28 lutego 2016

EOS: balsamy do ust Sweet Mint i Summer Fruit


Balsamy do ust EOS to coś, co przewija się w blogosferze od paru lat, ale ja mam z nimi styczność dopiero od niedawna (ściślej mówiąc, kilku miesięcy). Pierwszy balsam w stylu EOS, który się u mnie znalazł był to balsam marki Balmi i prawdą jest, że bardzo spodobało mi się jego opakowanie i sposób aplikacji. Nie podobał mi się natomiast skład, który był po prostu ubogi, a obfitował głównie w wazelinę.

Balsamy EOS (Evolution of Smooth) mają znacznie lepsze składy, które opierają się na oliwie z oliwek, wosku pszczelim i oleju kokosowym. Dostępnych jest kilka wersji zapachowych, natomiast te, które ja posiadam to Słodka Mięta (opakowanie miętowe) oraz Owoce Letnie (opakowanie koralowo-czerwone). Pewnie nie jestem jedyną osobą, której wzrok przyciąga taka okrągła kulka. Uważam, że aplikacja kosmetyku na usta jest naprawdę przyjemna i szybka, a taka kolorowa kuleczka nie gubi się tak łatwo na dnie zagraconej torebki, przynajmniej tak mi się wydaje ;)


Jestem osobą która nie ma większych problemów ze skórą ust. Lubię matowe pomadki i oczywiście potrzebuję nawilżenia, ale moje usta zazwyczaj zadowala zwykły balsam, bez ponadprzeciętnych właściwości. Dlatego też balsamy EOS się u mnie sprawdzają i uważam, że są przyjemnymi produktami do stosowania w ciągu dnia i na noc, natomiast nie wydaje mi się, aby miały właściwości wybitnie regenerujące.

Sweet Mint to balsam o zapachu, jak sama nazwa wskazuje, słodkiej mięty. Zapach jest bardzo przyjemny. Kosmetyk daje delikatne uczucie chłodu na ustach, co wyczuwalne jest szczególnie mocno, kiedy usta są w gorszym stanie. Nie polecałabym go osobom, których usta często ulegają podrażnieniom, pękają, bo to chłodzenie może wręcz dawać odczucie pieczenia. Summer Fruit to balsam o zapachu owocowym, dosyć przyjemnym, ale z lekko chemiczną nutą. Nie ma właściwości chłodzących. Niestety nie wiem, czy też daje uczucie chłodu przy gorszym stanie warg - bo taki zdarza mi się bardzo rzadko, a tej wersji balsamu używam od niedawna - ale wątpię. Dodatkowym plusem jest to, że balsamy mają słodki smak, który jest wyczuwalny po oblizaniu warg.

Z przyjemnością je wykorzystam, ale nie wiem, czy pojawią się u mnie kolejne egzemplarze tych kosmetyków.

Cena: ok. 23-25zł      Pojemność: 7g      Dostępność: np. perfumerie Douglas, LadyMakeUp

26 lutego 2016

NOWOŚCI Kringle Candle: Picket Fence, Spa Day, Fresh Mint


Przychodzę dziś z pierwszą częścią mini-recenzji na temat nowych zapachów od marki Kringle Candle. Od sklepu Zapach Domu otrzymałam dziewięć wosków, a dzisiaj opiszę Wam trzy pierwsze. Może to wyda się dziwne, ale na pierwszy ogień idą woski, które uznałam, że pewnie spodobają mi się najmniej. Nie paliłam jeszcze kolejnych, ale chyba moje przeczucia były słuszne, bo dzisiejsza gromadka nie podbiła mojego serca... A może nosa? :)


PICKET FENCE

Zachwycająca pudrowa woń kwitnących róż w przydomowym ogrodzie. Zapach z dodatkiem subtelnej nuty drzewa sandałowego i piżma, przywoła wspomnienia ciepłych letnich dni. 

