29 marca 2016

ShinyBox - marzec 2016 || SŁODKI MARZEC


Dopiero dostałam swoje pudełko ShinyBox, więc przychodzę, by pokazać Wam zawartość i przedstawić swoją opinię na jej temat. Pudełko jest dość ciężkie, bo jest w nim kilka butelkowych produktów. Mamy same produkty pełnowymiarowe, jednak dość tanie i ogólnodostępne. Niestety, zawartość nie powaliła mnie na kolana, chociaż z niektórych rzeczy jestem zadowolona. Pudełko nosi nazwę Słodki Marzec i myślałam, że będzie w nim coś rzeczywiście słodkiego... balsam czekoladowy, brązowe cienie do powiek... Nie ma. Szkoda, że nie ma chociażby cukierków czy czekoladki - przy takiej nazwie powinny być ;)



  • Żel pod prysznic Biały Jeleń, Dziewanna i rokitnik - wbrew pozorom cieszę się z jego obecności, bo miałam kiedyś wersję Kalina i melisa, i uważam, że żel jet super. Bardzo gęsty, ładnie pachnący. W poprzedniku bardzo podobała mi się gęsta konsystencja, tutaj pewnie będzie tak samo. Myślę, że w przyszłości sama będę kupować te żele, bo są godne uwagi ;)
  • Szampon Timotei, Zachwycające Wzmocnienie - szampon, niby fajnie, ale szkoda, że w Shiny znalazł się taki, który jest dostępny wszędzie za kilka złotych. Myślę, że gdyby pojawiła się tu jakaś droższa, bardziej niszowa marka, to wiele osób byłoby zadowolonych. A poza tym... przecież szampon był miesiąc temu! Produkty z sąsiadujących ze sobą miesięcy powinny mieć zupełnie inną funkcję, przynajmniej ja tak uważam. Ten szampon oddam Wojtkowi, bo on lubi Timotei ;) 
  • Balsam regenerujący do włosów Labrayon - w ogóle nie znam marki. Małe opakowanie, 100ml, szybko wykorzystam. Dobrze, że dostałam ten balsam, bo gdybym dostała kredkę do oczu, to nie byłabym szczęśliwa (nie używam kredek i wszystkie kredki z boxów trafiły do mojej mamy). Balsam ma w sobie parafinę, w związku z tym jestem ciekawa, jak zadziała na moich włosach. Na pewno pojawi się w przyszłości w którymś denku na moim kanale ;) Miesiąc temu też były maseczki do włosów, ale w saszetkach i szybko je zużyłam, zatem ok, produkt jest w porządku.



  • Olejek do twarzy BioOleo - to chyba najfajniejszy produkt w pudełku, chociaż nieco sztucznie zawyżający wartość boxa (kosztuje 56zł). Czysty olej makadamia można kupić już za kilka-kilkanaście złotych, zwłaszcza w pojemności 15 ml. Natomiast podoba mi się aplikator, a właściwie forma aplikacji, chociaż wygląda mało profesjonalnie. Mam wrażenie, że do taniego aplikatora, bez żadnych firmowych nadruków (jest tylko naklejka, którą łatwo zdjąć) nalano taniego olejku i sprzedaje się to po wysokich cenach. Na pewno będę go używała zamiast kremu na noc. Miło, że trafił do mnie olej makadmia, bo nigdy go nie używałam solo ;)
  • perfumetka Neness - nie jest to zły produkt, chociaż bardzo tani i nie powala jakością. Akurat zapach, który znalazł się w pudełku jest dość ładny, delikatny, nienachlany. Mam podobne perfumetki z innej drogerii i wiem, że zapachy mogą być o wiele gorsze. Fajnie, że w pudełku ShinyBox znalazły się w końcu jakiś zapach, bo dawno nie było, natomiast milej byłoby znaleźć jakąś np. 5 ml próbkę markowych perfum. 
  • rękawiczka GLOV - mam już wersję średnią, której używam do zmywania olejków do demakijażu. W Shiny znalazła się wersja na palec i komuś ją oddam, bo nie potrzebuję drugiej sztuki ;)

Jak podoba się Wam to pudełko? Przemawia do Was zawartość czy też nie?

Pudełko wciąż można zamówić na stronie ShinyBox, można też składać zamówienia na edycję kwietniową. Mam nadzieję, że kwiecień będzie pełen fajnych produktów, bo właśnie w kwietniu mam urodziny ;)

28 marca 2016

MAKIJAŻ: Electric Violet Smokey


Dawno nie było żadnego makijażu, więc zapraszam dziś na coś elektrycznego :) Poszalałam dziś z fioletami, ale bardziej wymiarowymi niż zawsze. Efekt bardzo mi się podobał. Zewnętrzny kącik był bardziej stonowany, w kolorze buraczkowym, a wewnętrzny kącik bardziej fiołkowy, z nutą błękitu. Oczywiście pokazuję Wam zdjęcia jaśniejsze, ciemniejsze, chłodniejsze, cieplejsze, żebyście mogli sobie wyobrazić efekt. Chłodne zdjęcia są bardziej przerysowane, ale znacznie lepiej oddają efekt, który był widoczny na żywo. Zdjęcia robiłam w świetle dziennym.


♥ Oczy:
- baza pod cienie Persuade Sigma Beauty
- palety cieni: Sleek Ultra Mattes vol 2; Technic paleta z fioletami
- maskara Maybelline Lash Sensetional waterproof
- eyeliner Wibo w pędzelku (kałamarzu)
 
♥ Brwi:
- cień 342 (Inglot)
 
♥ Twarz:
- podkłady MAP 1NB (nowa formuła) + Astor Perfect Stay nr 100 Ivory
- korektor Catrice Liquid Camouflage
- puder sypki, transparentny Affect
- bronzer Sensique 109 Ultra Bronze
- róż MUR Love

♥ Usta:
- pomadka Golden Rose Velvet Matte nr 01
- pomadka p2 Pure Color nr 043 Pont Neuf


27 marca 2016

Kremowe emulsje do mycia twarzy || Alverde vs Ziaja


W tej notce porównam dwa - na pozór - dość podobne do siebie produkty. Skusiłam się na nie, ponieważ lubię zmywać cały makijaż jednym produktem, najlepiej przy użyciu wody. W dodatku te dwa produkty są kremowe, co powinno sprawiać, że są delikatniejsze dla skóry i przyjemniejsze w użytku. Co o nich myślę? Czy warto czy nie warto? Który z nich jest lepszy? Czytajcie dalej.


