30 listopada 2015

Inspired by: Rafał Maślak || ZAWARTOŚĆ BOXA


Niedawno ruszyła druga edycja pudełek Inspired by. Pierwszą byłam szczerze zachwycona i mam z niej dwa boxy: Kasi Tusk i Charlize Mystery, oba opisane na blogu. Byłam bardzo ciekawa, czy druga edycja okaże się równie udana, zatem cierpliwie czekałam na pierwsze zdjęcia zawartości pudełek. Warto wspomnieć, że częściowo zmienili się też autorzy pudełek, aktualnych możecie zobaczyć tutaj.

Pewnie jesteście ciekawi, jak zareagowałam na ujawnione już zawartości pudełek drugiej edycji. Niestety, nic mnie nie porwało, jeśli chodzi o damskie wersje. Nie uważam, żeby boxy były złe (na pewno istnieją osoby, którym zawartość bardzo odpowiada), ale raczej nie zawierają żadnego produktu wow, dla którego chciałabym zamawiać dane pudełko. 

Natomiast bardzo podobała mi się wersja męska. I pal licho te kosmetyki, które częściowo są np. ogólnodostępne, a częściowo są powtórką sprzed kilku miesięcy. Przede wszystkim spodobała mi się mucha, tak tak... mucha z pudełka Rafała Maślaka. Przypadła też do gustu mojemu Wojtkowi, zatem nie pozostało mi nic innego, jak sprezentować mu to pudełko. Z pomocą przyszła marka Inspired by (czyli skład ShinyBox, z którym pracuję już 3,5 roku :)), i w ten oto sposób pudełko do mnie trafiło. Ale gdybym go nie dostała, to i tak bym się na nie zdecydowała w okresie wyprzedażowym/promocyjnym ze względu na muchę, która na stronie producenta kosztuje niemało, bo 72zł.



Na powyższych zdjęciach widzicie zawartość pudełka oraz muchę na moim Wojtku
(ostatnio byliśmy na "Dziadach" w Teatrze Polskim). W pudełku znalazły się takie produkty jak:
  • Mucha marki Bowstyle: obojgu nam bardzo się podoba. Wzór jest niebanalny i będzie doskonałym, ciekawym uzupełnieniem wyjściowego stroju. Myślę, że najfajniej będzie wyglądała z jednolitą koszulą, której kolor będzie zbliżony do któregoś występującego na kracie muchy :) Jest to produkt polski, w 100% bawełniany i naprawdę solidnie uszyty. Mucha, którą otrzymujemy jest już zawiązana, zatem nie trzeba jej wiązać samemu. / 72zł/sztuka
  • Żel pod prysznic i żel po goleniu Bond: dwa niskopółkowe kosmetyki. O ile żel pod prysznic jest duży (500ml) i całkiem użyteczny (szczególnie dla panów, którzy chyba sporo na siebie takich rzeczy wylewają), tak żel po goleniu (150ml) mógłby być zastąpiony czymś innym (zwłaszcza, że jest drugi podobny produkt w pudełku), np. próbką markowych perfum. / ok. 8zł/sztuka
  • Szampon do włosów Head&Shoulders: wersja 2w1 Apple Fresh. Moim zdaniem podstawowy produkt, codziennego użytku. Dobrze, że jest w pudełku, ponieważ każdy mężczyzna zużyje taki produkt. Szampon bardzo fajnie pachnie jabłkiem. / ok. 16zł/360ml
  • Rexona, men Invisible: produkt, z którego również skorzysta każdy mężczyzna. Zapach całkiem w porządku, długo czuć go na skórze, ale to norma przy męskich antyperspirantach :) / ok. 11zł/150ml
  • Balsam do rąk Pat&Rub men: całkiem ciekawy produkt, ale nie jestem pewna, czy przeciętny facet będzie po niego w ogóle sięgał. Moim zdaniem kosmetyk ten jest raczej dla mężczyzn, którzy nie wstydzą się dbania o dłonie i rzeczywiście używają kremów. Myślę, że Wojtek użyje go może kilka razy. / 43zł/100ml
  • Balsam ochronny/krem po goleniu Organique: był chyba w jakimś męskim boxie jakiś czas temu, ale mimo wszystko uważam, że fajnie go tu znaleźć. Kosmetyk nie należy do najtańszych, ma dobry skład i raczej będzie używany przez panów, którzy mają podrażnienia lub od czasu do czasu się czymś posmarują. Jak Wojtek go nie będzie używał, to pewnie mu go zabiorę :P / 51,90zł/150ml
  • Signal, White Now Men, Deep cool: męska pasta do zębów?! Tego jeszcze nie widziałam. Ni ziębi, ni grzeje - po prostu jest, a jako że jest to artykuł codziennego użytku, toteż na pewno zostanie zużyty. Wojtek już używał i powiedział, że niczym nie różni się od zwykłych past. / ok. 11,90zł/75ml