Z całej dzisiejszej gromadki spodobał mi się najbardziej, bo jest zapachem dość ciekawym. Osobiście lubię róże, a te są dość delikatne. Dodatek w postaci sandałowca i piżma nadaje woskowi nieco perfumowy, cieplejszy aromat. Najlepszy zapach uzyskamy w środku palenia, kiedy wosk dobrze się roztopi. Jedyne, co mam do zarzucenia temu woskowi to fakt, że momentami pachnie trochę piwnie. Może to mój nos oszalał, ale to właśnie w początkowej i końcowej fazie palenia czuję trochę piwo, można powiedzieć, że jest ono delikatnie miodowe.


SPA DAY

Chwila wytchnienia dla ciała i ducha. Kompozycja przyjemnie chłodnego ogórka, rześkiej mięty i soczystego jabłka przeniesie cię do najbardziej luksusowego Spa. 

Rzeczywiście jest to zapach świeży. Czuję w nim przede wszystkim ogórka (który przypomina trochę melona, w końcu to dość podobne zapachy) oraz miętę. Jabłko nie jest dla mnie wyczuwalne. Jednak nie chciałabym, żeby spa (ani jakikolwiek gabinet kosmetyczny) tak pachniało. Spa Day to zapach zupełnie nie w moim stylu. Taka kompozycja zapachów nie przypadła mi do gustu, wręcz uważam ją za trochę obrzydliwą i odrzucającą. Taka woń nie pozwoliłaby mi się zrelaksować.


FRESH MINT

Poczuj przyjemne orzeźwienie i relaks. Niezwykle świeża oraz bardzo oryginalna kompozycja zapachów różnych odmian mięt z dominującą nutą mięty pieprzowej chłodzi, a jednocześnie rozgrzewa. 

Zapach świeżej mięty, nic zaskakującego. Jest jednostajny, prosty, całkiem przyjemny. Myślę, że zostawię go sobie na wiosenne dni. Pachnie jak ususzone liście mięty pieprzowej, można powiedzieć, że ma w sobie nutę słodyczy. Przypomina trochę zielone Orbitki, ale jest zdecydowanie mniej słodki. Jest to zapach delikatny, niemęczący, ale też nie zachwyca.

Woski możecie kupić internetowo np. w sklepie Zapach Domu. Natomiast osoby z Wrocławia i okolic zachęcam do zakupów stacjonarnych w Pachnącym Domku przy ul. Ruskiej 41 :)

24 lutego 2016

ShinyBox - luty 2016 || WE LOVE IT


Jak co miesiąc przyszła pora na przedstawienie zawartości pudełka ShinyBox. Tym razem jest bardzo kolorowo, więc pudełko ładnie się prezentuje. Przyznam, że z podpowiedzi co do produktów, które zamieszczane są na FB Shiny niewiele mogę wywnioskować. Zazwyczaj po prostu nie wiem, co znajdzie się w pudełku, dopóki nie zobaczę zawartości u innych osób. Tym razem nie było inaczej - podglądnęłam zawartość w internecie. W pudełeczku znalazły się w większości produkty pełnowymiarowe.



W pudełku znalazł się szampon do włosów Perfect.Me by J.F. Malcolm London (wersja oczywiście losowa), w moim wypadku jest to szampon wygładzający z keratyną, olejem marula i prowitaminą B5. Już go dziś użyłam i muszę przyznać, że jest całkiem przyjemny. Rzeczywiście trochę wygładza włosy. Do szamponu, jako gratis, zostały dołączone maseczki tej samej marki. Postanowiłam, że po umyciu włosów wypróbuję sobie od razu maseczkę (sięgnęłam po różowa, do kompletu i zużyłam pół saszetki na jeden raz). Muszę przyznać, że efekt super! Bardzo mocno wygładziła mi włosy, co bardzo lubię. Jest naładowana silikonami, ale moje włosy obecnie bardzo to lubią. Te maseczki kosztują pewnie koło 10zł, więc bardzo możliwe, że kiedyś sobie zakupię pełnowymiarowe opakowanie :)