Ziaja, Ulga, kremowy olejek myjący do twarzy i ciała

Wbrew nazwie, nie jest to olejek. To krem, dość rzadki. Przy kontakcie z wodą konsystencja nie przypomina olejku, więc nazwa może trochę mylić, natomiast olejki są w składzie, więc niech będzie - nie czepiam się.

Kosmetyk jest właściwie bezzapachowy. Dzięki temu, że produkt jest dość rzadki, łatwo rozprowadza się go na skórze. Przy kontakcie z wodą nie zaczyna się pienić. Po prostu staje się rzadszą w konsystencji emulsją. Dobrze zmywa makijaż i potrzeba do tego naprawdę chwilki. Jeżeli zmywacie w taki sposób tylko twarz, to zajmie Wam to dosłownie minutkę.

Na opakowaniu mamy informację, aby unikać kontakt z oczami, omijać okolice oczu. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wypróbowała tego olejku na oczach ;) Muszę przyznać, że dobrze sobie radzi z cieniami, eyelinerem czy zwykłym, niewodoodpornym tuszem do rzęs. Myślę, że z wodoodpornym nie dałby rady. Kiedy zmywam tym olejkiem oczy, staram się je mocno zamknąć, ponieważ kiedy produkt dostanie się do oczu, to niestety piecze. Dlatego też nie polecałabym go do zmywania tuszów wodoodpornych, bo jednak z nimi trzeba chwilę powalczyć.

Nie podrażnia skóry, nie powoduje zaczerwienienia. Jest naprawdę łagodny. Natomiast też nie zauważyłam, żeby posiadał właściwości nawilżające. Skóra po jego użyciu jest czysta i miękka, ale po chwili i tak odczuwam ściągniecie, zatem nałożenie kremu kilka minut po umyciu twarzy jest zdecydowanie wymagane.

Pojemność: 200 ml      Cena: ok. 6-8zł

Skład: Aqua, Helianthus Annus (Sunflower) Seed Oil, Sodium Lauroyl Sarcosinate, Disodium Laureth Sulfosuccinate, Glycerin, Sodium Hydroxide, Carbomer, Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, Tocopheryl Acetate, Laminaria Ochroleuca Extract, Caprylic/Capric Triglyceride, Propylene Glycol, Glycyrrhiza Glabra (Licorice) roqt Extract, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Sodium Benzoate, DMDM Hydantoin. 



Alverde, łagodna emulsja oczyszczająca z oczarem i rumiankiem

Emulsję kupiłam podczas sierpniowej wycieczki do Berlina, ponieważ poprzednią wersję (chyba z nagietkiem) bardzo lubiłam. Miałam nadzieję, że ta będzie równie dobra. Niestety, okazało się, że jest do niczego.

Krem jest bardzo gęsty, tak gęsty, że aż ciężko nakłada się go na twarz. Jest przy okazji bardzo tłusty, co sprawia, że w połączeniu z wodą 'mazia' się po skórze. Nie pieni się. Jeżeli chodzi o zmywanie makijażu z twarzy, to coś tam zmywa, jednak próżno szukać dogłębnego, dokładnego oczyszczenia. Owszem, wierzchnia warstwa podkładu zostaje zmyta, ale na skórze zostaje tłusty, nieprzyjemny film. Kiedy dotykamy skóry, doskonale czujemy, że nie jest ona oczyszczona. O zmywaniu tuszu z rzęs nawet nie wspomnę - ten preparat nie daje rady, osadza się na rzęsach i sobie na nich po prostu siedzi. Jest w stanie rozmazać tusz pod okiem, tak że wyglądamy jak panda, ale go nie zmywa.

Coś jest nie tak, jeśli chodzi o formułę tego kosmetyku. Chyba za mało emulgatorów, które pozwoliłyby na uzyskanie myjącej emulsji. Tutaj mamy efekt podobny do tłustego kremu nałożonego na twarz. Nie wiem, do czego można używać tego kosmetyku, ale na pewno nie do demakijażu i do silnego oczyszczenia skóry.

Po użyciu tej emulsji i tak trzeba użyć czegoś innego - np. żelu do mycia twarzy, płynu micelarnego, czy innego produktu, który nam tę skórę oczyści i uwolni ją od tłustej, nieprzyjemniej powłoki. Ta emulsja jest łagodna, to fakt. Ale aż do tego stopnia, że nie wywiązuje się z podstawowej funkcji - po prostu nie oczyszcza.

Pojemność: 150 ml      Cena: 2,25€ (czyli około 10zł)

Skład: Aqua, Helianthus Annuus Seed Oil, Glycerin, Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Cetearyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Cetearyl Glucoside, Olea Europaea Fruit Oil, Levulinic Acid, Xanthan Gum, Palmitic Acid, p-Anisic Acid, Stearic Acid, Sodium Levulinate, Tocopherol, Parfum, Limonene, Sodium Hydroxide, Linalool, Bisabolol, Chamomilla Recutita Flower Extract, Hamamelis Virginiana Leaf Extract



Myślę, że werdykt jest jasny. Ziaję mogę Wam polecić, ponieważ spełnia swoje zadanie, jest niedroga i ma dość dużą pojemność. Można zmyć nią nawet makijaż oczu, chociaż trzeba uważać, by produkt nie dostał się pod powieki. Alverde jest do bani. Wersja z nagietkiem była bardzo przyjemna, natomiast oczar z rumiankiem zupełnie nie dają rady. Trzymajcie się od niej z daleka, bo zupełnie nie wiem, do czego można jej używać, by być zadowolonym. Jeden z niewielu bubli, na które było mi dane natrafić.

