31 marca 2013

Flos Lek: płyn micelarny do skóry wrażliwej - czyli wielkie WTF?!


Tak, wiem... znów Flos Lek, znów post z recenzją produktu ze współpracy, jednak trafił mi się produkt wyjątkowy, niestety w negatywnym sensie. Widziałam, że nie ja jedna jestem przeciwniczką tego produktu.

Myślałam, że płyn micelarny to taki produkt, który nie jest w stanie mnie zawieść. Moja niewymagająca skóra twarzy i ciała są łatwo-zaspokajalne. Poza tym mało co mnie zapycha, podrażnia czy szczypie. Jednak temu produktowi się udało, szacun bro!


Zacznijmy od opakowania: normalna, estetyczna, 200ml-owa butelka - chyba jedyny plus w morzu minusów. Pierwszy minus produktu to jego zapach. Pachnie mi dokładnie jak stara babcina szminka. Już nakładając na twarz ten produkt i czując ten zapach, coś mi nie odpowiadało. Nie czekając długo, przyłożyłam wacik do oka, na którym znajdowała się spora ilość cieni, eyeliner i oczywiście tusz. Z cieniami poszło gładko, eyeliner też został zmyty, z tuszem do rzęs musiałam się chwilę pomęczyć. Jednak dało radę... Może nie idealnie, ale większość makijażu została zmyta.

Szkoda, że oko trzeba było dość długo męczyć i trzeć. No i wtedy poczułam, że mojemu oku się to nie podoba. Mimo że zawsze zmywam makijaż oczu produktami do twarzy czy nawet zwykłymi żelami, nic mi się nie dzieje. Jednak tutaj czuć było lekkie pieczenie, szczypanie. Potem przeszłam do demakijażu twarzy... zazwyczaj mam podkład Revlon, puder, jakiś róż. Usuwanie tych produktów szło dosyć sprawnie, chociaż mojej twarzy produkt też nie odpowiadał. Też czułam lekkie szczypanie, chociaż delikatniejsze niż przy oczach.


Do skóry wrażliwej?! Seria hypoalergiczna?! Really? Osoby z właśnie taką skórą, skłonnością do alergii zdecydowanie nie powinny na ten produkt zwracać uwagi, ani na niego spojrzeć. Mimo że - jak wspomniałam - mi trudno zrobić kuku na twarzy... ten produkt mi to robi. Może nic poważnego, ale pieczenie przyjemne nie jest. Po co się męczyć skoro można użyć czegoś znacznie delikatniejszego (Biodermy czy Bourjois)?


Przejdźmy do skuteczności. Czy produkt naprawdę dobrze radzi sobie z demakijażem oczu i twarzy? Niestety nie. Po potraktowaniu twarzy płynem micelarnym Flos Lek, chciałam sprawdzić jak mu poszło. Sięgnęłam po Biodremę (która według mnie działa tak jak Bourjois) i okazało się, że na twarzy wciąż zalegają resztki podkładu. Udało mi się także doczyścić niedomyte resztki tuszu spomiędzy rzęs.

Nie polecam, wręcz odradzam. Jeden z niewielu bubli, z którymi miałam do czynienia.

Cena: ok. 16zł     Pojemność: 200ml     Dostępność: apteki, sklep Flos Lek

30 marca 2013

Marion: maseczka z zieloną glinką, oczyszczająco-odżywcza


Dzisiaj szybciutko, bo ile można pisać o jednej maseczce do twarzy. Dostałam ją w paczce od firmy Marion. Jak to maseczka glinkowa, dobrze nadaje się do oczyszczania skóry.

Saszetka mieści w sobie 6,5g ciemnozielonej mazi. Starczyła mi na jedno użycie, bo nie chciałam takiej ilości rozdzielać na dwie porcje.  Pachnie takim błotkiem, jak to zazwyczaj takie maseczki. Po nałożeniu na twarz zaczyna zastygać przez co mamy wrażenie ściągnięcia skóry i ograniczenia ruchów mięśni twarzy.


Zaraz po nałożeniu, zaczyna mnie lekko piec skóra, ale często tak mam z tego typu maseczkami. Producent mówi o tym, jednak według niego pieczenie występuje po zabiegu, a u mnie na samym początku nakładania produktu. W miarę schnięcia glinki na twarzy, to niefajne uczucie przechodzi. Jak maseczka już zaschnie, czyli po około 15 min., spłukałam ją. Poszło to szybko i sprawnie, maseczkę łatwo zmyć.

Co zauważyłam po zastosowaniu? Skóra była ładnie oczyszczona, bardzo gładka i miękka. Pory zostały naprawdę ładnie zwężone. Po takiej maseczce skóra jest dobrze przygotowana na przyjęcie kremu, który niesamowicie lekko się rozprowadza oraz lepiej się wchłania.


Mimo że miałam okazję ocenić produkt po jednokrotnym zastosowaniu, jestem zadowolona z efektów. Właśnie dlatego lubię maseczki z glinkami - wiele z nich działa podobnie, ale sprawdzają się dobrze na mojej skórze. Nie wiem, czy gdzieś się na nią natknę, jednak jeśli by mi się udało, chętnie bym kupiła chociaż jedno opakowanie.