Kolejny produkt o krem do rąk Dove, z nowej serii DermoSpa Goodness. Bardzo szkoda, że krem do rąk, bo ostatnio co chwile dostawałam kosmetyki tego typu i będę musiała go komuś podarować. Niestety skład ma składy, napakowany silikonami po brzegi. Kolagenowe płatki pod oczy marki Świt Pharma to coś, czego nigdy nie miałam i chętnie wypróbuję. Może nawet dzisiaj wieczorem sobie je zaaplikuję. Marka Delia dorzuciła do pudełka pomadkę ochronną do ust, którą nazwała balsamem Strawberry Sorbet. Nie jestem do końca zadowolona z obecności takiego produktu, ale pomadkę wrzucę do torebki, bo pewnie będzie w użytku. Sztyft jest koloru czerwonego, pachnie rzeczywiście jak sorbet truskawkowy. Wydaje mi się, że bardzo podobny produkt miała w ofercie marka Nivea i chyba nawet tę pomadkę kiedyś miałam. Ostatni produkt to puder fixująco-matujący marki Affect. Opakowanie mieści 10g sypkiego produktu, który z chęcią wykorzystam. Akurat kończy się mój puder sypki, więc się cieszę. Marki Affect nie znam, a puder jednak do najtańszych nie należy.

Muszę powiedzieć, że pudełko nie jest najgorsze, ale też mnie nie zachwyciło. Szampon na pewno się nie zmarnuje, bo jednak takich produktów zużywa się dużo. Już po pierwszym użyciu maseczki do włosów jest mi szkoda, że to nie ona znalazła się w pełnowymiarowym opakowaniu, bo byłabym z niej zadowolona. Krem do rąk powędruje do kogoś znajomego, płatki pod oczy pewnie wykorzystam jeszcze dziś, a pomadka ochronna wyląduje w torebce. Puder z pewnością przetestuję i jestem ciekawa, jak się sprawdzi.

Pudełko We ♥ IT jest już wyprzedane, ale można zamawiać edycję marcową o nazwie Słodki Marzec. Przekonamy się, czy będzie taki słodki :) Pudełka można zamawiać na stronie ShinyBox.


21 lutego 2016

Bielenda: Appetizing Body SPA, masło do ciała wanilia + pistacja

Ostatnio rzadko publikuję recenzje pojedynczych produktów, ale stwierdziłam, że jednak od czasu do czasu wypada to zrobić. Dlatego też przychodzę dzisiaj z recenzją na temat masła do ciała marki Bielenda, zaskakująco długą jak na mnie. Masło dostała moja mama, jako dodatek do prezentu, ale w związku z tym, że ona nie używa takich rzeczy, to postanowiłam tego biedaka przygarnąć.

Masło ma bardzo ładny zapach, kiedy wąchamy je z opakowania - jest to taka słodziutka woń wanilii, można powiedzieć, że dość budyniowa. Niestety, zapach ten na ciele nie utrzymuje się w tej formie. Produkt rozsmarowany na skórze od razu zmienia swój zapach w coś znacznie mniej przyjemnego. Nie jestem w stanie określić co, ale można powiedzieć, że jest to woń trochę ścierkowa z nutą wanilii. Jednak nie obawiajcie się, to nie jest nic obrzydliwego... po prostu zapach jest nijaki, w kierunku nie najpiękniejszego. Na szczęście dość szybko wietrzeje i nie jest wyczuwalny, kiedy nie podsuniemy sobie ręki pod nos.


Konsystencja masła jest bardzo przyjemna - dość aksamitna, nie za rzadka, nie za gęsta. Przywodzi mi na myśl coś w stylu kremu do tortów i ciast, np. tiramisu. Rozsmarowuje się przyjemnie, delikatnie zostawia białe ślady, ale wszystko szybko się wchłania. Nie lepi się, nie pozostawia uczucia tłustości. Jednorazowo na ciało nakładam dość sporą ilość produktu, więc sądzę, że kosmetyk nie należy do wybitnie wydajnych. Raczej nie robię tego z potrzeby (moja skóra nie należy do suchych i wymagających), bardziej z chęci szybkiego wykończenia produktu ;)


Skład kosmetyku nie powala - na piątym miejscu mamy parafinę, za którą osobiście nie przepadam. Przez to, że nie jest ona na drugim lub trzecim miejscu w składzie postanowiłam to masło wypróbować, ale w przeciwnym wypadku na pewno powędrowałoby do kogoś innego. Na drugim miejscu na szczęście mamy masło shea. W składzie zajdziemy także olej z pistacji, trochę silikonów i olej palmowy.