Znacie te produkty? Czy macie takie samo zdanie jak ja? :)

26 marca 2016

Mixit, czyli musli idealne na prezent || Moja własna orzechowa mieszanka


Zazwyczaj piszę tutaj recenzje kosmetyków lub publikuję inne kosmetyczne posty. Tym razem będzie nieco inaczej, ponieważ po raz pierwszy pojawia się coś do jedzenia. Jednak jest to na tyle ciekawe, że postanowiłam się z Wami tym podzielić :)

Chodzi o musli, ale nie byle jakie musli. Musli, które możemy sobie sami skomponować. I to jest w tym wszystkim najfajniejsze - sam proces wybierania składników. Ja miałam z tego wielką frajdę! Moja mieszanka jest mocno orzechowa i zawiera raczej zdrowe i pożywne składniki. Oczywiście można kupić też gotowe mieszanki - wychodzą one zazwyczaj nieco taniej.

Kilka przykładowych mieszanek gotowych:


Tak, jak wcześniej wspomniałam, sam proces komponowania mieszanki jest wielką frajdą. Na samym początku wybieramy naszą bazę, czyli głównie jakieś płatki, zboża. Potem przechodzimy do suszonych owoców, następnie orzechów, a na końcu wybieramy dodatki (są to np. wiórki czekoladowe, ziarna kakao). Warto tutaj wspomnieć, że wraz ze wzrostem ilości dodatków, waga końcowa mieszanki zawsze jest taka, jak ta podana na początku przy wyborze bazy. Oznacza to, że im więcej dodatków weźmiemy, tym mniej będziemy mieć bazy w mieszance.



Moja mieszanka jest dość bogata. Dodatków jest więcej niż bazy (jeżeli dobrze pamiętam, to mam ponad 60% dodatków), dzięki czemu mieszanka nie jest mdła i jedząc co chwilę czuję inny składnik. Bardzo mi się to spodobało, ponieważ w większości kupnych musli mamy bardzo dużo bazy w postaci płatków owsianych i bardzo mało dodatków, co sprawia, że musli nie jest najsmaczniejsze i najczęściej sami sobie coś jeszcze do niego dodajemy.

W mojej kompozycji znalazły się także przyprawy - wanilia i cynamon, które są aromatyczne i dodatkowo wzbogacają walory smakowe musli. Dzięki zawartości orzechów, owoców i słodszych dodatków musli jest bardzo sycące i tak naprawdę najadam się jedną garścią mieszanki zalanej mlekiem.


Moją wersję musli mogę Wam jak najbardziej polecić. Jest słodkawa, sycąca i mocno orzechowa. Dodatki są dobrej jakości, orzechy są świeże, mają świetny smak. Czuć, że nie są to składniki byle jakiej jakości. Da się to też odczuć po cenie, bo niestety taka mieszanka kosztuje swoje. Moje musli to koszt około 40zł. Sporo, ale myślę, że od czasu do czasu można sobie pozwolić na taki rarytas.

Szczególnie fajnym rozwiązaniem jest podarowanie takiej tuby (są różne wersje tub, wybieramy jedną z nich) komuś na prezent. Moja tuba to wersja zimowa. Oczywiście musimy wiedzieć, czy dana osoba nie jest na coś uczulona i znać jej gust, ale komuś bliższemu można takie coś kupić. Zwłaszcza, jeśli interesuje się zdrowym odżywianiem :)

Jeżeli zainteresowało Was musli Mixit, to oczywiście odsyłam Was na stronę - KLIK. Poszperajcie, pobawcie się komponując własną mieszankę :) Na pewno znajdziecie tam coś fajnego. Poza musli można kupić tam zdrowe batoniki (jeden miałam, był naprawdę bardzo smaczny), czekoladę czy kasze.

18 marca 2016

Moja rutyna makijażowa: Makijaż dzienny


Dzisiaj wpis jakiego jeszcze u mnie nie było. Nigdy nie pokazywałam Wam mojej 'transformacji' z wersji przed makijażem do wersji po. Jednak jeżeli oglądacie mnie na YouTube, to pewnie nie raz takie metamorfozy widzieliście :)

Dzisiaj chcę Wam pokazać mój makijaż dzienny, chociaż nie noszę go codziennie. Wyrosłam z codziennego malowania się, ponieważ najzwyczajniej nie mam tyle czasu co kiedyś. Bardziej cenię możliwość pospania kilku minut dłużej. Do pracy maluję się od święta, bo po prostu nie mam na to ani czasu, ani ochoty.

Natomiast maluję do szkoły, na uczelnię, ponieważ jestem na studiach zaocznych i raz na te 2 tygodnie wypadłoby wyglądać jak człowiek :P Oczywiście żartuję, bo nie wstydzę się swojej twarzy bez makijażu, natomiast zdaję sobie sprawę, jak wygląda ona w oczach innych osób. Mam spore zaczerwienienia na policzkach (to na zdjęciu tu delikatna wersja) i niejednokrotnie zostałam zapytana przez znajomych 'co Cię tak uczuliło?', 'robiłaś kwasy?', 'masz alergię?'. To nie jest miłe, zatem wolę jednak oszczędzić sobie odpowiedzi na te pytania, chociaż odpowiedź jest prosta 'już taki po prostu mam ryj' :P ;)
 


Moja twarz bez makijażu: dużo wspomnianych wcześniej zaczerwienień; obecnie trochę wysypało mnie na brodzie; cienie pod oczami mam raczej niewielkie; powieki opadające, wymagajcie chociaż delikatnej korekty; brwi niesymetryczne i wybrakowane (po prostu w kilku miejscach włoski zupełnie nie rosną).


