28 stycznia 2016

NOWOŚCI PERFUMOWE, MOJE NAJNOWSZE ZAPACHY: Givenchy, Nicole, Zara


Moje zasoby perfumowe rzadko się powiększają, a jak już powiększają, to konkretnie ;) Te 4 flakoniki perfum pojawiły się u mnie w krótkim czasie i są najmłodsze w gronie perfum, jakie posiadam. Rzadko robię wpisy zapachowe, bo mistrzem w dziedzinie opisywania zapachów nie jestem. Niemniej jednak postaram się nieco przybliżyć Wam każdy z tych zapachów i opisać moje doznania.


Givenchy, Ange ou Démon, woda perfumowana

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: szafran, macierzanka piaskowa, mandarynka
Nuty serca: orchidea, lilia, ylang-ylang
Nuty podstawy: wanilia, drzewo dębowe i palisander, fasola Tonka


Zapach intensywny, dość ciężki, można wręcz powiedzieć, że mroczny i nieco cmentarny. Tajemniczy, ciepły i otulający. To pierwsze, co przychodzi mi na myśl, gdy pomyślę o tych perfumach. Określiłabym je mianem słodko-orientalnych, ale nie jest to zapach zbyt ulepkowy, ani zbyt kadzidlany. Ange ou Démon to zapach, w którym przewodzi nuta wanilii. Jest wyczuwalna przez cały czas, zmieniają się tylko jej kompani, a i tak nie wpływają znacząco na zapach. Na początku słodkiej, waniliowej nucie towarzyszą ziołowe, wręcz ostrawe akordy. Potem aromat trochę łagodnieje, ale wciąż jest bardzo, bardzo mocno waniliowy. Myślę, że dla wielu osób będzie jednak zbyt intensywny, może nawet przytłaczający. To zapach dla kobiet pewnych siebie, twardo stąpających po ziemi, lubiących być w centrum uwagi. Nie odnajdą się w nim osoby nieśmiałe, bo po prostu zaginą w tym wyrazistym, pozostawiającym za sobą ogon zapachu. Woń otula mnie spokojnie przez kilka godzin - czuję te perfumy na sobie, nawet kiedy spokojnie siedzę. Na samej skórze utrzymują się całkiem długo (obstawiam czas około 6h), a na ubraniach czuć je nieziemsko intensywnie. Pewnie zastanawiacie się czy anioł czy demon? Jak dla mnie zdecydowanie w stronę demona.

Perfumy kupiłam za jakieś 200zł w perfumerii internetowej. Pojemność to 100 ml.


Nicole, nr 157 (odpowiednik Givenchy, Ange ou Démon Le Secret)

Nuty zapachowe:
cytryna, jaśmin, paczula, herbata, piwonia, piżmo, żurawina

Na samym początku zaznaczę, że nie mam pojęcia, jak pachną oryginalne perfumy Ange ou Démon Le Secret, po prostu postanowiłam przetestować ten odpowiednik marki Nicole. Patrząc jednak po nutach zapachowych, mogę się domyślać, że zapach oryginału jest bardzo podobny. Perfum Nicole nie będę zatem oceniać pod względem podobieństwa do oryginału, tylko jakości jaką sobą reprezentują. 

W momencie aplikacji i podczas pierwszych sekund noszenia tego zapachu, mamy wrażenie, że będzie on dość mocny, może nawet trochę drażniący. Nic bardziej mylnego. Chwilę po psiknięciu niewątpliwie czuć cytrusy, które są dość mocne, jednak szybko łagodnieją, robiąc miejsce dla delikatniejszych, kwiatowych nut. Zapach przestaje być ostry, a staje się delikatny, kwiatowy. Zapach jest zmysłowy, otulający, mimo że zawiera cytrusy, to jednak ciepły. Myślę, że Panowie polubią go na swoich kobietach, bo jest taki trochę uwodzicielski i seksowny. Idealny na romantyczną kolację czy randkę. Po jakichś 15 minutach noszenia, zapach przybiera drzewne nuty - paczuli i piżma. Niestety (albo i stety, zależy dla kogo) już wtedy dość mocno scala się ze skórą i jest dość słabo wyczuwalny. Jeżeli chodzi o trwałość tego zapachu, to nie mogę mu wystawić najlepszej opinii. Te perfumy są po prostu mało trwałe, ale dzięki temu że występują w różnych pojemnościach (ja mam wersję 30ml), można je wrzucić do torebki i odświeżyć zapach. 

Zapach w niczym nie przypomina mi podstawowej wersji Ange ou Démon i jeżeli jest zbliżony do oryginału, to śmiem przypuszczać, że nigdy bym nie wpadła, że pochodzą z tej samej linii ;) To akurat bardziej anielska wersja linii Ange ou Démon. Chodzą też słuchy, że sam oryginał nie grzeszy trwałością, więc możliwe, że jakość perfum to kwestia nut zapachowych. Możliwe, że inny wariant sprawdziłby się lepiej i utrzymywał znacznie dłużej ;)

Perfumy dostałam do przetestowania od producenta zapachów Nicole. Można je zamówić na tej stronie. Ceny różnią się w zależności od pojemności, a jest ich mnóstwo - do wyboru, do koloru. Moje perfumy to pojemność 30 ml i kosztują one 24,99zł.