Osobiście uważam, że pudełko jest warte swojej ceny (99zł), a jak będą promocje i wyprzedaże to tym bardziej! Zwłaszcza, jeżeli Wasz mężczyzna lubi ciekawe dodatki, właśnie takie jak muchy (Inspired by dorzuca losowo muszkę w jednym z trzech wzorów, poza tą w kratę są jeszcze kropkowane), to myślę, że jak najbardziej będzie zadowolony z takiego podarunku. Ciężko jest wybrać coś dla mężczyzn z kosmetyków, zatem uważam,że taki podstawowy zestaw pielęgnacyjny, jaki zapewnia Inspired by, powinien być ok :) Możecie je kupić tutaj. Jakie macie zdanie na temat tego pudełka? :)

29 listopada 2015

ShinyBox - listopad 2015 || MISS AUTUMN


Jak co miesiąc, przyszła pora na pokazanie Wam, co kryje w sobie najnowszy ShinyBox. Listopadowe pudełko nosi nazwę Miss Autumn, chociaż biorąc pod uwagę termin wysyłki (okolice 20 listopada), jest nam już bliżej do zimy, a jesień powoli się kończy. W pudełku znalazły się 3 pełnowymiarowe kosmetyki, pozostałe 4 to miniaturki.


Zacznijmy od lewej. Pierwsza rzecz to krem do stóp marki Delia. Nie podoba mi się jego obecność w pudełku, ponieważ jest zwykłym kosmetykiem niskopółkowym. W dodatku skład wskazuje na działanie antyperspiracyjne, które kojarzy mi się raczej z porą letnią. Już trafił do mamy. Kolejny produkt to krem rozjaśniająco-wygładzający z kwasem migdałowym od Norela. Jeśli chodzi o Norela, to się cieszę, bo mam kilka produktów tej marki. Właśnie ostatnio dostałam możliwość przetestowania kilku kolejnych, a w tym toniku z kwasem migdałowym z tej serii :) Szkoda, że to tylko miniaturka, ale na pewno starczy na kilkanaście użyć. Dwa kolejne kosmetyki to produkty Enklare. Pierwszy z nich to premierowe serum regenerujące do twarzy. Ma siedzieć w lodówce, więc już w niej od kilku dni siedzi. Użyłam go do tej pory 2 razy. Serum jest przyjemne, dzięki temu, że jest chłodne. Poza tym jest dość miętowe, pobudza i odświeża. Niestety wszyscy mają problem z pompką, bo działa bardzo niestabilnie - raz się zacina, raz wypluwa za dużo. Druga rzecz to naturalne mydło. Wygląda pięknie, jednak jest bezzapachowe. Powędrowało do mamy, bo do niej trafiają wszystkie mydła, które dostaję.

Trzy następne rzeczy to miniaturki kosmetyków AA z serii z orchideą: serum do rąk, balsamu do ciała i żelu do mycia ciała. Średnio mi się to podoba, prawdę mówiąc. Niby dużo tego wszystkiego, a jednak są to kosmetyki dość marnej jakości. Wolałabym jakąś próbkę perfum, maskę do włosów czy chociażby eyeliner.


Pudełko jest już wyprzedane, bo wiele osób jest nim zachwyconych. Ja ogólnie uważam, że jest całkiem w porządku ze względu na dwa produkty do twarzy, natomiast reszta wyposażenia jest 'taka sobie'. Mam nadzieję, że grudniowy ShinyBox zaskoczy, bo już wiadomo czym będzie jeden z produktów i zapowiada się obiecująco (olej do ciała Mokosh o świątecznym zapachu) :) Listopadowego pudełka już nie kupicie, ale możecie skusić się na grudniowe TUTAJ.