Przejdźmy do najważniejszego - działania. Jeżeli chodzi o podstawową funkcję masła, czyli nawilżanie, to nie jestem najlepszą osobą do jego oceniania. Mam skórę niewymagającą, którą nawet nie woła o nawilżanie i smarowanie. Natomiast zauważyłam, że masło ze względu na zawartość parafiny nie jest produktem dogłębnie nawilżającym. Po kilku godzinach od aplikacji, skóra nie jest już tak przyjemna w dotyku, nie wydaje się posmarowana niczym odżywczym (zwłaszcza partie, o które ociera ubranie/piżama, np. przedramiona).

Kiedy nakładam ten kosmetyk na skórę, skupiam się raczej na dolnych partiach ciała - nogach, brzuchu, pośladkach. Nie nakładam go na dekolt, plecy czy ramiona, ponieważ te strefy mojego ciała mają tendencję do przetłuszczania się i przez to też zapychania. Już po pierwszej aplikacji tego masełka na ramiona, zauważyłam, że na drugi dzień mam na nich kilka wyprysków. To zapewne wina parafiny, bo po naturalnych olejach i masłach bez tego składnika nic takiego nie ma miejsca.


Pora na ostateczny werdykt. Kosmetyk nie powala, jest bardzo przeciętny. To moje drugie spotkanie z masłem marki Bielenda, kolejne nie do końca udane i bez fajerwerków. Na pewno nie kupiłabym go ponownie i nie poleciłabym go nikomu. Z drugiej strony nie jest tragiczne - wykończę je, wrzucę do denka, powiem o nim kilka słów i zapomnę. Chociaż nie, ja raczej nie zapominam ;)

Cena: ok. 15zł     Pojemność: 200ml      Dostępność: różne drogerie

17 lutego 2016

NOWOŚCI: Vianek, Babuszka Agafia, Missha, MakeUp Revolution, Kringle Candle

Cześć! Dzisiaj pora na nowości, które ostatnimi czasy się do mnie przybłąkały ;)


Byłam dziś na dermo konsultacjach Sylveco, gdzie postanowiłam się zaopatrzyć w kilka produktów tej marki. Chodziło mi głownie o nowości i to, czego nie miałam. Przyznam, że do zakupów skusił mnie darmowy peeling z Vianka, który otrzymywało się przy zakupie za min. 50zł. Ja wydałam około 100zł, zatem na zdjęciu widać dwa peelingi ;)



W związku z tym, że mój tata zaczął mi podkradać szampony Batiste i moje zapasy szybko się zużyły, musiałam zakupić kolejne butelki. Tym razem postanowiłam spróbować wersji heavenly volume - mam nadzieję, że się sprawdzi.

Kupiłam też sporo maseczek do twarzy Babuszki Agafii. Stwierdziłam, że sobie je przetestuję i zrobię jakąś notkę/film ze wszystkimi rodzajami. Na zdjęciu nie ma maseczki z mlekiem łosia, bo tę wersję już mam, i prawdę mówiąc już ją skończyłam, ale opakowanie do recenzji zachowam ;)



Zbieranina kilku rzeczy: krem BB Missha Perfec Cover w kolorze nr 21. Kupowałam na promocji -20%, dziś do mnie doszła. Myślę, że niedługo zrobimy test na żywo na YT. Jestem bardzo ciekawa tego produktu :) Kolejna rzecz to serum na końcówki Marion - kupiłam w Netto, bo uznałam, że serów do włosów nigdy za wiele ;) I ostatnia rzecz - szczotka do włosów ikoo. Mój TT już dogorywa, po 3 latach wygląda strasznie i pewnie zostanie moją szczotką do torebki. Ikoo będę mieć w domu. Muszę przyznać, że jest śliczna, oczywiście wybrałam różową.



Kupiłam też dwa cienie do powiek MUR o nazwie Smooth as, ponieważ uznałam, że mogą być całkiem fajnymi bronzerami. Wzięłam 2, bo sztuka kosztowała tylko 3,50zł. Dorzuciłam też róż, o dość delikatnym kolorze, którego nazwa to Love. On też kosztował niewiele, bo jakieś 6zł.