Moja twarz po makijażu: koloryt wyrównany, chociaż nakładam dość sporo kryjących podkładów, żeby wszystko mi zakryły; zaczerwienione miejsc po wypryskach delikatnie przybijają, ale mi to nie przeszkadza; cienie pod oczami są przykryte; moja opadająca powieka została delikatnie skorygowana przez użycie matowego brązowego cienia; brwi są uzupełnione, chociaż z ich symetrią jest różnie - raz wyjdą mi lepiej, raz gorzej ;)

Wydaje mi się, że wyrosłam z mocnych makijaży wykonywanych na co dzień. A właśnie takie kiedyś nosiłam, ale domyślam się, że kilka lat temu nie pracowałam, miałam więcej czasu na takie zabawy. W mojej toaletce wciąż mam mnóstwo kolorowych cieni, ale używam ich raczej rzadko i najczęściej sięgam po fiolety i róże, które są dość dzienne i ładnie współgrają z moją zieloną tęczówką.



Na zdjęciu widać kosmetyki, których obecnie używam przy praktycznie każdym makijażu. Oczywiście czasami dobieram inny róż, dodaję rozświetlacz (zapomniałam położyć go do zdjęcia), zmieniam pomadki (dlatego postanowiłam nie umieszczać żadnej na zdjęciu).

Podkłady: mieszam ze sobą 2 podkłady - Vollare Silky Touch nr 45 z MAP 1NB, żeby uzyskać dobry odcień / Korektor: Catrice, Liquid Camouflage nr 010 / Tusz do rzęs: Hean Giant Shock / Bronzer/cień do powiek: NYX Taupe / Róż: Paese nr 41 / Cień do powiek (bazowy): MIYO, Vanilla / Cień do brwi: Inglot 342 matt.

A jak wygląda Wasz makijaż dzienny?
Stawiacie na coś subtelnego czy malujecie się mocno? :)

 

10 marca 2016

Mam za dużo kosmetyków! || Jak sobie z tym poradzić? Jak nie utonąć w zapasach?


Czasami w życiu blogerki przychodzi taki czas, że trzeba przyznać się przed samą sobą i powiedzieć sobie pas. Właśnie taki moment nastąpił w moim życiu. Wiem, że blogerki ogólnie słyną z tego, że mają dużo kosmetyków, ale kiedy same zaczynają zauważać, że jest ich NAPRAWDĘ za dużo, wtedy trzeba interweniować.

Ja właśnie jestem po interwencji w swojej kosmetycznej szafie i postaram się pomóc Wam uporządkować kosmetyki i zapanować nad chaosem. W końcu tylko geniusz nad nim panuje. Bądźmy geniuszami! ;)


JAK PRZECHOWUJESZ SWOJE KOSMETYKI?

Ja swoje kosmetyki składuję w jednym miejscu. Jest to po prostu szafa (a właściwie komoda), taka zamykana na drzwiczki, która znajduje się w moim pokoju. Dzięki przechowywaniu kosmetyków w takim miejscu chronię je przed światłem, ciepłem i wilgocią. Dzięki temu są dłużej ważne, nie terminują się tak szybko, a poza tym opakowania się nie niszczą (może nie jest to bardzo ważne, ale jak ja pokazuję kosmetyk w denku, to wolę, żeby miał czyste opakowanie bez zacieków z kamienia).

Nie trzymam kosmetyków w łazience. Do łazienki trafiają raczej pojedyncze sztuki, czyli żel pod prysznic, szampon, żel do mycia twarzy - kosmetyki, których używam na co dzień i wiem, że szybko je wykorzystam. Nie trzymam w łazience masek do włosów, balsamów/maseł do ciała, peelingów, ponieważ takie kosmetyki służą mi dłużej i nie sięgam po nie codziennie.

Moim zdaniem najlepiej trzymać kosmetyki w jednym miejscu, ponieważ mamy wtedy nad nimi największą kontrolę. Niech nie walają się po całym mieszkaniu, bo wtedy możemy o jakimś kosmetyku zapomnieć i nigdy go nie zużyć.



1. ZACZNIJ OD PRZEGLĄDU

Interwencję najlepiej zacząć od przeglądu. Powyjmować wszystkie kosmetyki i po kolei je poprzeglądać. Podzieliłam kosmetyki na kilka grup i najlepiej podzielić je właśnie tak fizycznie przy naszym sprzątaniu:
  • Kosmetyk się przeterminował, ma inny (gorszy, brzydszy) zapach, znacząco zmienił zabarwienie/konsystencję - W większości przypadków wyrzucamy. Jeżeli data ważności dopiero co upłynęła (mam na myśli kilka dni), a kosmetyk zachowuje się normalnie (ma zapach taki jak wcześniej, nie zważył się, nie rozwarstwił), można go jeszcze przez jakiś (krótki!) czas poużywać (ja osobiście staram się wykończyć kosmetyki przez upływem daty ważności, co zazwyczaj mi się udaje).
  • Kosmetyk napoczęliśmy, nie odpowiada nam, ale ma dobrą datę - możemy dokończyć sami lub możemy oddać komuś innemu (napoczęte rzeczy najlepiej oddać komuś, kogo to nie urazi - mamie, siostrze, bliskiej koleżance). Jeżeli kosmetyk jest wyjątkowo do niczego, lepiej go wyrzucić.
  • Kosmetyk napoczęliśmy i nam się sprawdza - takie kosmetyki najlepiej odłożyć na bok jako 'do skończenia' i rzeczywiście sumiennie je zużywać. Warto wydzielić na nich oddzielną półeczkę/szafkę, do której będziemy miały łatwy dostęp. U mnie jest to najwyższa półka w szafie, czyli taka na wysokości ramion/twarzy.
  • Kosmetyki zafoliowane, nieotwarte - absolutnie nie otwieramy, nie wąchamy, nie maziamy, dopóki nie skończymy poprzedniego kosmetyku tego samego rodzaju! Jeżeli mamy problem ze zużywaniem i wykańczaniem kosmetyków nie otwierajmy kolejnych! Sprawdzamy daty ważności. Jeśli kosmetyk niedługo się przeterminuje najlepiej od razu komuś go oddać. Jeśli kosmetyk ma dłuższą datę ważności wyznaczyć mu miejsce na osobnej półeczce. 

Moje zapasy - cała półka wypełniona NIEOTWARTYMI kosmetykami!