Cena: ok. 2,60zł      Pojemność: 6,5g      Dostępność: bardzo słaba, internet - tutaj

29 marca 2013

Projekt denko - marzec 2013


No i mamy już koniec marca. Nawet nie chcę myśleć, jak szybko to zleciało. Tym razem mojego denko nie jest powalające, mam wrażenie, że jest w nim o wiele mniej opakowań niż zazwyczaj.

  • Szampon i odżywka L'Occitane - produkty z ShinyBoxa. Miały po 75ml, więc starczyły mi na dość długo. Szampon był i był - naprawdę bardzo wydajny. Przy okazji fajny, natomiast odżywka bardzo rzadka i miałam wrażenie, że od razu spływa z włosów. Gdyby szampon był tańszy - kupiłabym.
  • Original Source, żel Mięta&drzewo herbaciane - miniaturka, którą dostałam dawno temu w Rossmannie. W końcu postanowiłam ją zużyć. W zimie... kiedy daje efekt chłodzący, haha. No ale zanim skręciłam kostkę, to jeździłam na orbitreku i taki efekt był fajny po 'treningu'.
  • Balea, żel o zapachu wiśni z migdałami - mimo że lubię żele Balea, ten mnie nie zachwycił. Pachniał marcepanem, ale pod koniec używania coraz bardziej czułam jakby szare mydło. Zapach nie był zbyt fajny, chociaż konsystencja i właściwości żelu bez zmian. 

  • Green Pharmacy, delikatny żel do mycia twarzy - ogólnie był w porządku, oczyszczał twarz. Nie radził sobie rewelacyjnie z makijażem na oczach. No i raczej nie polecałabym go do skóry wrażliwej, bo aż tak delikatny to on nie był.
  • Mariza, olejek do kąpieli Grejpfrut - świetny produkt. Intensywnie i pięknie pachniał, zapach unosił się długo w łazience i zostawał na skórze. Może właściwości pielęgnacyjnych nie ma, ale na pewno relaksujące :) Mam ochotę na inny zapach.
  • Mariza, szampon Makadamia&jedwab - trochę męczyłam się z tym szamponem, bo skład mi się za bardzo nie podobał. Ale ogólnie ładnie pachniał i moje włosy wyglądały po nim bardzo ok, nawet bez odżywki. Nie kupię ponownie.
  • Suddenly, Madame Glamour, woda toaletowa - produkt z Lidla, ostatnio o niej pisałam. Zapach bardzo trwały, ciężkawy. Na razie do tego wariantu nie wrócę, ale może do innego (widziałam jakiś nowy, muszę powąchać). 

  • Joanna, Maseczka jajeczna - produkt, który mi odpowiada i u mnie działa, a niektórym nic nie robi. Ładny zapach, mocne wygładzenie włosów. Moja czupryna była bardzo gładka po tej maseczce, a suche końcówki stały się bardzo miękkie. Produkt niewydajny, a pod koniec moje włosy już tak idealnie z nią nie współpracowały.
  • Alterra, odżywka Granat&aloes - bardzo ją lubię. Ślicznie pachnie i ma dobre działanie. Fajnie dociąża włosy, sprawia, że są gładkie, miękkie i nawilżone. Mam drugie opakowanie w zapasach.
  • Alverde, maska do włosów Aloes&Hibiskus - gęsta, przyjemnie pachnąca maska. Trzeba potrzymać ją kilkanaście minut, by zauważyć efekty. Moje włosy całkiem ją lubiły, chociaż nie były aż tak wygładzone jak przy innych produktach. Niemniej jednak skuszę się na jakąś inną maskę z Alverde, chociaż niekoniecznie ponownie tę.

  • Paloma, masło do ciała Tropical Fruits - gęste, treściwe masło. Mimo zapachu, konsystencja odpowiednia na zimne miesiące. Szkoda, że parafina na drugim miejscu, bo ogólnie masło całkiem przyjemne.
  • Pharmatheiss, masło do ciała Granatapfel - pokochałam je! Naprawdę świetnie masło. Dobre nawilżenie, piękny zapach. Przy okazji dobrze się rozprowadzało i dość szybko wchłaniało. Szkoda, że kosztuje dużo (najtaniej można dostać za ok. 50zł), bo chętnie bym do niego wróciła i pewnie kiedyś to zrobię ;) Oh, naprawdę to masło baaardzo mi przypasowało.
  • Joanna, peeling wygładzający - świetny peeling, uwielbiam go. Używany na sucho super ściera, ma przyjemny zapach. Jest całkiem wydajny.