Jakiś czas temu kupiłam w Biedronce dwa kosmetyki do makijażu marki Vollare - podkład i rozświetlacz. Podkładu używam i jestem z niego zadowolona, robiłam nawet test na kanale. Natomiast rozświetlacz na razie czeka na pierwsze użycie ;) Na zdjęciu jest także puder do twarz Golden Rose Mineral Terracotta Powder w numerze 01. Kupiłam go, bo chciałam puder do twarzy, który jednocześnie matowi i rozświetla skórę.




Ostatnie rzeczy to nic kosmetycznego. To nowości marki Kringle Candle, czyli po prostu woski zapachowe. Tym razem są one dość delikatne, bardzo wiosenne. Myślę, że przyjemnie będzie je palić właśnie w oczekiwaniu na cieplejsze dni. Większość z nich mi się podoba. Jak przetestuję już wszystkie, to zrobię zbiorczy post z wrażeniami na temat ich wszystkich :)

Dajcie znać, co zainteresowało Was najbardziej :) A jeśli miałyście któreś
produkty, to podzielcie się wrażeniami z ich używania - chętnie poczytam ;)

15 lutego 2016

Najlepszy olej do olejowania włosów, jaki miałam! W dodatku z Biedronki... za 7zł :)


Rzadko się zachwycam. Zwłaszcza rzadko (do tej pory) zachwycałam się olejami, których używałam do olejowania swoich włosów. Przez 4 lata przygody z olejowaniem włosów, bo tyle już owa trwa, zdążyłam zużyć ich multum. Nie wiem dokładnie ilu próbowałam, ale wiem, że były to oleje różnego rodzaju - od parafinowych po ziołowe, od przeznaczonych do włosów aż po oleje do ciała/twarzy.

Zazwyczaj werdykt był jeden - jest w porządku. Moje włosy dobrze reagowały na 90% olejów, które na nie aplikowałam. Jednak nigdy wcześniej nie było 'wow'. Aż do niedawna. Kilka miesięcy temu zobaczyłam w Biedronce oleje spożywcze, w tym olej z orzechów włoskich (tydzień azjatycki). Nie wiem czemu, ale miałam przeczucie, że będę z niego zadowolona. Nie myliłam się, jednak nie sądziłam, że aż tak przypasuje moim (dość wybrednym) włosom.


Przejdźmy do sedna. To najlepszy olej, jakiego miałam okazję używać. Nie tylko świetnie wpływa na moje włosy, ale także jest dowodem na to, że poszukiwanie idealnego dla nas produktu może zająć nawet lata.

Olej ma przyjemny, lekko orzechowy zapach i typową dla olejów konsystencję. Jest to olej spożywczy, więc możemy dodawać go do potraw. Ma delikatny, orzechowy smak. Jeśli chodzi o to, jak wpływa na moje włosy: świetnie je nawilża, wygładza i dociąża. Już samodzielnie daje na moich włosach dobry efekt. Jak połączę go dodatkowo z innymi kosmetykami, które są korzystne dla mojej czupryny, to już jest ekstra! Najbardziej odczuwam wygładzenie, bo to coś, czego wyjątkowo poszukuję. Olej sprawia, że włosy są błyszczące, miękkie i puszyste w dotyku. Dobrze dociąża, dzięki czemu fryzura jest ujarzmiona i zwarta, trzyma się w ryzach :)

Moje włosy po oleju z orzechów włoskich:
https://www.instagram.com/szwarcu747/
  
Osobiście bardzo polecam! Jednak muszę się Wam do czegoś przyznać - na zdjęciach pokazuję nową butelkę, którą kupiłam niedawno (poprzedniej jeszcze nie zużyłam).  Nie używałam tego, co jest dokładnie w tej butelce. Opinia dotyczy oleju, który kupiłam kilka miesięcy temu - butelka wygląda praktycznie tak samo, ale jest plastikowa; producent ten sam. Chciałam zrobić tę notkę już teraz, bo jeszcze są resztki z 'tygodnia azjatyckiego' w Biedronkach. Tam dostaniecie ten olej za około 7zł/250ml.