2. PILNUJ DAT PRZYDATNOŚCI 
JAK PILNOWAĆ DAT WAŻNOŚCI KOSMETYKÓW?

Temat dość często pomijany, ale niezwykle ważny. Jeżeli skrupulatnie zużywamy swoje kosmetyki, codziennie sięgamy po krem do twarzy, krem pod oczy, regularnie wykonujemy peelingi i nakładamy maski na włosy, wtedy nie ma większego problemu ze zużywaniem kosmetyków w terminie.

Gorzej jeśli często zapominamy o nałożeniu kremu lub nakładamy skromne ilości, a po roku czasu okazuje się, że kosmetyk nie dobił dna - wtedy mamy problem. Warto prowadzić zeszyt, a w nim zapisywać datę otwarcia kosmetyków. Pilnujmy tego, by np. kremy zużywać w przeciągu około 6 miesięcy (to najbardziej popularny czas, który daje nam producent na wykończenie kosmetyku).

Problem jest też wtedy, kiedy mamy dużo kosmetyków jednego rodzaju (np. 5 peelingów do ciała, 10 balsamów itp.) - wtedy trzeba logicznie rozplanować, kiedy który kosmetyk zużyć, żeby żaden się niepotrzebnie nie przeterminował.

Oczywiście można część z nich komuś oddać i to jest najbardziej logiczne rozwiązanie. Jednak ja jako blogerka nie chcę (lub nawet nie mogę) oddawać niektórych kosmetyków. Wolę poczekać na nie rok, ale sama chcę je wypróbować, a potem może i zrecenzować. Co zrobić w takiej sytuacji?

Proponuję zrobić sobie kalendarzyk. Sama musiałam sobie taki zrobić, ponieważ moje zapasy zaczęły mnie przytłaczać i bałam się, że niepotrzebnie zmarnuję (być może naprawdę fajne) kosmetyki. Oto moja propozycja, jak to ogarnąć:


Tym oto sposobem mam niejako hierarchię zużywania kosmetyków. Szczególnie dobrze widać to u mnie przy kremach pod oczy. Jeżeli nie skończą się wyjątkowo szybko, to mam zapasy aż do początku 2017 roku.


3. ZRÓB SOBIE SZLABAN NA ZAKUPY

Wiem, że może to być trudne, ale jeśli masz naprawdę za dużo kosmetyków i zdajesz sobie z tego sprawę, tak naprawdę będzie lepiej.

Na szczęście ja nie mam z tym większego problemu. Umiem się powstrzymać przed zakupem i w sumie robię to bardzo często. Jest wiele kosmetyków, które chciałabym mieć, ale zdrowy rozsądek mówi 'nie' i bardzo często rezygnuję z zakupu. Kosmetyki nigdzie nie uciekną, a promocja na pewno za jakiś czas się powtórzy. 


4. PROWADŹ COŚ W RODZAJU PROJEKTU DENKO

Jeżeli nie jesteś blogerką/vlogerką to nie masz po co trzymać pustych opakowań. Wtedy po prostu polecam gdzieś zapisywać co się zużyło i ile, żeby po prostu mieć kontrolę nad tym, czy w ogóle jesteśmy w stanie systematycznie zużywać nasze zapasy.

Jeżeli natomiast prowadzisz bloga kosmetycznego lub kanał, a nie masz Projektu Denko, to serdecznie zachęcam do zrobienia takiej serii. Dzięki temu widzimy postęp w zużywaniu kosmetyków, a dla mnie zbieranie pustych opakowań to frajda. Projekt Denko to moja ulubiona seria i nie mogę doczekać się końca miesiąca, żeby nagrać taki film. Zapisuję co miesiąc nawet ilości, żeby mieć świadomość, ile kosmetyków zużywam w ciągu całego roku. W 2015 zużyłam ponad 160 opakowań. Sporo.


I to wszystko w tym wpisie. Część punktów na pewno jest oczywista, ale może ktoś po prostu nie wie, jak się za to wszystko zabrać ;) Mam nadzieję, że moje rady komuś się przydadzą. W wypadku posiadania dużej ilości kosmetyków polecam zrobienie kalendarzyka - być może będzie dla Was przydatny. A może Wy macie jakieś fajne propozycje na ogarnięcie kosmetycznego chaosu?

8 marca 2016

Nanshy, Marvel 4in1 Sponge, gąbka do nakładania makijażu [recenzja po pół roku używania]


Gąbeczek do nakładania makijażu używam od jakichś dwóch lat i jest to moja ulubiona metoda aplikacji podkładów. Pędzle zazwyczaj robią smugi (co jeszcze szczególnie widoczne na cerze o nierównym kolorycie), a nakładanie podkładu palcami po prostu mi nie odpowiada (wyjątkiem są kremy BB) - po aplikacji trzeba wybrać się do łazienki, żeby umyć ręce, a jak tego nie zrobimy to możemy wybrudzić sobie ubranie, nie mówiąc już o nieestetycznych śladach pozostawionych na opakowaniach kosmetyków czy pędzlach, po które w następnej kolejności sięgniemy.

Gąbeczka Nanshy jest moją szóstą gąbką, więc mam już jako takie porównanie. Wyróżnia ją przede wszystkim kolor. Kiedy większość tego typu akcesoriów ma kolor różowy, producenci Nanshy postawili na rozbieloną miętę. Dodatkowo kształt gąbeczki nie jest typowo 'jajeczny', co sprawia, że produkt łatwo rozpoznać na tle innych. Warto też powiedzieć, że jajko po zmoczeniu osiąga dość duży rozmiar, może nawet trochę zbyt duży, jeśli ktoś ma niewielką twarz.



Gąbki używam już od pół roku i właśnie dziś zaczęła mi się trochę kruszyć na przodzie (co widać na zdjęciach), zatem uznałam, że to najwyższa pora na recenzję. Niestety będę musiała się z nią pożegnać, ale trzeba przyznać, że naprawdę dobrze mi służyła. Nasza relacja należała do udanych, chociaż na początku wcale się na to nie zapowiadało.