    • Mariza, podkład matująco-kryjący - produkt nie dla osób oczekujących mocnego krycia i trwałości. Krycie było dość delikatne, a trwałość jakieś 6h. Niemniej jednak, przyjemnie mi się go używało, jak miałam minutę na podkład - kolor był dobry, szybko się rozprowadzał i po chwili mogłam wychodzić z domu. Recenzja ze zdjęciami - tutaj.
    • Maybelline, Illegal length - tusz, który dostałam od mamy. Pod koniec swego żywota dawał bardzo fajny efekt, no ale zaczynał się szybko kruszyć na rzęsach. Nie kupię ponownie, bo nie polubiłam się z ostrą szczoteczką. 
    • My Secret, eyeliner - użyłam go kilka razy i stał się glutowaty, zaschnięty. Wyrzucam.
    • Wibo, quatro cieni metalicznych - chyba jedne z pierwszych moich cieni, kupiłam je na początku liceum, także mają już z 5 lat, dlatego wyrzucam. Mimo naprawdę intensywnego używania, nie udało mi się dobić do dna żadnego z kolorów.
    • Tisane, balsam do ust - dobry produkt, wydajny. Ja nie mam większym problemów z ustami, ale ładnie wygładza. Kupię ponownie, jak wykorzystam inne produkty do pielęgnacji ust ;)
    • Archipelag piękna, olej z nasion czarnego bzu - pachniał mi sianem/stodołą :D Przyjemny, gęsty i treściwy olej. Nakładałam go na włosy i na twarz - ładnie nawilżał.

    28 marca 2013

    Bandi: Hydro Care, krem intensywnie nawilżający


    Marzec już się kończy, a ja używam kremu Bandi od półtora miesiąca, więc myślę, że czas na opinię. Przynajmniej wstępną. Produkt dostajemy w kartonowym pudełku, w którym mieści się właściwe opakowanie z kremem. Jest ono świetne! Proste, estetyczne, poręczne, z pompką.


    Pompka jest typu airless i dozuje sporą ilość produktu. Taka porcja starcza na twarz i szyję. Zapach kremu jest bardzo przyjemny - przypomina mi zieloną herbatę. Jest delikatny i nienachalny, myślę, że większości z Was przypadłby do gustu. Kosmetyk ma lekką, łatwą do rozsmarowania formułę. Na twarzy sunie gładko i niesamowicie przyjemnie się go rozprowadza. Domyślam się, że to zasługa pierwszych pozycji w składzie, które sprawiają, że krem jest łatwy do nałożenia.
      

    Krem jest przeznaczony raczej na dzień, dla skóry normalnej, mieszanej i tłustej. Polecany jest pod makijaż. Jednak postanowiłam przetestować go także na noc. Wiem, że nie powinno się tak robić, bo zawiera silikon. Potem go odstawiłam i używałam tylko na dzień, zwłaszcza pod makijaż. Mówiąc szczerze - niczym nadzwyczajnym mnie nie zaskoczył. A szkoda.

    W pierwszych dniach stosowania kremu nie zauważałam niczego. Po aplikacji dotykałam twarzy i wydawało mi się, że kremu w ogóle na niej nie ma. Miałam ochotę dołożyć kolejną porcję kosmetyku. Po jakimś czasie to się zmieniło - krem jakby wchłaniał się nieco wolnej, ale przy okazji było czuć lepsze nawilżenie. Krem nawilża, ale nie tak intensywnie jak się tego spodziewałam. Znam lepiej nawilżające i tańsze kremy. Do mojej normalnej skóry nadaje się, ale bardziej wymagające typu cery niekoniecznie byłyby zadowolone.


    Krem składem też mnie nie powalił - jest zdecydowanie za mało naturalny, jednak krzywdy mi nie zrobił. Po nałożeniu nie ściąga twarzy, nie podrażnia. Mnie nie uczulił, ani nie zapchał - ale jak zawszę powtarzam - ja nie mam do tego tendencji. Podczas używania kremu Bandi nie pojawiły mi się żadne suche skórki. Przez okres 1,5 miesiąca ubyło mi trochę mniej niż połowę opakowania, dlatego śmiem sądzić, iż starczy ono na 3-4 miesiące.


    Mimo iż kremu używałam z przyjemnością - przez zapach i konsystencję, czuję się nieco zawiedziona działaniem. Spodziewałam się intensywniejszego nawilżenia, natomiast krem radzi sobie z tym średnio. Dzięki szybko wchłaniającej się formule (i zawartości silikonu, które działają trochę jak baza) nadaje się pod makijaż. Po użyciu skóra nie jest matowa, ale także nie świeci się.

    Dodam też, że przy pierwszych użyciach kremu, stosowałam próbki serum z tej samej serii. Nie zauważyłam większej różnicy, chociaż z drugiej strony próbek starczyło mi tylko na kilka użyć.

    Cena: ok. 45zł      Pojemność: 50ml      Dostępność: Hebe, sklep Bandi

    27 marca 2013

    Flos Lek: intymnie, nawilżający żel do higieny intymnej


    Chciałabym Wam dziś przedstawić pierwszy z produktów ze współpracy z firmą Flos-lek. Będzie to żel do higieny intymniej, którego zaczęłam używać od razu po otrzymaniu paczki. Akurat wtedy nie miałam żadnego produktu o takim przeznaczeniu, także od razu znalazł swoje miejsce w łazience.