Zara Woman, Oriental, woda toaletowa

Nuty zapachowe:
nuta głowy: róża, frezja
nuta serca: cedr, drzewo sandałowe
nuta bazy: wanilia, karmel


Nuta bazy jest dość silna. Tak silna, że róża i frezja nie są zbyt wyczuwalne, ale mimo wszystko zapach delikatnie się zmienia po kilkunastu minutach noszenia. Oriental traktuję jako zapach zimowy - jest słodki, ciepły i otulający. Czuć mocno wanilię i karmel, przez co będzie najbardziej przemawiał do fanek słodkich zapachów. Nie jest jednak zbyt słodki, na pewno nie nazwałabym go ulepkowym. Mam wrażenie, że przedział wiekowy, dla którego taki zapach pasuje jest bardzo szeroki. Powinny odnaleźć się w nim nastolatki, ale równie dobrze może być noszony przez kobiet dojrzalsze, 40sto-,50-cioletnie. Zapach dość elegancki i szykowny, dobry na randki i bardziej oficjalne spotkania. Podobno bardzo podobny do Armani Si. Nie jest to zapach zbyt duszący, mimo swojej słodyczy nie przytłacza. Na pewno znajdzie się duże grono jego zwolenników. Jakość oceniam jako zadowalającą, trwałość zadziwiająco dobra, zwłaszcza że flakon kosztował mnie jedyne 30zł. Na skórze utrzymuje się jakieś 4h, na ubraniach pachnie długo i intensywnie.


Zara Woman, Fruity, woda toaletowa

Nuty zapachowe:
nuta głowy: grejpfrut
nuta serca: róża
nuty bazy: ambra, wanilia, drzewo sandałowe

Początkowo mocno wyczuwalny grejpfrut, który po chwili przybiera bardziej kwiatowe akordy róży. Zapach przyjemny, dosyć świeży, ale również nieco słodki. Dzięki nucie grejpfruta na szczęście nie za słodki, ma w sobie coś orzeźwiającego. Myślę, że będę go używać częściej porą wiosenną. Przypomina mi taki płynny kisielek owocowy, może jakiś lekki koktajl. Kiedy dobrze się wwąchamy, mam wrażenie, że czuć takie syntetyczne nuty, trochę plastikowe. Nie jest to zapach bardzo bogaty ani głęboki, ale jest przyjemny. Ja z tej dwójki zdecydowanie wolę Oriental, jednak mojemu chłopakowi i mojej mamie bardziej podobają się Fruity. Po kilku godzinach noszenia zapach jest nieco zbliżony do Oriental - to zapewne zasługa podobnej bazy, ale wciąż można je z łatwością rozróżnić. Trwałość podobna do Oriental.

Fruity to nie jest zapach zły, jednak lubię go najmniej z całej przedstawionej w tej notce gromadki. Powinien przypasować osobom, które nie przepadają za zbyt słodkimi i ciężkimi perfumami, bo te takie nie są. Myślę, że spodobają się nastolatkom i młodym dziewczynom, które szukają tanich perfum o przyzwoitej trwałości.

Zapachy Oriental i Fruity zakupiłam w Zarze w formie duopacku, za który zapłaciłam niecałe 60zł. To bardzo dobra cena jak za 200 ml perfum (łącznie), o całkiem fajnej trwałości i przyjemnych zapachach.


Miałyście któryś z tych zapachów? Jak Wam się podobał?
Jakie są Wasze ulubione perfumy i dlaczego? :)

27 stycznia 2016

ShinyBox - styczeń 2016 || STYLOVY


Zapraszam na prezentację najnowszego, styczniowego ShinyBoxa i moją opinię o nim. W tym miesiącu pudełko przyszło do nas dość późno (moje dotarło właśnie dziś) i jest bardzo lekkie. Zawartość podejrzałam sobie już wczoraj na FB Shiny, więc nie była dla mnie ona zaskoczeniem. Jak jest? No niestety dość średnio. Ale więcej opowiem Wam w dalszej części wpisu:


Myślę, że wiele osób oburzy się na widok dezodorantu i maszynki do golenia. Wiele osób takich produktów w pudełkach nie lubi, i ja w sumie też nie przepadam, ale jednocześnie mi nie przeszkadzają. Jeśli chodzi o dezodoranty, to dzięki Shiny często trafiałam na coś, czego normalnie bym nie kupiła, a okazywało się fajne. W pudełku styczniowym mamy antyperspirant marki Adiddas Climacool i tego produktu też bym nie kupiła sama. Mam nadzieję, że będzie fajny. Maszynka do golenia to BIC Soleil Bella, czyli coś, co znalazło się w boxie Inspired by Ewy Chodakowskiej (te dwa produkty mogą się różnić w zależności od pudełka, są wysyłane losowo, nie wiem, jak wyglądają pozostałe - nazywane są upominkiem od Inspired by). Na zdjęciu widać także produkt marki Montibello i jest to kuracja do włosów 12w1, czyli po prostu takie serum na długość włosów i końcówki, które ma nawilżać, chronić, nabłyszczać włosy.