Gąbka jest miękka i przyjemna w użytku. Jej miękkość porównałabym do gąbeczki Real Techniques, którą również bardzo lubię. Nie jest to może miękkość oryginalnego BB, ale jest przyjemnie i komfortowo. Na pewno nie potłuczemy się tym jajeczkiem po twarzy ;)

Z uwagi na to, że moja skóra należy do tych przetłuszczających się, używam jajeczka raczej na sucho. Tak, tak, na sucho. Wiem, że wielu osobom może wydawać się to dziwne i mało przyjemne, natomiast mi zależy przede wszystkim na efekcie końcowym i trwałości makijażu. Nakładanie podkładu suchą gąbką ma taką zaletę, że podkład ma mniej mokre wykończenie, jest bardziej matowy. U mnie ma to istotne znaczenie, ponieważ kosmetyk nałożony mokrą gąbką niestety bardzo szybko się świeci na mojej skórze, ja czuję się z tym źle, a w dodatku podkład trzyma się znacznie krócej. Niestety, taką mam już skórę. Fakt, może sucha gąbka nie jest tak milutka jak mokra, ale też nigdy na ten sposób aplikacji nie narzekałam.

Przykładowy makijaż, do którego użyłam gąbeczki Nanshy:


Właściwie każdy podkład nałożony gąbeczką Nanshy dobrze wyglądał na mojej skórze. Był równomiernie rozprowadzony, efekt należał do dość naturalnych (chociaż przy ilości nakładanego przeze mnie podkładu trudno mówić o naturalnym efekcie ;)), kosmetyk fajnie wtapiał się w skórę. Gąbka Nanshy przypadła mi do gustu i myślę, że mogę ją polecić. Jeżeli jesteście fankami miękkości BB, to miętowe jajeczko niekoniecznie przypadnie Wam do gustu, bo nie jest aż takie miękkie, ale jeśli szukacie tańszego zamiennika kultowej gąbki, to polecam spróbować miętowej Nanshy :)

Cena: ok. 27,90zł         Dostępność: np. Ekobieca, Cocolita, LadyMakeUp

Używałyście gąbki Nanshy? Jakie są Wasze ulubione gąbeczki lub pędzle do podkładu? :)

7 marca 2016

Pudełka ChillBox: listopad, grudzień, styczeń || Czy warto? Jak bardzo jestem zadowolona?

ChillBox to jedno z pudełek subskrypcyjnych, które wychodzi co miesiąc. Nie jest to box typowo kosmetyczny, chociaż kosmetyków jest sporo. W każdym pudełku znajdziemy też książkę. Można wykupić pakiet (na 3 miesiące) lub kupować pudełka pojedynczo. Warto zaznaczyć, że nie można kupić pudełek wstecz, więc to co dostajemy jest właściwie niespodzianką, bo pula pudełek po protu wyprzedaje się przez ich wysyłką. Koszt pudełka to 89zł. Strona Chillboxa: KLIK.

W związku z tym, że od jakiegoś czasu kupuję pudełeczka ChillBox uznałam, że to dobry moment, by podsumować pierwsze trzy pudełka, które kupiłam, a w kwietniu pokażę Wam kolejne trzy. Na tyle mam wykupiony pakiet. Czy będzie ich więcej? Jeszcze się zastanawiam, zobaczymy :)

Poniżej znajdziecie moje opinie dotyczące pudełek i produktów, które się w nich znalazły. Czy mi się podobały, czy nie. Czy je zużyłam, czy nie. W każdym ChillBoxie znajduje się książka, ale ich nie będę oceniać, bo prawdę mówiąc nie przeczytam ich jeszcze. Zanim zaczęłam kupować te pudełka znajdowały się w nich kryminały (czyli mój ulubiony gatunek), a jak zamówiłam moje pierwsze to jak zna złość ten gatunek się już nie ukazuje.


CHILLBOX - LISTOPAD 2015


Listopadowe pudełko było iście czekoladowe i można było znaleźć w nim sporo czekoladowych produktów. Po otwarciu pudełka (w końcu to moje pierwsze) byłam trochę zawiedziona. Myślałam, że znajdę jeszcze fajniejsze rzeczy w tym boxie. Ale koniec końców wyszło nawet spoko :)

Dresdner Essenz, kremowy żel pod prysznic, czekolada i żurawina. Zużyłam go jakiś czas temu, pojawił się w denku na kanale. Bardzo przyjemny żel, który nie wysuszał skóry (miał w składzie SCS, jeśli ktoś ciekawy). Zapach był przepyszny, właśnie taka czekolada z jakimś owocem, trochę jak ciasto z wiśniami, mniam. Moja ocena: 4/5

BioBJ, krem do ciała z masłem shea. Dosyć zwykły krem o konsystencji znacznie lżejszej niż krem Bambino (opakowanie jest podobne, więc myślałam, że produkt może być podobny). Używałam go do ciała zamiast balsamu. Dość szybko się wchłaniał, nie zostawiał lepkiej warstwy. Ma być niby uniwersalny, bo do rąk i twarzy też można go używać, jednak jak kiedyś nałożyłam go na twarz to mojemu ryjcowi się to nie spodobało :P Zużyć zużyłam, ale krem był bardzo zwyczajny i starczył mi tylko na kilka aplikacji, a biorąc pod uwagę cenę (ok. 30zł), nie wychodzi to zbyt opłacalnie. Moja ocena: 2/5

Yasumi, maseczka kakaowa rozgrzewająca. Zużyłam. Niestety była rozgrzewająca, więc nie nałożyłam jej na całą twarz ze względu na moje naczynka. Nałożyłam ją na boki twarzy, czoło, nos, brodę. Była całkiem fajna, trochę grzała, trochę oczyszczała. Miała taka grudki z kakao, którymi można było wykonać peeling. Moja ocena: 2/5 (za to, że nie była uniwersalna, do każdego typu skóry)

Pizca del Mundo, kakao naturalne. Kakao jest smaczne, jest naturalne i organiczne. Nie zawiera cukru, więc można samemu zadecydować czym i w jakiej ilości je posłodzić. Na razie piłam je kilka razy i mi smakowało. Piję tylko z gorącym mlekiem, bo z wodą jest niedobre. Moja ocena: 5/5

