyznać, że bardzo się polubiliśmy. Na włosy nakładam 1-2 pompki produktu. Nie zauważyłam, by serum obciążało czy przetłuszczało włosy zastosowane w tej ilości. Za to końcówki są ładnie ujarzmione, błyszczą się i są gładkie. Ostatnio sporo podcięłam włosy i jak wcześniej moje zniszczone końce nie lubiły tego typu silikonów, teraz nie są raczej problemem i reagują na takie produkty o wiele lepiej. Jeśli chodzi o ten kosmetyk to jest na tak. Szkoda tylko, że ShinyBox wrzucił taki bajer za jedyne 10zł, a nie z wyższej półki.

Etre Belle, maseczka kolagenowa w kremie - tutaj akurat się nie wypowiem, ponieważ po zobaczeniu parafiny na drugim miejscu od razu wiedziałam, że jej nie użyję. Produkt powędrował do mojej cioci, niestety nie wiem, jak się sprawdza.

SYIS, gąbeczka do makijażu Make-up Blender - to rzecz z pudełka, w której pokładałam największe nadzieje. Po wyciągnięciu jej z opakowania trochę się zawiodłam, ponieważ była twarda (nawet twardsza od gąbeczki ebelin, która kosztuje naprawdę grosze - 2,45€). Przy pierwszych użyciach miałam z nią trochę problemów, ponieważ jest ona dość duża, a ja nie mam zbyt dużej twarzy i trochę walczyłam przy nakładaniu podkładu, a do tego dochodziła słaba sprężystość. Na szczęście po kilku umyciach gąbeczka się trochę wyrobiła i obecnie używa mi się jej lepiej. Myślałam, że będzie to hit tego pudełka, niestety trochę się przeliczyłam. Jest to raczej zwykła gąbeczka do makijażu, moim zdaniem gorsza od ebelin.


Mosquiterum, spray na owady - póki co miałam okazję zabrać go ze sobą w góry. Co prawda paliliśmy tam co chwilę ognisko, więc nie jestem w stanie w 100% ocenić działania tego specyfiku, jednak kiedy psiałam się nim w drodze, to nic mnie nie gryzło. Na pewno pojedzie jeszcze ze mną na Woodstock. Spray ma bardzo ładny, cytrusowy zapach.

Sylveco, odżywcza pomadka z peelingiem (+ zestaw próbek)
- naprawdę ciekawy wynalazek! Mamy pomadkę, a w niej zatopione całe mnóstwo drobinek cukrowych, które peelingują usta. Jako osoba, która bardzo rzadko sięga po coś złuszczającego naskórek z warg, jestem oczarowana. Wystarczy przejechać pomadką po ustach, żeby je wypeelingować i jednocześnie natłuścić. Na ustach zostaje nam sporo drobin cukru, które po czasie się rozpuszczają. Minusem produktu jest to, że ten cukier często wchodzi mi do ust, ale akurat ta pomadka jest w 100% naturalna i ma lekko kakaowy posmak, więc nic złego się nie dzieje.
Próbek niestety jeszcze nie wykorzystałam, ale znam działanie większości z nich, ponieważ już je miałam. Bardzo lubię Sylveco, więc zdecydowanie na plus!



W ogólnym rozrachunku, ja z pudełka jestem zadowolona. Może nie wszystkie produkty zachwycają, ale większość z nich przypadła mi do gustu. Zawiodłam się trochę na gąbeczce i dezodorancie, ale one też nie są tragiczne. Za największy niewypał pudełka muszę uznać maseczkę, bo mimo że marka niezła a kosmetyk sam w sobie drogi, to jednak z beznadziejnym składem i tylko dla osób ze skórą suchą/normalną. Uważam, że jest to jedno z najlepszych pudełek ostatnich czasów i biorąc pod uwagę fakt, że można było je kupić za 39zł, to jest tego warte. Niestety teraz box podrożał i kosztuje 59zł (doszło 10zł za wysyłkę), niemniej jednak zainteresowanych odsyłam na stronę ShinyBoxa, gdzie można go sobie zamówić - KLIK.