26 listopada 2015

Fitomed: kremy nr 11 i 12 || opinia mojej mamy i mojego chłopaka


Kremy Fitomed długo czekały na recenzję. Początkowo jeden miał być mój, a drugi Wojtka, ale jako że "ten mój" świetnie wpasował się w potrzeby skóry mojej mamy, postanowiłam go jej odstąpić. I w ten sposób do mojej mamy trafił krem nr 11, natomiast kremik nr 12 zadomowił się u Wojtka. Oczywiście, jak to chłopu trzeba było powiedziać "Masz tu, bierz i używaj!". :)

Już kiedyś miałam do czynienia z kremem Fitomed do cery naczynkowej, jednak znacząco różnił się od tych. Był bardzo tłusty, miał zbitą konsystencję i długo się wchłaniał, natomiast nowe kremy 11 i 12 należą do kremów lekkich. Jeżeli jesteśmy na tym etapie, to może od razu przejdę do opinii moich najbliższych i dorzucę 2 grosze od siebie, bo oczywiście też musiałam te kosmetyki pomacać.



FITOMED, KREM NA 11:
Kilka słów ode mnie: Krem na bardzo lekką konsystencję i brązowawy odcień. Nie pachnie mocno, jednak zapach jest dość ziemisty i średnio mi się podoba. Po nałożeniu na skórę jest delikatnie lepki, co odczuwam jako niezbyt komfortowe.
Opinia mojej mamy: Mama uważa, że krem jest przyjemny w użytkowaniu. Szybko się wchłania i sprawia, że skóra jest miękka w dotyku. Krem nadaje się pod makijaż. Mama nie zauważyła żadnej poprawy jeśli chodzi o rozszerzone pory. Jest natomiast zadowolona, że krem w żaden sposób nie podrażnia, a jest posiadaczką wrażliwej, alergicznej skóry.


FITOMED, KREM NA 12:
Kilka słów ode mnie: Krem jest leciutki, bardzo szybko się wchłania, a skóra po nim jest super delikatna i miękka. Podoba mi się też jego zapach. Jest taki świeży, ale delikatny. Jak najbardziej na plus! Moim zdaniem nadaje się dla skór tłustych, bo nie zostawia żadnej lepkiej, nieprzyjemnej powłoki. Nie przesusza i nie przyczynia się do  podwyższonej produkcji sebum.
Opinia mojego mężczyzny: Wojtek ma bardzo podobne zdanie: uważa, że krem ma ładny zapach, szybko się wchłania i zapewnia uczucie świeżości. Nie należy do kremów ciężkich (pewnie by takich nie używał ;)). Po nałożeniu można mieć wrażenie, że delikatnie chłodzi. Poza tym Wojtek mnie zaskoczył, bo naprawdę używa tego kremu i go polubił (przede wszystkim za tę lekkość).



Myślę, że po przeczytaniu opinii kilku osób sami możecie dojść do wniosku, czy te kremy są godne uwagi, czy nie. Oczywiście każda skóra ma inne potrzeby i potrzebuje czego innego, zatem nie każdy będzie zadowolony z powyższych kremów. Na szczęście to nie jedyne warianty w ofercie Fitomed. Z innymi możecie zapoznać na ich stronie internetowej. Warto też wspomnieć, że powyższe kremy są kosmetykami naturalnymi, które mają krótki termin przydatności (3 miesiące od otwarcia).

Cena: 25zł/szt.      Pojemność: 50 ml      Dostępność: apteki, sklepy zielarskie, internet

20 listopada 2015

Polskie Świece: moja opinia dotycząca zapachów Lemon Cake, Mint Cream i Almond Cookie


Na moim blogu nigdy nie pojawiła się żadna recenzja świec. Co się dziwić, skoro przez długi czas blog był nieregularnie prowadzony, a ja świruję na temat świec i wosków dopiero od niedawna? :) Od kilku miesięcy jestem zakochana w woskach Yankee Candle, mam też w swoim posiadaniu świece. Jednak niedawno, zupełnie przez przypadek, trafiłam na polską fabrykę świec zapachowych, i ze względu na konkurencyjne ceny bardzo się nimi zainteresowałam.

Stwierdziłam, że kupię sobie kilka małych świec (kosztują 6,50zł/sztuka). Widziałam, że firma współpracuje z blogerami, więc po prostu napisałam maila z pytaniem, czy nie oferują jakichś zniżek na zakupy. Dostałam odpowiedź, że chętnie wyślą mi świece, które chcę. Tak się też stało i jakiś czas temu otrzymałam wielką pakę, a w niej nie tylko moje zamówienie, ale także mnóstwo bonusów. 