12 lutego 2016

Projekt makijażowy z blogerkami: Makijaż walentykowy dla zielonookich



Przychodzę dziś ze spóźnionym makijażem z projektu makijażowego, w którym biorę udział wraz z kilkoma dziewczynami. Spóźniłam się z kilku względów: 1. termin wrzucenia makijażu wypadał akurat kiedy miałam sesję i akurat się uczyłam 2. nie chciałam zdradzać makijażu na blogu, ponieważ nagrywałam do niego film i zechciałam, żeby pojawiły się w jednym czasie ;)

Makijaż, który chcę zaproponować je prosty w wykonaniu i naprawdę ślicznie wygląda, zwłaszcza jeżeli macie zieloną lub niebieską tęczówkę. Do pomalowania powiek użyłam 4 cieni.

♥ Oczy:
- baza pod cienie Persuade Sigma Beauty
- pojedyncze cienie (wkłady): 802 (Hean), 808 (Hean), 342 (Inglot), 205 (Kobo)
- maskara Hean Giant Shock
- eyeliner Wibo w pędzelku (kałamarzu)
 
♥ Brwi:
- cień 342 (Inglot)
 
♥ Twarz:
- podkłady MAP 1NB (nowa formuła) + Vollare Cashmir Silky Touch nr 65
- korektor Catrice Liquid Camouflage
- puder Golden Rose Mineral Terracota nr 01
- bronzer NYX Taupe
- róż Annabelle Minerals Rose
- rozświetlacz Wibo Diamond Illuminator

♥ Usta:
- pomadka Bourjois Rouge Edition Velvet, 11 So Hap'pink

♥ Naszyjnik:
- Happiness Boutique, mój to akurat TEN, czyli Jasmine Blossom :) Na żywo wygląda o wiele ładniej niż na zdjęciach. Przykuwa uwagę i mam zamiar założyć go właśnie na wieczór walentynkowy :) Mam też dla Was zniżkę 10% na zakupy (powyżej 19€) do 7 marca na hasło agusiak747.

Zapraszam też na film z powyższym makijażem: KLIK, jest bardzo krótki, nie trwa nawet 5minut, więc mam nadzieję, że obejrzycie :) Może ktoś pokusi się, żeby odtworzyć taki makeup u siebie? :)

https://www.youtube.com/watch?v=b6J-rqycN7s

Dajcie znać, jak podoba się Wam taki makijaż :) Jak się pomalujecie
na Walentynki - zwyczajnie, czy postawicie na coś mniej typowego? :)
   

11 lutego 2016

Semilac: 026 My Love || Idealny manicure walentynkowy


Zacznę od tego, że nie przepadam za czerwienią na paznokciach. Niby jest klasyczna i elegancka, ale jak dla mnie trochę nudna. Rzadko po nią sięgam, bo bardziej wolę wszelkie odcienie różu. Lakier hybrydowy Semilac 026 My Love otrzymałam na zlocie blogerek jakiś czas temu. Prawdę mówiąc nie wybierałam go za bardzo z myślą o sobie, a o moim chłopaku, który - jak to facet - czerwień uwielbia. Okazało się, że My Love nie jest kolejną, 'nudną' czerwienią. Ma w sobie coś fajnego. Coś, co sprawia, że lubię nosić ten lakier i na niego zerkać. 

Semilac 026 nie jest typową czerwienią. Określiłabym ten kolor jako żurawinowy i to pierwsze co przyszło mi na myśl, jak zobaczyłam, jak wygląda na paznokciach. Wydaje mi się, że zdjęcia dość dobrze to oddają. Dodatkowo, lakier nie jest typowo kremowy - ma w sobie delikatne drobinki (srebrne i czerwone), które sprawiają, że jest jeszcze ciekawszy.