    Opakowanie jest przyjazne dla oka, poręczne, bardzo fajne leży w dłoni. Jest zaopatrzone w śmieszną pompkę, która bardzo przyjemnie się używa. Przykuwa uwagę, bo jest bardzo nietypowa i nawet Kuba musiał ją skomentować słowami 'A co to? Ufo?' :D Jedyne, czego można się tutaj przyczepić, to to, że nie widać, ile produktu zostało nam w opakowaniu. Nie widać nawet pod światło, trzeba odkręcać pompkę.


    Żel ma delikatny, nienachalny zapach. Jest dość rzadki i o ile na sucho nie sprawia kłopotów, tak połączeniu z wodą (czyli tak jak go używany: w wannie/pod prysznicem) strasznie ucieka przez palce, spływa po dłoni. Zawsze jak wyciskam jedną pompkę, mam wrażenie, że połowa jej objętości ściekła mi po nadgarstku.

    Żel delikatnie się pieni. Pianka jest delikatna, raczej z rodzaju takich 'rozlazłych', niespójnych tworzących duże bąble, a nie aksamitną piankową powłokę. Szczerze mówiąc, o wiele bardziej odpowiadałoby mi, gdyby piana była bardziej gęsta, jak i zresztą sam żel. Jak widać, w składzie mamy SLS, ale są też i dobre rzeczy: aloes, kwas mlekowy, ekstrakt z mydlnicy lekarskiej. Produkt przeznaczony jest dla kobiet w ciąży i po porodzie, jednak ja gdybym była na miejscu takiej pani, prędzej szukałabym czegoś przez SLS.


    Żel delikatnie myje, nie podrażnia, nie piecze, nie przyczynia się do przesuszenia sfer intymnych. Nawilżenia nie zauważyłam. Ogólnie jest przyjemny w użyciu, ale przez swoją konsystencję staje się bardzo niewydajny. Przez 3 tygodnie stosowania, zużyłam 1/3 opakowania, co uważam za duże zużycie jak na tak małą powierzchnię ciała. Co prawda żel drogi nie jest i jeśli takie cechy Wam odpowiadają, to polecam :)

    Z serii produktów do higieny intymnej intymnie, dostępne są 4 rodzaje żeli:
    • Nawilżający żel do higieny intymnej aloes + prebiotyk (opisywany w tej recenzji)
    • Kojący żel do higieny intymnej rumianek + prebiotyk
    • Łagodny żel do higieny intymnej prawoślaz + prebiotyk
    • Regenerujący żel do higieny intymnej babka lancetowata + prebiotyk


    Cena: ok. 14zł      Pojemność: 200ml      Dostępność: apteki, sklep Flos Lek

    24 marca 2013

    Malutkie zakupy włosowe + wyniki rozdania


    Kupiłam dziś dwa produkty do włosów: maskę i odżywkę. W marcu udało mi się wykończyć właśnie inną maskę i odżywkę, i kupiłam coś na ich miejsce (jakbym miała mało innych nawilżaczy do włosów ;P). Po Kompres nawilżająco-regenerujący skusiłam się, bo Maseczka jajeczna (z serii tych samych opakowań) bardzo dobrze się u mnie sprawdzała. Ten kosmetyk ma inny, znacznie krótszy skład - zobaczymy. Koszt: 8,99zł


    Zobaczyłam też odżywkę Garnier. Po przygodzie z Olejkiem z awokado&masłem karite miałam ochotę na inny produkt tej marki, ale nie chciałam do niej wracać, bo zapach mi nie odpowiadał. Ta podobno pachnie egzotycznie. Dodatkowo zachęcił mnie skład - ilość ciekawych substancji jest dość wysoka jak na taki produkt (oleje: palmowy, kokosowy i ekstrakty: z cukru trzcinowego, rumianku, jabłka, męczennicy oraz skórki cytryny), także z chęcią przetestuję. Koszt: 8,49zł


    ________________________________________________________________________

    Chciałabym także ogłosić wyniki mojego rozdania. Organizując je miałam nadzieję, że rozwiązanie nastąpi w ciepły, przyjemny dzień, a tymczasem jest ładna pogoda, ale zimno :( Mam nadzieję, że niedługo będzie już ciepło i że będę mogła zorganizować swoje urodziny (20 kwietnia) w plenerze :)

    Najbardziej urzekła mnie odpowiedź blogerki Catya V. Spodobało mi się to, że dla mniej wiosna będzie czymś nowym i że w komentarzu skupiła się bardziej na córeczce niż sobie :))

    Dlaczego nie mogę się doczekać nadejścia wiosny? Ponieważ wiosna - a raczej ciepła, przyjemna aura na zewnątrz - oznacza codzienne spacerki z moją malutką córeczką, wspólne dotlenianie się i łapanie słoneczka... Poza tym - zaraz będzie wiosna, a potem, zaraz po niej, lato - a latem biorę ślub z tatą Oliwki :). Tak więc tegoroczna wiosna jest dla mnie okresem szczególnym, bo będzie to okres obfitujący w przygotowania ślubne, na pewno będzie też trochę stresu, ale dodatkowo pojawią najpiękniejsze momenty, które będą "miodem na moje serce" ;) - nowe umiejętności mojego dziecka, każdy jej dodatkowy centymetr i gram. :) Tak więc nie mogę się jej doczekać, bo to będzie najpiękniejsza dotychczas wiosna w całym moim życiu - ciepła, przyjemna, cudowna, pełna miłości.