6 lipca 2014

Planeta Organica: Odżywczy szampon z minerałami z Morza Martwego


Opiszę Wam dziś szampon, który ostatnimi czasy bardzo polubiłam. Jest to moje drugie spotkanie z szamponami PO, drugie udane. Wcześniej miałam wersję Aleppo, którą lubiłam, ale ta z minerałami z Morza Martwego spodobała mi się jeszcze bardziej. Poniżej możecie przeczytać, dlaczego:

W bardzo ładnej, turkusowej butelce z pompką mieści się 280ml szamponu. Jego zabarwienie jest przezroczysto-zielone, a konsystencja raczej glutowata (często charakterystyczna dla naturalniejszych szamponów). Zapach kosmetyku nie jest, według mnie, zbyt przyjemny, pachnie trochę tanimi żelkami, a akurat fanką żelków nie jestem. Niemniej jednak, nie przeszkadza przy myciu i nie czuć go na włosach po wyschnięciu. Do jednokrotnego umycia włosów zużywam około 3 pompek kosmetyku. Pompka nie zacina się i jest wygodna przy tego typu konsystencji (która lubi być wysiorbana z powrotem do zwykłego opakowania).

Szampon przypadł mi do gustu przede wszystkim ze względu na swoją delikatność. Jest naprawdę łagodny dla włosów i skóry głowy. Mam wrażenie, że ma właściwości lekko nawilżające (zresztą zawiera sporo dobroczynnych składników). Moje włosy bardzo go lubią, ponieważ absolutnie ich nie plącze. Pozostawia je gładkie i przyjemne w dotyku, nawet bez użycia odżywki. Kiedy go używam, moje włosy przetłuszczają się w standardowym tempie. Bardzo go sobie chwalę, ponieważ idealnie nadaje się do codziennego stosowania. Warto pochwalić też skład, bo jest jednym z lepszych przy szamponach marki Planeta Organica.


 Cena: ok. 20zł      Pojemność: 280ml      Dostępność: np. Skarby Syberii

1 lipca 2014

Eveline: Colour Celebrities, pomadka nr 601


W tym poście powiem Wam kilka słów na temat pomadki Colour Celebrities w kolorze 601 od firmy Eveline. Colour Celebrities to seria pomadek nawilżających i właśnie taki jest też i mój egzemplarz. Do mnie trafił odcień czerwony, czyli jeden z tych, które lubię nosić najbardziej. Zapowiadało by się obiecująco. Niestety, ja nie przepadam za pomadkami nawilżającymi, ponieważ one głównie nabłyszczają usta, mają wykończenie kremowo-błyszczykowe. Są dość mokre w konsystencji i niezbyt trwałe. Ja jestem zwolenniczką wykończeń matowych, które są w stanie przetrwać naprawdę wiele godzin na ustach.

Pomadka Eveline jest bardzo mokra. Ma dziwną konsystencję, ciężko nakłada się ją na usta. Kiedy nanoszę kolor sztyftem na jedną wargę i odciskam ją na drugą szminka bardzo dziwnie znika, nie nanosi się równomiernie. Dodatkowo, w upalne lub cieplejsze dni mam wrażenie, że pomadka rozlewa się na ustach. Jednak kiedy już ją nałożę, to jest całkiem ok. Nie jestem w stanie jej nosić na ustach długo w pierwotnym stanie, ponieważ nie lubię wrażenia mokrych warg i po prostu ją wycieram ;ub zjadam. Natomiast kiedy odcisnę usta w chusteczkę pozostaje na nich matowa ładna, warstwa, która mi odpowiada. Niemniej jednak, i tak szminka ta do najtrwalszych nie należy.



Sama raczej nie sięgnęłabym po tę pomadkę, z wyżej wymienionych względów. Jeśli jednak ktoś woli wykończenia błyszczące, nawilżające i niekoniecznie trwałe, to szminka wypada ok. Na plus zaliczam bardzo ładne opakowanie i zapach sztyftu, jest bardzo przyjemny, słodki. Gdyby pomadka była matowa, to na pewno zyskałaby moje uznanie. No ale nie każdy jest taki jak ja, każdy ma inny gust, więc ja jej nie przekreślam i polecam osobom, które lubią takie właściwości w pomadkach.


Cena: ok. 13zł      Pojemność: ?      Dostępność: szafy Eveline, małe drogerie