Sama wybrałam sobie: Cocoa Butter, Almond Cookie, Mint Cream i Strawberry&Rhubarb. Resztę dostałam jako bonus :) Pierwszą świecą, jaką zapaliłam była Lemon Cake. Jednocześnie był to dobry i zły wybór, ponieważ jest to najlepsza świeca z tej firmy, którą do tej pory paliłam. Reszta już nie jest tak dobra. Ale przejdźmy do dzisiejszej recenzji trzech zapachów. Pozostałe trzy przedstawię innym razem ;)


  • LEMON CAKE: Jest to bardzo dobra świeca. Ma intensywny zapach, który bardzo przypomina ciasto cytrynowe. W moim pokoju, który ma 21m2 czuć ją bardzo dobrze, zapach jest na tyle mocny, że przy otwartych drzwiach czuć go nawet w połowie przedpokoju. Świeca jak najbardziej udana, godna polecenia. Zapach jest moim zdaniem bardzo realistyczny i kiedy świeca byłaby palona w kuchni, mogłoby to sugerować, że właśnie pieczemy pyszne ciasto cytrynowe.
  • MINT CREAM: Niestety wielkie rozczarowanie. Wydawało mi się, że zapach mięty powinien być intensywny, dlatego też zdecydowałam się na wybór tej świecy. Nie czuć nic, w ogóle, zero. Nawet jak się niemalże wsadza nos pod płomień. Dostałam też wosk, który dałam Wojtkowi, który posiada kominek ode mnie. U niego też nic nie było czuć. Jakby zupełnie nic się nie paliło. Nie mogę polecić tego zapachu.
  • ALMOND COOKIE: Wąchając ją bez palenia czuć mocny zapach olejku migdałowego. Myślałam zatem, że podobny efekt otrzymam, kiedy podpalę knot. Niestety. To co poczułam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Po kilku minutach od zapalenia świecy zaczęłam się zastanawiać, co tak śmierdzi grzanym piwem?! U mnie w domu czasami się takie robi, więc myślałam, że któryś z domowników przygotował sobie taki napój. Nie, nikt go nie robił. Taki zapach wydzielała podpalona świeca Almond Cookie. No niestety, dla mnie to nie migdałowe ciasteczko, a piwny grzaniec. Przy okazji - nie najpiękniejszy.

Dajcie znać, co myślicie o tych świecach, jeśli je miałyście. Ja niestety nie jestem do końca zadowolona. Trudno wyczuć, która świeca będzie dobra, a która nie. Lemon Cake polecam, jeśli lubicie takie zapachy, pozostałych dwóch - nie. Świece można kupić na stronie Hurtowni Świec. Dostępne są różne warianty i rozmiary.

12 listopada 2015

MAC: Ruby Woo - kultowa pomadka w kolorze czerwieni. Czy warto?


Jakiś czas temu w moje zbiory wkradła się kultowa pomadka - Ruby Woo z MACa. Czaiłam się na nią już długo, w sumie od kiedy zobaczyłam ją kiedyś na YouTubach. W związku z tym, że uznałam, że pora wyrzucić stare pomadki (a wśród nich wiele czerwieni) to na ich miejsce kupię sobie jedną, porządną i kultową.

Moim zdaniem ma niesamowite wykończenie, którego nie znajdziemy nigdzie indziej. Jest wiele matowych szminek, ale żadna nie daje tak welurowego efektu. Może na moich ustach nie jest taki super wyraźny, ale na większych wargach widać to lepiej.

Pomadkę kupiłam 1 października, więc już jest ze mną prawie 1,5 miesiąca. Miałam ją na sobie jakieś 5 razy - stosuję ją raczej na wieczorne wyjścia. Na dzień jeszcze nie miałam okazji, bo jak już się maluję to byle jak najszybciej, a jednak Ruby Woo trzeba poświęcić chwilę na dokładne rozprowadzenie.


Na poniższym zdjęciu możecie zobaczyć, jak pomadka wygląda na ustach. Nakładałam ją przy pomocy sztyftu, prostu z opakowania, żebyście widzieli, że da się to zrobić, chociaż nie w 100% dokładnie. O wiele lepiej użyć dodatkowo pędzelka, żeby wszędzie dobrze dojechać i wyrównać jakieś 'poszarpane' fragmenty. A o takie dość łatwo, bo jednak pomadka jest mocno matowa i dość sucha... Chociaż mniej sucha niż się tego spodziewałam :)

Trzeba mieć do niej wypielęgnowane usta, bo retro matt to naprawdę suche, mocno matowe wykończenie, które podkreśli nam wszystkie suche skórki. Potrafi przesuszyć nawet moje usta, które raczej nie mają ku temu skłonności. Z tego też względu nie noszę jej na co dzień. To moja pomadka na wesele czy wieczorny spacer z Wojtkiem.