W związku z tym, że wyjeżdżamy z Wojtkiem w góry - robimy sobie taki wypad walentynkowy - postanowiłam z tej okazji zrobić sobie czerwone paznokcie. I właśnie taka jest moja propozycja na manicure z okazji Walentynek - czerwień, niby klasycznie, ale nie do końca ;) Napiszcie, jak Wam się podoba i jak wyglądają Wasze paznokcie na zbliżające się Walentynki ;)

10 lutego 2016

Bourjois, Rouge Edition Aqua Laque: pomadka o błyszczącym wykończeniu, nr 08


Uwielbiam matowe pomadki Bourjois z serii Rouge Edition Velvet, zatem nie mogłam przejść obojętnie obok błyszczącej wersji tego kosmetyku - nazwanej Aqua Laque. Akurat złożyło się tak, że w okolicach polskiej premiery pomadek odezwała się do mnie drogeria LadyMakeUp z pytaniem, czy nie chciałabym przetestować kilku produktów z asortymentu sklepu. Pomyślałam, że to dobra okazja, by wypróbować ten kosmetyk, zatem dorzuciłam go do listy.
  

Numer pomadki, jaką wybrałam to 08. Jest to śliczny, cukierkowy wręcz, odcień różu. Zahipnotyzował mnie swoim słodkim kolorem, zatem czym prędzej postanowiłam go użyć.

Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy okazało się, że Aqua Laque nie ma za wiele wspólnego z moimi ulubionymi Velvet. Rozumiem, że wykończenie jest zupełnie inne, ale nakładając ten produkt na usta mam wrażenie, że został on pozbawiony części zalet, którymi charakteryzował się poprzednik.

Pomadka ma piękny kolor i niezłą pigmentację. Niestety, trudno rozprowadzić ją na ustach w taki sposób, by wargi zostały pokryte jednolitą warstwą koloru.

Produkt jakby ścieka, przemieszcza się i osadza na krawędzi ust, a także wypełnia pionowe rowki widoczne na wargach. Ostatecznie nie wygląda to zbyt atrakcyjnie, chociaż jest widoczne tylko z bliska.

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym Wam nie pokazała pomadki w akcji:


Ale, ale... żeby nie było, że widzę w niej same minusy! Wygląda ładnie - szkoda, że tylko z większej odległości, kiedy nie widać produktu nagromadzonego w rowkach ust. Ożywia twarz, bo ma piękny, pobudzający kolor. Nie klei się, jest dość lekka i nie czuć ciężkości na ustach. Po około 20 minutach intensywność pomadki zaczyna zanikać, jakby się wchłaniała i stawała tintem. Dla mnie jest to plus, ponieważ wykończenie staje się bardziej matowe, a pomadka jakby wpija się w wargi, przez co staje się całkiem trwała (nie transferuje się, kiedy np. pocałujemy rękę). Jednak myślę, że nie tego oczekiwały osoby, które kupowały błyszczącą pomadkę.

Kosmetyk nie jest tragiczny. W pewnym sensie można go nawet lubić, jednak uważam, że jest za drogi w stosunku do przeciętnego działania. Wybaczyłabym jej wszystkie wady, gdyby to była pomadka za 10-15zł, ale nie za ponad 40!

Jestem ciekawa Waszej opinii - napicie, co sądzicie.
Może któreś z Was miały te pomadki - jak wrażenia? Pozytywne, czy raczej nie? :)

Cena: 42,99zł      Pojemność: 7,7 ml      Dostępność: np. LadyMakeUp, drogerie stacjonarne

 

4 lutego 2016

Semilac: 135 Frappe + 037 Gold Disco || Nudziak i złoto


Przychodzę dzisiaj z lakierami do paznokci, a właściwie hybrydami. Znów zapuszczam paznokcie, więc jest okazja, by pokazać, co właśnie na nich noszę. Nie pokazuję krótkich paznokci z dwóch względów - po pierwsze właściwie ich wtedy nie maluję, a po drugie nie podoba mi się, jak wyglądają na zdjęciach (moja płytka w obrębie palca jest dość krótka i wygląda trochę jak kuleczka ;)).

Obecnie na paznokciach mam taki twór, jaki widzicie na zdjęciach. Trochę śmiesznie to wygląda, bo nude jest mało widoczny, a złotko bardzo przykuwa uwagę (zwłaszcza w sztucznym świetle).

135 Frappe to odcień dość cielisty, z dużą ilością beżu, ale również kapką różu. Nie jest to odcień, który będzie idealnie zlewał się z dłońmi - i bardzo dobrze. Jest bardzo elegancki, idealny do biura czy innej pracy, gdzie paznokcie nie mogą rzucać się w oczy. Myślę, że może być też fajnym lakierem ślubnym.