    Proszę Cię o wysłanie swojego adresu, żebym mogła wysłać nagrodę ;) DZIĘKI WSZYSTKIM ZA UDZIAŁ!

    PS. Jestem ciekawa, ile osób ode mnie odejdzie po tym rozdaniu ;P Mam nadzieję, że jednak zostaniecie, bo mój blog jakoś Was zainteresował :) No a poza tym to nie ostatnie rozdanie na moim blogu ;)

    23 marca 2013

    MAKIJAŻ: wieczorowy - szarości z paletki Sleek Bad Girl

    Idę zaraz na imprezę. Postanowiłam się dziś trochę mocniej pomalować i postawiłam na szarości. Mam zielone oczy i wydaje mi się, że ten kolor rewelacyjnie wydobywa taki ocień tęczówki :)


    Twarz: podkład Revlon CS + p2 profi time!, puder Bourjois, bronzer duo Flormar P115, róż Sleek Pomegranate
    Usta: błyszczyk do ust Lumene (z ShinyBoxa) / Brwi: konturówka Vipera Ikebana 260 Sepia
    Oczy: paletka Sleek Bad girl, eyeliner Pierre Rene, tusz Essence Get big lashes

    22 marca 2013

    Vichy: Purete Thermale, oczyszczająca pianka przywracająca blask skóry


    Na zlocie w Opolu dostałyśmy po dwa produkty Vichy. Jednym z nich był krem z kwasami na przebarwienia, a drugi był 'do wyboru' - ja zdecydowałam się na oczyszczającą piankę do twarzy. Mam wrażenia, że z formą pianki do mycia już wcześniej się spotkałam, ale nie jestem tego pewna. W każdym razie, miałam okazję wypróbować produkt Vichy. Moja mama używa tej marki od lat, a tata jest wierny ich szamponom przeciwłupieżowym. Dla mnie to była nowa przygoda - nigdy nie używałam nic tej firmy.


    Opakowanie produktu jest bardzo fajne i miłe dla oka. Buteleczka wygląda estetycznie i zachęcająco. Oczywiście musi mieć pompkę, przy swojej docelowej formie pianki. Po naciśnięciu pompki dostajemy przyjemny w konsystencji biały puszek. Pianka jest aksamitna i przyjemnie rozprowadza się po twarzy. Ilość produktu, który otrzymujemy po jednokrotnym naciśnięciu może wydawać się niewystarczająca, jednak w moim przypadku absolutnie wystarcza na dokładne umycie twarzy (bez makijażu). Jeśli chcę zmyć makijaż, zazwyczaj używam dwóch pompeczek. Najpierw jednej, potem drugiej.


    Kosmetyk sprawdza się u mnie na twarzy bez makijażu, jak i z makijażem. Delikatnie, jednak skutecznie oczyszcza skórę. Przyznam, że forma aksamitnej pianki jest bardzo przyjemna w użytkowaniu. Zauważyłam także, że produkt nie szczypie w oczy.

    Skóra po umyciu jest oczyszczona, odświeżona i gładka, jednak nie zauważyłam, by charakteryzowała się blaskiem. Poza tym po osuszeniu twarzy, wyczuwam delikatne ściągnięcie. Zapach produktu jest delikatny, dość apteczny. Myślę, że Panowie też nie wybrzydzaliby, ponieważ wyczuwam w tym kosmetyku nuty charakterystyczne dla męskich produktów. Mi taki zapach absolutnie nie przeszkadza, chociaż pozostaje na skórze przez kilka chwil (wyczuwalny na dłoniach, na twarzy go nie czuję).

    Aqua/Water, Dipropylene Glycol, Sodium Laureth Sulfate, Glycerin, PEG-200 Hydrogenated Glyceryl Palmate, Disodium Cocoamphodiacetate, PEG-30 Glyceryl Cocoate, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Potassium Chloride, Sodium Chloride, Sodium Glycolate, Phenoxyethanol, Coco-Betaine, Disodium EDTA, Citric Acid, Butylene Glycol, Butyrospermum Parkii Seedcake Extract/Shea Butter Seedcake Extract, Parfum/Fragrance.

    na zdjęciu widoczna ilość pianki po jednym naciśnięciu pompki

    Jak wiele innych produktów w piance, kosmetyk marki Vichy nie należy do najwydajniejszych. Już po kilku użyciach widać, że szybko się zużywa. Mimo że taka forma kosmetyku jest przyjemna w użyciu, nie jest niestety ekonomiczna. Skład też nie powala, jednak nie oczekiwałam tego po marce Vichy. Ogólnie rzecz biorąc, bardzo przyjemny produkt, jednak cena niezbyt korzystna, biorąc pod uwagę wydajność i skład. Do takiej formuły produktu chętnie powrócę, jednak poszukam wśród innych, tańszych marek.