Kringle Candle, wosk Hot Chocolate. W sumie przez kakao i ten wosk skusiłam się na pudełko. Teraz wstyd się przyznać, ale ten wosk wyjątkowo mi się nie podobał. Śmierdział czekoladowymi skarpetami, o czym pisałam w którejś notce poświęconej woskom. Wosk wpadł w inne ręce, bo ja bym go nie zniosła. Moja ocena: 0/5 (niestety, bez litości)

Skin79, maseczka rozjaśniająca. Zużyłam. Była to maseczka w płachcie, która była bardzo mocno nasączona. Nie widziałam większych efektów, ale trochę nawilżyła skórę. Ogólnie całkiem przyjemna, ale bez szału. Nie podobało mi się to, że skóra po jej stosowaniu była lepka. Nie mam zamiaru do niej wracać. Moja ocena: 3/5



CHILLBOX - GRUDZIEŃ 2015

zdjęcie pożyczone z FB ChillBox :)
Pudełko grudniowe było czadowe! Całe intensywnie pachniało pomarańczami.. Moim zdaniem wymiotło totalnie i takie pudełka chciałabym widzieć co miesiąc ;) Niestety część kosmetyków leży jeszcze w zapasach, ale nic nie szkodzi, bo na 90% będę z nich zadowolona :)

Harmonique, masło do ciała, pomarańcza&cynamon&goździk. Siedzi w zapasach na kolejną zimę. Myślę, że będę zadowolona z działania, bo z obecności jestem :) Nawet nie wiem, jak pachnie, bo nie otwieram kosmetyków, zanim rzeczywiście nie zacznę ich używać.

Nacomi, peeling cukrowy do ciała, pomarańcza. Również na razie leży w zapasach, ale też cieszę się z jego obecności w pudełku. Ostatnio polubiłam bardzo naturalne peelingi, nawet cukrowe (wcześniej za nimi nie przepadałam), więc pewnie będzie fajny ;)

Organique, sól do kąpieli pomarańcza&chili. Bardzo przyjemna sól o niezwykle mocnym zapachu. Sam mały woreczek z solą sprawiał, że pachniała cała paczka, a potem moja szafka z kosmetykami. Woreczek 100g starczył mi na dwie kąpiele. Zapach w wannie dość delikatny, ale pewnie też przez to, że postanowiłam użyć soli na dwa razy. Moja ocena: 4/5

Nacomi, półkula do kąpieli, pomarańcza&wanilia. Świetnie nawilżyła skórę, bo była nasycona olejkami. Zapach kuli w kąpieli raczej niewyczuwalny, bo nawet 'na sucho' nie był zbyt intensywny. Relaks i pielęgnacja zapewnione. Możliwe, że w przyszłości kupię kule o innych zapachach. Moja ocena: 5/5.

Natur-Vit, grzaniec strażacki. Przepyszna herbatka, którą niedawno skończyłam. Na pewno kupię ponownie. Smak i zapach intensywny, mocno owocowo-ziołowy. Bardzo smaczna, idealna na zimę. Nie skłamię, jeśli napiszę, że to jeden z najlepszych naparów, jakie piłam :) Moja ocena: 5/5

Wykrawki do ciasteczek + termofor - świetne gadżety na Święta i okres zimowy! Moja ocena: 5/5



CHILLBOX - STYCZEŃ 2016


Na początku byłam nieco zawiedziona zawartością, ale ostatecznie okazało się, że jest całkiem, całkiem. W pudełku znalazły się kosmetyki marek, których do tej pory nie znałam.

Calaya, ryżowa maska-peeling do twarzy. Całkiem fajny półprodukt do pielęgnacji. Jest on w formie sypkiej, w środku mamy mąkę ryżową, płatki orkiszowe, alantoinę i ekstrakt z ogórka. Można to wymieszać np. z olejkami, maseczkami czy jogurtem i używać jako peelingu (jest mega delikatny! można go nawet używać przy skórze naczynkowej) lub maseczki łagodzącej. Moja ocena: 3/5

Born to Bio, krem do rąk z masłem shea i masłem awokado. Świetny, naturalny kremik o pojemności 50 ml. Początkowo byłam niepocieszona, bo kremów do rąk nie używam dużo, a zawsze do mnie jakoś trafiają. Jednak ten krem jest boski! Nie tylko szybko się wchłania, nie lepi, nie tłuści wszystkiego dookoła, ale także dobrze nawilża. Z jednej strony jest taki odżywczy i czuć, że dłonie są czymś pokryte, a z drugiej szybko się wchłania i nie brudzi komputera. Magia! Moja ocena: 5/5

Gli Elementi, żel do mycia twarzy. Używam go od kilku tygodni, zużycie niewielkie, więc przypuszczam, że będzie wydajny. Z jednej strony go lubię, a z drugiej jest mi całkiem obojętny. Dobrze oczyszcza skórę, zawiera SLS, ale przy tym ma dużo ekstraktów z roślinek. Wydaje mi się, że po umyciu twarzy tym żelem skóra nie jest taka czerwona. Nie przeszkadza mi ten żel, ale chyba wolałabym jakiś inny ;) Moja ocena: 3/5
 
Mixitka o smaku jabłka i cynamonu. Bardzo smaczny, naturalny batonik. Moja ocena: 4/5

Gym Hero, shaker. Chętnie piję z niego koktajle owocowe, które lubię dość gęste. Moja ocena: 5/5 

Projekt Planner, Plan żywienia. Wkład do plannera, czyli kilka kartek, które mają trzymać w ryzach naszą dietę. Moim zdaniem coś takiego nie powinno znaleźć się w boxie, a jeśli już to jako gratis. Moja ocena: 0/5


Jestem ciekawa Waszych opinii, oczywiście czekam na nie w komentarzach. Szczególnie interesuje mnie zdanie osób, które te pudełka zakupiły. Czy macie podobne odczucia czy inne? :) Ja z większości produktów jestem jednak zadowolona, jednak nie jestem do końca przekonana, czy właśnie tego oczekuję. Mam wrażenie, że zanim zaczęłam te boxy kupować, to zawartość poprzednich pudełek bardziej mi odpowiadała. A może to tylko wrażenie :)