Kolejny kosmetyk to krem na okolice oczu i ust od Yasumi. Jest to mały kremik o pojemności 5ml (fajnie, bo można przetestować, ale też dość szybko zużyć; super pojemność na wyjazdy). Ma nawilżać, ujędrniać i rozświetlacz skórę. Pozostałe rzeczy to kolorówka. W pudełku pojawiły się aż dwa lakiery do paznokci, z czego bardzo wiele dziewczyn jest niezadowolonych - wcale się nie dziwię. Ja osobiście nie używam normalnych lakierów do paznokci, bo robię hybrydy, więc jest to produkt nietrafiony. Lakier Balneokometyki u mnie zostaje, bo słyszałam, że długo się utrzymuje i jest fajny, w dodatku jest metaliczno-brokatowy, więc nie powinien zejść z paznokci tak szybko. Drugi lakier to Silcare o numerze 161. Jest to przybrudzony różowo-ceglasty odcień. Powędruje do mamy, która lubi takie zgaszone kolory. Ostatnia rzecz to lakier do ust Wibo nr 4. Szkoda, że to nie ta matowa pomadka w płynie, bo myślałam, że to to i już się ucieszyłam :( Lakier do ust Wibo niestety nie jest matowy, ale ma dość dobrą pigmentację.


Ostatnia rzecz to prezent od ShinyBox dla ambasadorek. Koszulka jest super! :) Dziękuję!

Jak oceniacie styczniowego ShinyBoxa? Podoba się Wam?
Nie można go już kupić, pudełka zostały wyprzedane, ale można już zamawiać
boxy lutowe We love it - KLIK. Cena pojedynczego pudełka to 49zł + przesyłka (10zł).
  

24 stycznia 2016

Projekt makijażowy z blogerkami: makijaż inspirowany gwiazdą - Olivia Wilde


Cześć! Przyszła pora na drugi makijaż wchodzący w skład naszego projektu makijażowego. Muszę się Wam przyznać, że zupełnie zapomniałam o tym, że muszę zrobić makijaż inspirowany gwiazdą... więc pomalowałam się normalnie i nagle sobie przypomniałam! Oczywiście wzięłam pędzel i zmodyfikowałam delikatnie makijaż, który gościł na mojej twarzy.

Nie było to trudne, bo i tak chciałam się pomalować ala Olivia Wilde (kiedyś na YT często czytałam, że jestem do niej podobna), a jej makijaże są zazwyczaj proste, mocno przydymione. Zazwyczaj w odcieniach brązu, ale nie tylko. Często ma mocno podkreślą linię wodną oka, co chciałam zrobić i ja - niestety moja kredka nie chciała współpracować. Nie inspirowałam się niczym konkretnym, ale makijaż Olivii, który najbardziej przypomina mój, to chyba ten - KLIK.

 Makijaże reszty dziewczyn:

http://syll-kosmetycznie.blogspot.com/2016/01/makijaz-inspirowany-makijazem-taylor.htmlhttp://meggnow.blogspot.com/2016/01/makijaz-inspirowany-gwiazda.html

http://kosmetycznienawiedzona.blogspot.com/2016/01/makijaz-gwiazd-kylie-jenner-make-up.htmlhttp://kosmetycznienawiedzona.blogspot.com/2016/01/makijaz-gwiazd-kylie-jenner-make-up.html


20 stycznia 2016

Moje świece zapachowe: Yankee, Village i Kringle Candle


Mimo że temat świec zapachowych jest wałkowany już od dość dawna, ja zainteresowałam się nimi dopiero 8 miesięcy temu. Zaczęło się od wosków zapachowych i akurat stało się tak, że szybko odkryłam zapach YC Sugared Apple, który od razu po wykończeniu zapragnęłam mieć w świecy. Kupiłam i byłam dość zadowolona, zresztą przez długi czas była to moja jedyna świeca i inne jakoś mnie nie kusiły.

Jak widać, obecnie świec mam troszkę więcej. Wszystko przez sklep Pachnący Domek we Wrocławiu przy ul. Ruskiej 41, który kiedyś przez przypadek odkryłam. Oczywiście, wcześniej też miałam okazję pomacać te produkty na żywo, ale Pachnący Domek kusi dużą ilością promocji i zniżek na tajemne hasło. Świec mam obecnie 4, właściwie 5, ale ta ostatnia (nie będzie jej w poście) powędrowała do Wojtka, bo jednak był to męski zapach nie do końca w moim stylu. Wojtkowi odpowiada i moim zdaniem moc ma całkiem dobrą. Zdradzę Wam, że chodzi o zapach VC Harvest Moon. Przejdźmy do prezentacji i opisu tego, co mam u siebie:


Yankee Candle, Midnight Jasmine - nie jestem fanką zapachów kwiatowych, jednak ten bardzo mi się spodobał, kiedy go powąchałam. Bardzo lubię zapach bzu i jaśminu, i jak dla mnie ta świeca właśnie pachnie tymi kwiatami. Powiedziałabym, że jest to zapach trochę kremowy, jakby z domieszką kremu Nivea. Nie jest to jakaś skomplikowana kompozycja. To delikatny kwiatowy akcent w tle, który jest jednak wyczuwalny (przynajmniej przez mój nos). Zatem moim zdaniem moc ma całkiem niezłą (chociaż Wojtek właściwie nie czuje tego zapachu), ale killer to nie jest, przynajmniej na razie. Zapowiada się obiecująco, ale opinię końcową przedstawię w którymś, kiedyś tam projekcie denko na moim kanale YouTube. Tak będzie zresztą z każdą świecą czy woskiem.

Village Candle, Egyptian Sandalwood - miał to być prezent mikołajkowy od Wojtka, ale chyba ostatecznie wyszło tak, że kupiłam go sobie sama, a Wojtek zasponsorował mi coś innego :D Bardzo ciekawy, drzewno-orientalny zapach z porywającą głębią. Nie jest killerem, ale nadaje fajny klimat pomieszczeniu, w którym go palimy. Niestety do mojego pokoju średnio pasuje, bo mój pokój jest czarno-fioletowy, w tonacji chłodnej. Egyptian Sandalwood świetnie komponowałby się z brązowymi, drewnianymi, masywnymi meblami, przy zapalonym kominku. Ale dość gadania do jakiego pokoju pasowałby ten zapach... postaram się Wam go opisać, chociaż nie będzie to łatwe. Ma w sobie coś takiego ciepłego, słodkiego, lekko męskiego, ale zarówno damskiego. Jest to zapach orientalny, jednak nie przytłaczający i nie duszący. Nie jest to zapach, który nie uderzy po nozdrzach, kiedy wejdziemy do pokoju.... raczej zaintryguje. Niektórzy może nawet nie domyślą się, że to świeca, bo można stwierdzić, że to naturalny zapach pokoju. Jest bardzo ciekawy, polecam powąchać, jeśli się natkniecie. Mam nadzieję, że trochę bardziej się rozhula i będzie go czuć z czasem jeszcze mocniej.

Yankee Candle, Spiced Orange - zapach, który zapragnęłam mieć, kiedy opętała mnie faza na wszystko, co pomarańczowe. Czyli niedawno, w okresie Świątecznym :) Nie żałuję. Zapach bardzo udany, dość mocny. Podobno w dalszej fazie palenia (ja na razie paliłam kilka razy) jest to killer i w sumie na to się zapowiada. Zapach jest mocno cytrusowy (jednak nie kręci w nosie), nie przypomina kostki do WC, ma w sobie nutę słodyczy i przypraw, chociaż nie są one zbyt wyczuwalne. Fajna kompozycja jeśli chodzi o okres świąteczny i zimowy. Nie nazwałabym jednak tego zapachu ciepłym i otulającym, bo cytrusy wprowadzają zazwyczaj powiew rześkości w powietrzu, i tak jest w i tym przypadku.

Kringle Candle, Secrets - na razie, niestety, jest moim małym (a w sumie dużym) rozczarowaniem. Kupiłam tę świecę, ponieważ zakochałam się w wosku o tym samym zapachu... oh, jaki to był killer! Liczyłam, że coś podobnego uzyskam w świecy (brałam poprawkę na to że świece są zazwyczaj mniej wyczuwalne), ale na razie nie jestem zadowolona. Ja tej świecy po prostu nie czuję... może delikatnie, przy wchodzeniu do pokoju lub trzymaniem nosa nad płomieniem. Mam nadzieję, że sytuacja się zmieni z kolejnymi paleniami, bo naprawdę pokładałam spore nadzieje w tej świecy. Nie mówiąc o tym, że takie produkty do najtańszych nie należą, nawet jeśli upolowałam ją w atrakcyjnej cenie. Akurat tej nie kupowałam w Pachnącym Domku. Jeśli chodzi o zapach - męski, trochę drzewny, tajemniczy. Bardzo przypomina zapach, którym pryskane jest wnętrze sklepów Stradivarius.

Na razie nie zamierzam kupować więcej świec, dlatego że chcę te dopalić do końca i ocenić, czy warto dać za nie ok. 90/100 zł. Prawda jest taka, że każdy nos jest inny, każdy człowiek inaczej odbiera i wyczuwa zapachy. Może to mój nos jest kapryśny i to moja wina, że nie czuję niektórych świec tak, jakbym tego chciała. Na szczęście są też woski - mniejsze, tańsze, można łatwo je zmienić lub spalić w całości, jak zapach nam nie podpasuje. 

Jeżeli ktoś z Was jest z Wrocławia i akurat ma ochotę na zakup świecy, wosku czy innego zapachowego produktu, to zapraszam do Pachnącego Domku. Na hasło Agusiak747 otrzymacie 15% zniżki! Hasło działa do końca stycznia!