    Cena: ok. 60zł      Pojemność: 150ml      Dostępność: apteki, internet

    19 marca 2013

    Kosmetyki kolorowe, których ostatnio używam



    Cześć! Dzisiaj pomyślałam, że nagram film, w którym opowiem trochę o kolorówce. Powszechnie wiadomo, że zużywa się ona rzadziej i baaardzo rzadko pojawia się w Projekcie denko większości z nas. Żeby nie pozostawała w tyle, chciałam opowiedzieć coś o produktach, których używam w ostatnim czasie. Zapraszam do oglądania ;)

    http://www.youtube.com/watch?v=bxYacK8AUcY

    18 marca 2013

    L'Occitane: koszyczek z miniaturkami - moja opinia


    Cześć! Jak wiele z blogerek, otrzymałam jakiś czas temu przesyłkę od firmy L'Occitane. Już wiele słów zostało powiedzianych na temat wielkości zawartych w paczce produktów. Jeśli ktoś jeszcze nie wie - dostałyśmy miniaturki bestsellerów, jednak pojemność niektórych aż razi. Szkoda, bo nawet w ShinyBoxie miałam większe pojemności i nawet pisałam recenzję na temat produktów L'Occitane z tych pudełek.

    Osobiście uważam, że najbardziej byłabym w stanie ocenić mydło - jednak jedną kostkę L'Occitane (wersja z werbeną) już miałam, użyłam kilka razy, a potem oddałam mamie. Nie lubię mydeł w kostkach (chyba że czasami do twarzy), po prostu. Po użyciu 50ml żelu pod prysznic też mogę swobodnie stwierdzić, czy produkt lubię, czy nie... Jeżeli chodzi o resztę: krem na noc 15ml tu zależy od działania, czy jest widoczne szybko, jeśli nie - wydanie opinii nie jest możliwe; krem do rąk 10ml - opakowanie bardzo małe, starczające na kilka/kilkanaście użyć; woda toaletowa - co prawda 5ml da się przetestować, ale ja nie lubię flakoników bez atomizera.

    • Żel pod prysznic o zapachu werbeny - żel jest jak najbardziej ok. Ładnie pachnie, tak cytrusowo i orzeźwiająco - zapach dobry na ciepłe miesiące, chociaż przy kontakcie z wodą trochę brzydnie. Pieni się (w końcu ma SLS) tworząc delikatną piankę. Konsystencja średnio-gęsta. Zapach nie utrzymuje się na ciele, bo na moim w sumie żaden zapach żelu się nie trzyma. Nie dałabym 60zł za pełnowymiar.
    • Krem do rąk z 20% zawartością masła shea - jak napisałam wyżej, małe opakowanie nie jest wystarczające na porządną opinię. Krem pachnie mocno masłem shea, ma gęstą, treściwą konsystencję i u mnie mega długo się wchłania. Mam wrażenie, że mam po nim brudne, lepkie ręce.
    • Mydło w kostce z masłem shea - oddałam mamie.
    • Drogocenny krem na noc - gęsty, treściwy krem o dziwnym zapachu. Dość szybko się wchłania (ale nie robi tego do zera, tylko zostawia taką warstewkę), skóra po nałożeniu jest gładka i nawilżona. W sumie na razie nic innego nie zauważyłam - sensowniejsza opinia będzie, jak go już zdenkuję.
    • Woda toaletowa Pivione Flora - zapach bardzo delikatny, kwiatowy. Nie trafił za bardzo w mój gust, bo wolę bardziej charakterystyczne zapachy, a ten był dla mnie... taki typowy, taki oczywisty. Gdyby ktoś mi kazał określić najbardziej typowy zapach perfum damskich, to pewnie byłby bardzo podobny do zapachu tej wody. Produkt trwałością też mnie nie powalił, bo po bardzo krótkim czasie już go nie wyczuwam na swoich nadgarstkach. Może ten aromat nie współgra z moją skórą, a może po prostu trwałość jest tragiczna.

    Ogólnie się cieszę, że mogłam przetestować miniaturki tych produktów :) Koszyczek był uroczy i na pewno posłuży mi dłużej. Każdy przetestowany kosmetyk to nowe doświadczenie, także nie jestem na nie. Szkoda, że niektóre pojemności były tak małe i mam nadzieję, że następnym razem marka postąpi po prostu nieco inaczej.

    17 marca 2013

    Sprzedam buty! - beżowe kopytka na koturnie!

    Wiem, że wielu z Was bardzo się one podobały. Jako że miałam w ciągu roku skręcone dwie kostki, a poza tym nie czuję się dobrze w wysokich butach, postanowiłam sprzedać kilka par. Dwie już znalazły nowe właścicielki, a te buciki nadal czekają na osobę, która je przygarnie :)


    Chodziłam w nich bardzo mało, myślę, że max. 5 razy. Mają lekko zdarte fleki, ale ogólnie są bez skaz. Standardowy rozmiar 38, wysokość koturny 10cm. Kupiłam je za 99zł, a nie chcę dawać ceny wywoławczej, także jeśli któraś z Was jest zainteresowana, to poproszę o propozycję ceny (chodzi mi o poważne, rozsądne kwoty, a nie 5zł) na: agu747@interia.pl ;)

    Haul - parę kosmetyków, bluzka :)



    Zapraszam na film :)

    14 marca 2013

    Sylveco: łagodzący krem pod oczy - ziołowa pielęgnacja


    Dzisiaj przygotowałam post o kremie pod oczy Sylveco. Trafił on w moje ręce na opolskim zlocie kilka dobrych miesięcy temu, jednak używam go od stycznia. Krem zapakowany jest w pudełeczko, a sam w sobie jest dość dużą walcowatą konstrukcją zawierającą 30ml produktu. Dodatkowo ma pompkę typu airless, co znacznie ułatwia aplikację i sprawia, że jest ona higieniczna.