Myślę, że warto. Chociaż spróbować z jednym pudełkiem lub pakietem. Ale musicie lubić raczej kosmetyki w kierunku naturalnych i liczyć się z tym, że w ChillBoxie znajdziecie nie tylko kosmetyki :)

4 marca 2016

Nova Kosmetyki, Go Cranberry: olejek do demakijażu twarzy i oczu || MÓJ ULUBIENIEC ❤


Ostatnio przerzuciłam się na zmywanie makijażu olejkami, jednak nie sięgam po ten typ kosmetyku codziennie. Olejki doskonale sprawdzają się do zmywania cięższego makijażu, w tym maskary wodoodpornej, a ostatnio właśnie taka zagościła w moich zbiorach. Olejki do demakijażu mają też tę zaletę, że zazwyczaj nie przesuszają skóry. Napisałam zazwyczaj, dlatego, że nie każdy produkt tego typu może się poszczycić taką właściwością.

Dzisiaj przedstawię Wam olejek z serii Go Cranberry, który został wyprodukowany przez Nova Kosmetyki. Używam go od dwóch miesięcy, chociaż - tak jak napisałam na wstępie - nie jest stałym elementem mojej codziennej pielęgnacji. Traktuję go raczej jako wybawcę w wcale z mocnym makijażem, w tym wodoodpornym, i dlatego też stał się moim ulubieńcem.


W poręcznej buteleczce wyposażonej w pompkę mieści się 150 ml olejku, który ma ładny, choć trochę perfumowy zapach. Olejek jest dość rzadki, dzięki czemu łatwo rozprowadzić go na skórze, bez naciągania, silnego rozsmarowywania. Gładko i przyjemnie sunie po skórze. Oczywiście warto zaznaczyć, że do demakijażu skóry olejkami używam niczego innego jak własnych palców. Dzięki temu nie marnuję produktu (nie wyobrażam sobie stosowania wacików, które na pewno wpiłyby bardzo dużą ilość kosmetyku, a efekt pewnie byłby gorszy).

Przy rozprowadzaniu olejku po skórze wykonuję delikatny masaż. Kosmetyk idealnie radzi sobie z usuwaniem makijażu, szczególnie podkładu, bronzera, różu, cieni do powiek. Nie ma z nimi najmniejszego kłopotu i już po pierwszym przejechaniu palcami w tych miejscach, makijaż schodzi. 

Olejek się nie pieni i domyślam się, że nie ma tego robić, zatem nie zmyjecie go bieżącą wodą. Jest po prostu tłusty i nie zawiera emulgatora, który w połączeniu z wodą robiłby z olejku emulsję. Ja do jego zmycia używam ściereczki muślinowej lub rękawiczki Glov - oba akcesoria sprawdzają się świetnie i doskonale usuwają olejek z makijażem z mojej skóry. Można też oczywiście używać jakiejś myjki lub małego ręczniczka, który przeznaczycie tylko do olejków.


Jeżeli chodzi o usuwanie tuszu do rzęs, to proces ten trwa nieco dłużej. Oczywiście zależy też jakich maskar używacie, bo niektóre tak lekko siedzą na rzęsach, że zmycie ich tym olejkiem nie będzie żadnym problemem. Jednak ja mam obecnie w swoim posiadaniu dwa tusze, których zmywanie nie należy do najprostszych i najprzyjemniejszych czynności.

Na szczęście ten olejek sobie z nimi radzi, ale muszę poświęcić na to nieco więcej czasu. Po prostu muszę wmasowywać olejek w rzęsy przez dłuższy czas - obstawiam około 2-3 minuty. Warto tutaj wspomnieć, że olejek nie szczypie w oczy i ich nie podrażnia, nawet jeśli proces usuwania tuszu trwa dłużej. Kosmetyk Go Cranberry jako jedyny jest w stanie usunąć z moich rzęs maskarę Maybelline Lash Sensational w wersji wodoodpornej, a jeśli ten tusz miałyście, to pewnie wiecie, że siedzi na tych rzęsach jak szalony i niemalże nie da się go ruszyć.


Skóra po zastosowaniu tego kosmetyku jest nawilżona, miękka i gładka. Nie ma żadnego uczucia ściągnięcia czy jakiegokolwiek innego dyskomfortu. Po demakijażu tym produktem nie muszę nawet sięgać po krem, chociaż oczywiście po chwili to robię ;) Serdecznie polecam ten olejek. Bardzo go polubiłam i myślę, że będę do niego wracać, ponieważ cena nie odstrasza, a jest to produkt niezwykle przyjemny w używaniu. Na pewno posłuży mi jeszcze przez dłuższy czas.

Aha, i jeszcze jedna kwestia. Do olejku dołączona jest opaska, którą zakładamy na głowę. Dzięki niej nie ubrudzimy sobie włosów. Bardzo fajny pomysł, chociaż ja chętnie w komplecie widziałabym także ściereczkę muślinową :)

Cena: ok. 29zł      Pojemność: 150 ml      Dostępność: np. sklep Nova Kosmetyki

2 marca 2016

Semilac: lakier hybrydowy 005 Berry Nude


Jestem fanką prostego manicure, czyli wszystkich paznokci pomalowanych na jeden kolor. Taka opcja jest zazwyczaj elegancka i wygodna, ponieważ paznokcie maluje się szybko. Czasami nakładam inny kolor np. na paznokieć serdeczny i kciuk, ale większych udziwnień i wzorków raczej u mnie nie zaznacie.

Dzisiaj znów u mnie klasycznie i prosto: 005 Berry Nude, czyli zgaszony, przybrudzony mauve. Moim zdaniem wygląda elegancko i stonowanie. Przez to, że jest to odcień dość brudny idealnie sprawdzi się na jesień. Na zdjęciach widać dwie warstwy lakieru.

Lubicie takie odcienie? Jak Wam się podoba Berry Nude?