11 stycznia 2016

Biolaven: żel do mycia twarzy, żel do higieny intymnej i balsam do ciała - moja opinia


Seria, a właściwie marka, kosmetyków Biolaven zainteresowała mnie od razu, jak wyszła. Sylveco lubię i cenię, dlatego też ucieszyłam się na informację o nowościach. Co prawda Biolaven świeżynką już nie jest, ale myślę, że wciąż dużo osób po te produkty nie sięgnęło. Stwierdziłam, że skoro posiadam 3 kosmetyki tejże marki, to pokrótce je opiszę i podpowiem Wam, czy warto.

BIOLAVEN, ŻEL DO MYCIA TWARZY
Żel do mycia twarzy z tej serii był pierwszym produktem, który wpadł w moje ręce. Trafił do mnie w ShinyBoxie zaraz po premierze serii Biolaven i bardzo się ucieszyłam, że będę mogła go wypróbować. Wydaje mi się, że jest nieco bardziej wodnisty niż żele Sylveco (miałam zarówno rumiankowy, jak i tymiankowy) i też starczył mi na krócej (dopiero co go skończyłam). Zapach żelu - jak i całej serii - to połączenie lawendy z winogronami. Akurat w żelu bardziej wyczuwalna jest nuta lawendy. Żel pieni się dość delikatnie, co mi odpowiada. Myć mył, ale nie zauważyłam, by robił coś nadzwyczajnego. Po jego zastosowaniu skóra nie była ładniejsza, mam wrażenie, że żele z Sylveco lepiej pod tym względem działały (chyba zawarte w nich kwasy lepiej wpływały na wygląd mojej cery). Uważam, że to przyjemny naturalny żel, ale nie mam potrzeby do niego wracać.
Cena: ok. 16zł      Pojemność: 150 ml
Skład: Aqua, Lauryl Glucoside, Glycerin, Cocamidopropyl Betaine, Vitis Vinifera Seed Oil, Panthenol, Lactic Acid, Sodium Benzoate, Lavanadula Angustifolia Oil, Parfum.


BIOLAVEN, ŻEL DO HIGIENY INTYMNEJ
Prawdę mówiąc, jest bardzo podobny do żelu do mycia twarzy. Oba produkty mają niemalże identyczne składy, z tym, że w żelu do higieny intymnej mamy więcej panthenolu i kwasu mlekowego. Nie ma się co dziwić, w końcu kwas ten przywraca okolicom intymnym prawidłowe pH. Na pewno na plus zaliczę pojemność, bo jest to aż 300ml (porównując z pojemnością 150ml przy żelu do higieny intymnej Sylveco i podobnej cenie). Żel starczy mi na długo, bo takich produktów używam od czasu do czasu (bo codziennie zapominam ;)). Nic złego mi nie zrobił. Robi, co ma robić - myje, nie podrażnia, nie uczula. Delikatnie się pieni, a ilość potrzebna do umycia okolic intymnych to około jednej pompki.
Cena: 18zł      Pojemność: 300 ml
Skład: Aqua, Lauryl Glucoside, Glycerin, Cocamidopropyl Betaine, Lactic Acid, Coco-glucoside, Panthenol, Glyceryl Oleate, Vitis Vinifera Seed Oil, Sodium Benzoate, Lavanadula Angustifolia Oil, Parfum.


BIOLAVEN, BALSAM DO CIAŁA
Balsamu z Biolaven byłam najzwyczajniej ciekawa. Nie potrzebowałam kolejnego nawilżającego mazidła do ciała, ale jednak kupiłam. Jestem osobą, której skóra nie należy do wymagających - używam żeli z SLS, mogę się niczym nie smarować, a i tak na stan skóry nie narzekam. Jednak lubię czasami się czymś wymaziać, chociażby po to, żeby przetestować czy ładnie pachnieć. Balsam Biolaven należy do przyjemnych. Jest średnio gęsty, nie należy nabierać go za dużo, ponieważ rozprowadza się białymi smugami i trzeba chwilę zaczekać, zanim się wchłonie. Dobrze nawilża, na mój gust nawet bardzo dobrze. Nie wiem, jak sprawdzi się na bardziej wymagających osobach, ale ja nawilżenie czuję jeszcze spokojnie na drugi dzień. Myślę, że za 21zł warto go wypróbować - a nuż znajdziecie ulubieńca. Zapach ma specyficzny. Na początku wydaje się, że pachnie winogronami, jednak po rozprowadzeniu na ciele nuta ta znika i zastępuje ją coś bardziej lawendowego. Przyznam, że początkowo zapach był dla mnie dużym zawodem, ale teraz się przyzwyczaiłam. Nie używam go regularnie (a już na pewno nie codziennie), ale mam wrażenie, że nie jest jakiś super wydajny.
Cena: 21zł      Pojemność: 300 ml
Skład: Aqua, Glycine Soja Oil, Glycerin, Vitis Vinifera Seed Oil, Sorbitan Stearate, Sucrose Cocoate, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Cetearyl Alcohol, Benzyl Alcohol, Tocopheryl Acetate, Xanthan Gum, Lavanadula Angustifolia Oil, Parfum, Dehydroacetic Acid.