    Na początku byłam przerażona ilością kremu w opakowaniu. Często było mi trudno zużyć 15ml w ciągu 6 miesięcy, a tutaj, w tym samym czasie, muszę to uczynić z 30ml produktu. Jednakże okazało się, że krem szybko ubywa - po dwóch miesiącach stosowania mam go już połowę. Jednak podkreślam, że używam przynajmniej jedną, całą pompeczkę dziennie, a nie jest to mała ilość jak na same okolice oczu.

    Krem ma lekką konsystencję, podobną do większości kremów pod oczy. Zapach bardzo delikatny, taki kremowy, więc można nawet powiedzieć, że produkt jest bezzapachowy. Zauważyłam dwa zachowania kremu:
    • po nałożeniu małej ilości, szybko się wchłania, delikatnie nawilżając i wygładzając skórę
    • po nałożeniu większej ilości, produkt oczywiście wchłania się dłużej, a poza tym skóra jest lekko ściągnięta w miejscu nałożenia i lepka (mam tak z wieloma produktami bardziej naturalnymi), ale po chwili wchłania się zostawiając skórę miękką, napiętą i nawilżoną


    Odnotowałam także, że krem daje o wiele bardziej widoczne efekty przy regularnym stosowaniu. Na początku - po otwarciu, kiedy używałam go co jakiś czas - wydawało mi się, że krem nic nie robi. Jednak od jakiegoś miesiąca używam go regularnie, przynajmniej raz dziennie, grubą warstwą na wieczór i widzę, że skóra pod oczami jest zadowolona. Jest miękka, nawilżona, gładka i bardziej sprężysta.

    Podoba mi się także skład kremu, nie mam się do czego przyczepić. Producent nie ściemniał i to, co jest wypisane na opakowaniu znajduje swoje odwzorowanie w składzie. Na pewno dzięki naturalnym składnikom zawartym w kosmetyku, moja skóra pod oczami się cieszy i będzie mi wdzięczna w przyszłości. Możliwe, że powrócę do tego produktu, bo cena nie jest wygórowana, a krem przypadł mi do gustu.


    Skład: woda,  olej z pestek winogron,  olej sojowy,  Sorbitan Stearate & Sucrose Cocoate,  masło Shea,  skwalan,  Triglicerydy kwasu kaprylowego i kaprynowego,  Stearynian glicerolu,  olej arganowy,  kwas stearynowy,  alkohol cetylostearylowy,  ekstrakt ze świetlika łąkowego,  ekstrakt z chabru bławatka,  alkohol benzylowy,  witamina E,  betulina,  guma ksantanowa,  kwas dehydrooctowy,  lupeol,  kwas oleanolowy 

    Cena: ok. 25zł     Pojemność: 30ml      Dostępność: lista, gdzie można dostać produkty

    13 marca 2013

    Kilka zdjęć z ostatnich dni :) - codziennie

    Tulipany od taty, które dostałyśmy z mamą na Dzień Kobiet :) A kwiatki od Kuby stoją u mnie w pokoju. Przy okazji jest to stół, który stoi u mnie domu w salonie, na którym od niedawna robię zdjęcia ;)

    Gremi-przeszkadzacz - zawsze jest w pobliżu, gdy robię zdjęcia na bloga :)

    Paczka od p. Bożeny, konsultantki Marizy, z którą mam stałą współpracę.

    Stolik przy moim łóżku (mam dwa różne - stoliki, nie łóżka ;P), i czerwony 'osprzęt': w pudełku mam kilka kosmetyków, takich do użycia przed spaniem, z boku widać liście tulipanów od Kuby; słuchawki z mikrofonem - używam ich do live'ów, i do Skype jak gram z Kubą w WoTa, komórka, mp3. Jak widać, cała elektronika wiśniowo-czerwona, mimo że za tym kolorem nie przepadam ;P

    12 marca 2013

    Cien: Spa, olejek do masażu Secret - Lidlowy przyjemniaczek


    Kilka miesięcy temu kupiłam w Lidlu dwa różne olejki. Jeden z nich to wersja oliwkowa, która ma nieco lepszy skład i używam jej do włosów (oszałamiająca cena 3,99zł), a drugą przedstawię Wam w tej notce.

    Olejki mają masywne - jednak małe - szklane buteleczki. Wydobywanie produktu nie jest najłatwiejsze - flakon ma otwór tak jak stara wersja olejków Alterry. By nabrać olejek, musimy kilkakrotnie wstrząsnąć butelką. O ile w zastosowaniu do włosów takie dozowanie przeszkadza, tak nie widzę za bardzo wad przy stosowaniu tego olejku do masażu. Najwyraźniej potrzebuję wtedy o wiele mniejszej ilości produktu.