037 Gold Disco już znacie, jeśli widzieliście moje poprzednie wpisy z lakierami Semilac. Piękny odcień, nie do końca ciepłego złota. Cudownie się mieni i jest lakierem idealnym na wszelkie imprezy (szczególnie sylwestrowe, karnawałowe).


Jak Wam się podoba takie połączenie?
Macie swoje ulubione lakiery Semilac?


3 lutego 2016

Yankee Candle: Season of Peace, Gingerbread Maple, Candy Cane Lane, Black Coconut - mini-recenzje zapachów.


Przychodzę dziś z woskami, a właściwie wrażeniem na temat czterech kolejnych zapachów. Tym razem wydawać by się mogło, że są całkiem zimowe, może nawet świąteczne. No właśnie niekoniecznie, więc jeżeli jeszcze ich nie mieliście, a chcecie się dowiedzieć, jak pachną, to zapraszam do mini-recenzji:

  • Yankee Candle, Season of Peace - zapach z gatunku - jak ja to nazywam - praniowych, czyli świeży, trochę powietrzny, trochę jak proszek do prania. Powinien przypaść do gustu fanom Fluffy Towels, Clean Cotton czy Soft Blanket. Dla mnie to ta sama rodzina zapachów - z jednej strony świeża i czysta, ale z drugiej trochę przytłaczająca i dusząca (przynajmniej moim zdaniem). Akurat Season of Peace mi się podoba i jest z tej gromadki najfajniejszy, pewnie za sprawą rześkiej nuty mięty pieprzowej i delikatnej słodyczy paczuli. Fanom bawełnianych zapachów na pewno się spodoba.

  • Yanke Candle, Gingerbread Maple - zapach piernika z cytrusową nutą. Zdaję sobie sprawę, że ma spore grono przeciwników, ale mnie się naprawdę bardzo podobał. Nie był ani za słodki, ani za kwaśny. Nie przytłaczał i nie dusił. Było w nim sporo typowego piernika i jakby cytrynowa nuta imbiru, która nadawała zapachowi nieco rześkości. W nutach zapachowych ma być jeszcze krem klonowy, ale ja go nie wyczuwałam. Całość bardzo przypadła mi do gustu. Fajny na okres świąteczny, ale nie tylko - mi nie kojarzył się ze Świętami, bo u mnie nie piecze się piernika ;)

  • Yankee Candle, Candy Cane Lane - bardzo ciekawa propozycja, i wbrew świątecznej etykietce i czerwonemu kolorowi wosku, nie jest to zapach kojarzący się ze Świętami. Jak dla mnie to... miętowe tic-taki, serio. Zapach jest słodko-miętowy, z delikatną nutą ciasteczek. Całkiem ładny, ma spore grono zwolenników, jednak mnie nie porwał tak, żebym miała ochotę często po niego sięgać. To chyba kwestia tej naklejki i koloru wosku, które kłócą się z tym, co czuje mój nos ;)

  • Yankee Candle, Black Coconut - to zapach dość mocny, powiedziałabym nawet, że wieczorowy. Wyczuwam w nim kokosowego drinka z palemką, pitego po zachodzie słońca, kiedy na zewnątrz jest jeszcze parno i duszno. Dużo osób określa go mianem męskiego, ale ja raczej bym go tak nie zaklasyfikowała. Jest to zapach trochę perfumowy, i może nawet ma w sobie kapeczkę faceta, jednak jest ona na tyle subtelna, że w moim odczuciu zupełnie nie dominuje. Mam wrażenie, że ten zapach spodobałby się osobom, które lubią kokosowe ulepki (takie jak np. woda kokosowa z Yves Rocher).


Znacie te zapachy? Lubicie? Macie podobne odczucia co ja, czy zupełnie inne? :)
Wrocławian informuję, że woski i świece marek takich jak Yankee, Village czy Kringle
możecie dostać w sklepie Pachnący Domek przy ulicy Ruskiej 41 :) Sama zawsze tam kupuję i polecam :)