Na razie miałam okazję używać trzech produktów Biolaven. Czy będzie więcej - raczej nie. Kosmetyki są udane, ale jakoś mnie nie porwały. Najlepszy z mojej trójki jest balsam do ciała, który jest naprawę przyjemny. Kolejne miejsce zajmuje żel do higieny intymnej - jest bardzo w porządku i spełnia swoje zadanie. Najmniej do gustu przypadł mi żel do myci twarzy, bo jest... zbyt zwyczajny.

Na szczęście Sylveco wymyśliło kolejną serię - Vianek, której jestem bardzo, ale to bardzo ciekawa. Krem pod oczy już mam, ale otworzę go dopiero za kilka miesięcy. Najbardziej kuszą mnie peelingi i olejki do ciała. Na pewno się w nie zaopatrzę, ale najpierw muszę zużyć całe mnóstwo zapasów ;)

A Wy, lubicie Biolaven? Jak sprawdzają się u Was te produkty?

10 stycznia 2016

Projekt makijażowy z blogerkami: makijaż w stylu PIN-UP || WEEK 1


 Moi kochani, przychodzę dziś z makijażem w stylu pin-up. Wraz z kilkoma blogerkami (linki do dziewczyn znajdują się na końcu wpisu) bierzemy udział w projekcie makijażowym. Co dwa tygodnie będziemy jednocześnie publikować makijaż w danym stylu. Jak widać, tydzień pierwszy to pin-up. Totalnie postawiłam na klasykę, postanowiłam nie kombinować: czarna kreska, delikatne cienie i intensywnie czerwona pomadka. Do tego założyłam jeszcze bluzkę w marynarskim stylu, ale mało co widać ;)

♥ Oczy:
- baza pod cienie Persuade Sigma Beauty
- paletka cieni Hean 405 Hot Chocolate
- maskara Yves Rocher Sexy Pulp
- eyeliner Wibo w pędzelku (kałamarzu
- pędzle Nanshy: Large Shader + Tapered Crease
- pędzel Zoeva 228
 
♥ Brwi:
- cienie z paletki Death by Chocolate: Break Me Up + Devour Me
- pędzel Zoeva 322
 
♥ Twarz:
- podkłady MAP 1NB (nowa formuła) + 2NB (stara formuła) <KLIK>
- puder MySecret Mtt fixing powder
- bronzer NYX Taupe
- róż Paese nr 41
- rozświetlacz MakeUp Revolution Goddes of Faith

♥ Usta:
- konturówka Golden Rose Dream Lips nr 510
- pomadka MAC Ruby Woo


POZOSTAŁE UCZESTNICZKI PROJEKTU:


http://kosmetycznienawiedzona.blogspot.com/2016/01/makijaz-pin-up.htmlhttp://aleksandrapodolak.blogspot.com/2016/01/pinup_10.htmlhttp://meggnow.blogspot.com/2016/01/pin-up-make-up.html
http://syll-kosmetycznie.blogspot.com/2016/01/makijaz-w-stylu-pin-up.htmlhttp://befitandfancy.blogspot.com/2016/01/projekt-makijazowy-tydzien-pierwszy-pin.html

6 stycznia 2016

ULUBIEŃCY 2015: PODKŁADY - MAP, Astor, Ingrid Cosmetics, Skin79


Zapraszam na pierwszą część Ulubieńców minionego 2015 roku! W tym poście przedstawię Wam moje ulubione podkłady 2015 roku. Jest ich dużo, aż 4, może to trochę dziwić. Ale prawda jest taka, że w roku 2015 właściwie każdy kolejny podkład, po który sięgałam okazywał się ulubieńcem.

Podkłady, które Wam pokażę różnią się odcieniami czy tonacją. Po prostu używałam ich w różnych porach roku, raz byłam bardziej opalona, innym razem mniej. Podkłady różnią się też stopniem krycia, trwałością... w zasadzie wszystkim. Jeżeli macie ochotę bliżej je poznać, to zapraszam do dalszej części wpisu.

  • Podkład wodoodporny MakeUp Atelier Paris, FLW2NB - podkład, który kupiłam w grudniu 2014 z myślą o studniówce Wojtka, która odbywała się miesiąc później. Oczywiście kolor podkładu wybierałam na czuja przez internet. Warto wspomnieć, że jest to stara formuła - płynna, wręcz cieknąca (nowa wersja jest dość gęsta, wręcz musowata). Z kolorem raczej trafiłam, bo jest on dość uniwersalny. Akurat na studniówce wyglądałam trochę jak mim, bo użyłam za dużo samoopalacza na ciało, ale ogólnie przez większość roku kolor mi odpowiadał. Podkład jest kosmetykiem mocno kryjącym. Kryje naprawdę dobrze, powiedziałabym, że jest to pełne krycie, a przy tym ma dość lekką formułę (ciągle mówię o starej wersji). Mocno zastyga na mat i mi to odpowiada. Natomiast osoby z bardziej suchą skórą muszą używać pod niego czegoś mocno nawilżającego. Utrzymuje się bardzo dobrze, o ile nie dotykamy twarzy, nie ocieramy się o nic. Jest to formuła zastygająca, więc przy mocniejszym potarciu podkład w danym miejscu po prostu zejdzie. Warto też wspomnieć, że bardzo dobrze miesza się go z innymi podkładami, bo robiłam tak wiele razy i zawsze jest super. Jak podkład MAP wygląda na twarzy? KLIK  
    Cena: 110zł  /  Pojemność: 30 ml  /  Dostępność: LadyMakeUp