Pewnie jesteście ciekawe, ile wytrzymuje na moich ustach. Trwałość jest świetna - pomadka utrzymuje się na nich bez zarzutu przez jakieś 6-7h, albo i dłużej jeśli nie jemy. Lżejsze, mniej tłuste posiłki też przetrwa, chociaż trzeba na nią uważać, bo jeśli jemy jakiegoś burgera, to przez szerokie otwieranie ust może się odbijać między ustami a brodą. Dlatego jeśli wybieracie się do restauracji mając ją na ustach, to polecam raczej coś do jedzenia widelcem :)

Ja z tej pomadki jestem bardzo zadowolona i nawet cieszę się, że ma mniejszą gramaturę niż większość pomadek. Dzięki temu będę mogła ją rzeczywiście zużyć i nie zmarnować tylu pieniędzy. Poza tym mam ochotę na jakiś bardziej dzienny kolor z MACa, chociaż też matowy np. Velvet Teddy :)

Cena: 86zł      Pojemność: 3g     Dostępność: salony MAC i ich strona internetowa

2 listopada 2015

Evrēe: Magic Rose, upiększający krem do twarzy 30+


Jakiś czas temu - tak jak wiele innych dziewczyn - dostałam paczkę od Evrēe, w której znajdowały się 4 kremy z nowej serii. Mimo że mam 23 lata, nie zdecydowałam się na stosowanie kremu 20+, ponieważ nie do końca odpowiadał mi jego skład. Ze względu na moją skórę skłonną do zaczerwienień i pękających naczynek zdecydowałam się na przygarnięcie wersji 30+. Reszta kremów oczywiście się nie zmarnowała, tylko znalazłam im inne domy. Mam nadzieję, że obdarowanym osobom miło się ich używa :)


Wracając do kremu Magic Rose - jest on przeznaczony do skóry mieszanej (co za tym idzie - także tłustej), ze skłonnością do teleangiektazji, podobnie jak olejek z tej samej serii. Ma też podobny, różany zapach. Kremu można używać na dzień i na noc, chociaż ja stosuję go głównie na noc oraz w ciągu dnia, kiedy nigdzie nie wychodzę. 

Pewnie używałabym go także na dzień pod makijaż, bo uważam, że się do tego nadaje. Problem w tym, że moja skóra nie znosi nawilżenia pod podkład i objawia się to tym, że cera nadmiernie się przetłuszcza już nawet po 15 minutach. No i co zrobisz...


Krem ma przyjemną konsystencję, dość gęstą, której się na początku obawiałam. Okazało się jednak, że kosmetyk szybko się wchłania i nie zostawia na skórze tłustej, lepkiej powłoki. Dlatego też uważam, że osoby ze skórą tłustą i mieszaną powinny być z niego zadowolone. Skóra oczywiście nie jest po nim matowa, ale też nie jest nachalnie rozświetlona. 

Póki co, zużyłam już połowę słoiczka. Porcja, jaką aplikuję na twarz jest dość spora, więc mogę stwierdzić, że krem należy do wydajnych. Po jego zastosowaniu moja skóra jest nawilżona (jednak nie przetłuszczona), napięta, ukojona, a rumień zostaje delikatnie wyciszony. Uważam, że krem jest dobry i wart wypróbowania, zwłaszcza, że jego cena nie jest wygórowana.

Skład: Aqua, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Glyceryl Stearate, Ceteareth-20, Ceteareth-12, Cetearyl Alcohol, Cetyl Palmitate, Glycerin, Glyceryl Stearate SE, Cetyl Alcohol, Polyacrylate-13, Polyisobutene, Polysorbate 20, Rosa Canina (Rosehip) Fruit Oil, Soluble Collagen, Hydrolyzed Elastin, Hydrolyzed Caesalpinia Spinosa Gum, Caesalpinia Spinosa Gum, Sodium Ascorbyl Phosphate, Propylene Glycol, Rosa Canina (Rose) Fruit Extract, Dimethicone, Panthenol, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Sodium Hydroxide, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, BHA, Parfum, Benzyl Salicylate, Citronellol, Geraniol.

Cena: ok. 30zł      Pojemność: 50 ml      Dostępność: drogerie Rossmann, Natura, hebe