    Olejku nie stosuję po kąpieli jako nawilżacza do całego ciała, ponieważ mam pootwierane masła i balsamy, i używanie do ciała jeszcze oliwki byłoby średnim pomysłem, tym bardziej, że nie mam suchej skóry. Zapach olejku nie jest kwiatowy, powiedziałabym, że raczej męski. Ostatnio mam 'szczęście' do kosmetyków o takim zapachu, ale absolutnie nie przeszkadza mi to, bo ma w sobie jakby kobiecą nutę.


    Produktu marki Cien używam zgodnie z zastosowaniem, czyli do masażu. Sama siebie nie masuję, ale od czasu do czasu masujemy się nawzajem z Kubą. Olejek ma typową dla tego typu produktów tłustą konsystencję, nie jest gęsty. Dobrze się rozprowadza i przez kilka minut spokojnie można robić masaż, bo daje, przydatny do tego zabiegu, poślizg. Ja po masażu zakładam na siebie piżamę i nie zauważyłam, by była ona otłuszczona. Po wchłonięciu się olejku skóra jest nawilżona, miękka i gładka.


    Olejek kupiłam za niewielką kwotę, o ile dobrze pamiętam jakieś 6,99zł. Za taką cenę możliwe, że bym do niego wróciła, tak samo zrobiłabym z jego oliwkowym bratem za 3,99zł. Warto przyglądać się kosmetykom w Lidlu, bo można trafić na coś fajnego, za niewielkie pieniądze (zwłaszcza w promocji).

    Cena: ok. 12zł bez promocji      Pojemność: 100ml      Dostępność: od czasu do czasu Lidl

    10 marca 2013

    Fennel: masło do ciała Plumeria


    Masło do ciała Fennel dostałam razem z peelingiem w ramach współpracy. Wybrałam dwa peelingi, a niestety dostałam masło i peeling. Wtedy miałam dużo nawilżaczy do zużycia, więc masło Fennel stało kilka miesięcy w szafce. Przez ten czas zdążyłam polubić masła i w końcu z chęcią je otworzyłam. Używam go od niedawna, ale przy każdej aplikacji zachowuje się tam samo, więc myślę, że mogę już coś o nim napisać.

    Opakowanie jest wesołe - ma ładny, niebieski kolor i estetyczną etykietę. W środku zabezpieczone jest sreberkiem pod którym kryje się... niebieska maź. Oho, a to niespodzianka! Konsystencja bardzo mnie zaskoczyła, bo przypomina mi konsystencję kremów do ciast - jest taka puszysta, ale nie do końca lekka. Stawia delikatny opór przy rozsmarowywaniu, ale zgaduję, że jest to sprawka składu.


    Zapach kosmetyku podoba mi się - jest subtelny, ale ciekawy. Nie wiem jak pachnie kwiat plumerii, ale zapach masła Fennel to dla mnie woń kwiatów z kwiaciarni połączona z nutami unoszącymi się w sklepie z cukierkami. Jest słodko, ale nie mdło i nie dusząco. Nie czuję tego kwiatowego aromatu jeśli nie przyłożę nosa do skóry - i to bardzo mi się podoba, bo niektóre zapachy lubią być zbyt intensywne i przez to męczące. Zapach trzyma się na ciele przez kilka godzin i nie brzydnie, jedynie traci na intensywności. Niestety, konsystencja i zapach to jedyne zalety produktu, bo w swojej podstawowej roli za bardzo się nie sprawdza. Już tłumaczę dlaczego.


    Masło nie ma najlepszego składu - jest krótki, ale nie bez wad. Mamy tutaj sporo tłustych substancji - stearynian glicerolu, wosk pszczeli, masło shea czy olej mineralny i ich połączenie tworzy na skórze właśnie taką woskową powłokę. Może nie jest ona tłusta, ale jest taka śliska i błyszcząca. Ta warstewka wchłania się baaaardzo długo, powiedziałabym, że nawet kilka godzin. I niestety nie nawilża powalająco. Co prawda nie mam problemów ze suchą skórą - jest normalna, ale używałam w swoim życiu lepiej nawilżających maseł. Warto też zaznaczyć, że ja zawsze smaruję się na noc. Myślę, że na dzień ten kosmetyk kompletnie się nie nadaje, bo zakładanie ubrania na taką woskową skórę nie byłoby zbyt przyjemne. Podsumowując wszystko, co napisałam, uważam, że za cenę ok. 30zł to masło powinno mieć lepsze właściwości.

    Mówiąc ogólnie - doceniam zapach i puszystą konsystencji masła, jednak działanie pozostawia wiele do życzenia. Widziałam, że wiele dziewczyn jest z niego zadowolonych, lecz mnie nie zachwyciło. Po przetestowaniu dwóch różnych produktów marki Fennel, o wiele bardziej skłonna jestem wrócić do peelingu.

    Cena: ok. 30zł      Pojemność: 200g      Dostępność: sklepy internetowe