  • Astor, Perfect Stay + Primer, 100 Ivory - podkład, który bardzo mnie zaciekawił przez test Hani na YT. Po prostu wyglądał na niej tak pięknie i nieskazitelnie, że zachciałam go mieć... i chociaż na mojej twarzy nie daje takiego efektu, to wciąż jestem zadowolona. Krycie ma średnie-, ponieważ spod dwóch cienkich warstw tego podkładu ciągle prześwitują mi zaczerwieniania. Ma bardzo mokre wykończenie, dlatego moim zdaniem najlepiej nadaje się na porę letnią. Zresztą nie tylko przez to - jego kolor wręcz do tego zmusza, bo niestety nie jest to najjaśniejszy na świecie odcień, w dodatku delikatnie oksyduje. Mi najbardziej pasował w lipcu, kiedy byłam już delikatnie opalona. Przypudrowany utrzymywał się dość długo, jednak nie na tyle, żebym nazwała go podkładem niezawodnym. Początkowo się z nim nie polubiłam ze względu na średni odcień i mokre wykończenie (ja mam skórę tłustą i niezbyt mi się to podobało), ale później się przeprosiliśmy, i jak widać - wylądował w ulubieńcach. Jak Astor Perfect Stay wygląda na twarzy? KLIK
    Cena: 30-40zł  /  Pojemność: 30 ml  /  Dostępność: Rossmann, Natura, Hebe


  • Ingird Cosmetics, Slik&Lift, 30 beż - podkład, po którym wiele oczekiwałam, ale z drugiej strony miałam co do niego wielkie nadzieje. Znalazł się u mnie 1,5 roku temu przez portal StrefaUrody i kiedy pierwszy raz go przetestowałam byłam po prostu rozczarowana, to nie było dobre wrażenie. Na szczęście sięgnęłam po niego w lecie 2015, kiedy inne podkłady były po prostu za jasne... i okazało się, że podkład jest świetny! Naprawdę dobrze kryje (powiedziałabym, że to takie klasyczne średnie krycie), jest dość mocno nawilżający, ma gęstą konsystencję, a przede wszystkim potrafi dać piękny efekt na buzi. Kiedy dobrze go zaaplikujemy i połączymy z kosmetykami, które lubi, to uzyskamy efekt pięknej, gładkiej, wręcz wyfotoszopowanej skóry. W dodatku bardzo długo się utrzymuje - miałam go na sobie raz przez jakieś 14h i wyglądał bardzo dobrze (producent na opakowaniu zapewnia o 16h trwałości, może być to nawet prawda). Kolor jaki posiadam jest ciemny i pasuje mi tylko wtedy, kiedy jestem na maksa opalona. Jaśniejszy odcień to 29 i chyba jest on już bardziej ludzki ;) Ciekawi, jak podkład Ingrid wygląda na twarzy? KLIK 
    Cena: 10zł  /  Pojemność: 30 ml  /  Dostępność: Hebe, StrefaUrody
 
  • Skin79, Vip Gold BB Cream - ostatni produkt nie jest stricte podkładem, ale używam go w tym samym celu, zatem znalazł się w zestawieniu. Mam go najkrócej, ale bardzo go polubiłam. Miałam pisać osobną recenzję, ale jak już opisuję go tutaj, to chyba sobie podaruję. Początkowo podchodziłam nieufnie do tego kremu BB, ponieważ bardzo się bałam, że uzyskam za małe krycie. W dodatku jest to krem przeznaczony do skór suchych, dojrzałych, więc nie liczyłam na to, że się u mnie sprawdzi. Okazało się jednak, że krem kryje i to dość porządnie! Co prawda moich zaczerwienień nie przykrywa w 100%, ale jeśli chodzi o dni, kiedy chce się wyglądać dobrze, a nie perfekcyjnie - jest super! Vip Gold ma dość trudny kolor, ponieważ jest dość szary i nie każdemu będzie pasował. Ze mną nie zgrywa się idealnie, zwłaszcza, że ładuję go na swoją twarz dość dużo, ale wciąż podoba mi się jak wygląda. Daje na twarzy naturalny efekt zdrowej, promienistej cery (takie naturalne glow). Ja go oczywiście przypudrowuję, bo bez pudru jest dla mnie zbyt błyszczący. Utrwalony mocno matującym pudrem trzyma się na twarzy bardzo dobrze - po 8-12h, w zależności od dnia. I mówi to osoba ze skórą tłustą. Myślę, że warto skusić się na próbki i zobaczyć, czy przypadkiem nie stanie się także Waszym ulubieńcem. W swoim posiadaniu mam jeszcze wersję Hot Pink i jestem ciekawa, czy zarówno ona podbije moje serce w 2016 roku :) Jak Vip Gold wygląda na twarzy? KLIK
    Cena: ok. 100zł  /  Pojemność: 40g  /  Dostępność: internet, np. sklep Skin79


Zrobiłam dla Was jeszcze swatche wszystkich podkładów po kolei. Jak widać, mocno się między sobą różnią. Mam nadzieję, że porównanie będzie przydatne :) I to już wszystko, trochę się rozpisałam. Po cichu liczę, że komuś przydadzą się moje opinie ;)

Dajcie znać, czy znacie te podkłady i czy też je lubicie? A może wręcz przeciwnie? :)

5 stycznia 2016

Ziaja: porównanie trzech peelingów - Sopot Spa, Cupuacu, Czekoladowy


Porównanie to coś, co rzadko pojawia się na moim blogu, natomiast jest bardzo przydatne. W związku z tym, że mam 3 peelingi do ciała marki Ziaja, postanowiłam je opisać, a tym samym porównać. Być może taki post z kolejnymi trzeba peelingami Ziai kiedyś znów się pojawi, bo całkiem te peelingi lubię i pewnie do nich wrócę :)

Ziaja, peeling do ciała Sopot Spa
Jest to peeling, który stał się moim ulubieńcem ostatnich miesięcy. Polubiłam go zarówno za zapach, jak i działanie. Zapach jest bardzo świeży, trochę morski, trochę jak pranie. Na pewno wielu osobom przypadnie do gustu. Peeling opisywany jest jako średnioziarnisty, jednak ja uważam, że taka kategoryzacja nie ma większego sensu, bo nie ma między peelingami znacznych różnic. Peeling jest bardzo przyjemny w użytku. Ma żelową konsystencję, która dość mocno przylega do skóry, nie odpada w czasie masażu. Drobinki zawarte w peelingu są syntetyczne, zatem nie rozpuszczają się. Jak dla mnie duży plus, bo ja właśnie takie peelingi lubię. Peeling Sopot Spa nie jest jednym z tych, które zostawiają na skórze tłustą warstwę. Został słusznie nazwany peelingiem myjącym, nie trzeba przy nim używać żelu do mycia ciała. Bardzo wydajny.
Ziaja, Cupuacu, peeling złuszczająco-wygładzający
Na ten peeling skusiłam się spontanicznie przy okazji zakupów na stoisku Ziai. Kupiłam go, bo w sumie jest to nowa seria i chciałam go wypróbować. Jest to peeling cukrowy z bazą parafinową. Nie przepadam za takimi, ale mimo zerknięcia na skład, przymknęłam oko. Peeling nie powala. Zapach ma przedziwny - trochę słodki, trochę oleisty, trochę mdły. W kąpieli bardzo szybko się rozpuszcza. Na ciepłym, wilgotnym ciele można wykonać masaż przez około 20-30 sekund. Właśnie dlatego nie przepadam za peelingami cukrowymi - za szybko się kończą i mało skutecznie złuszczają. Zużyłam go bardzo dużo już przy pierwszym starciu - efekt widać na zdjęciu. W dodatku peeling Cupuacu oblepia skórę warstwą oleju, który jest bardzo, ale to bardzo tłusty. Ja nie polecam, chyba że lubicie takie peelingi. Dość gęsty i zbity.
Ziaja, peeling czekoladowy z masłem kakaowym
Peeling ten jest bardzo podobny do mojego ulubieńca Sopot Spa. Ma oczywiście inny zapach, w moim odczuciu dużo gorszy. Przypomina trochę czekoladę, ale to bardziej nuta zapachowa obecna w całej serii Masło kakaowe, z tym, że w peelingu wypada dość słabo, jest jakby oleista. Kosmetyk sam w sobie jest bardzo dobry - elegancko złuszcza naskórek, myje i nie zostawia tłustej powłoki. Na plus trzeba zaliczyć też fakt, że skóra po zastosowaniu tego peelingu delikatnie pachnie. I tutaj na szczęście mamy do czynienia z tą przyjemną nutą serii Masło kakaowe, którą można znaleźć np. w kremie do twarzy. Warto wspomnieć, że peeling został nazwany gruboziarnistym, jednak nie widzę większej różnicy między nim a średnioziarnistym Sopot Spa. Spodziewałam się, że zobaczę znacznie większe drobinki pod sreberkiem ;)


Sopot Spa: Aqua, Polyethylene, Coco Glucoside, Glycerin, Cocamide DEA, Cocamidopropyl Betaine, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Laminaria Digitata Extract, Butylene Glycol, Enteromorphea Compressa Extract, Porphyra Umbilicalis Extract, Sorbitol, Algae Extract, Diazolidinyl Urea, Methylparaben, Propylparaben, Parfum, Sodium Hydroxide.

Cupuacu: Sucrose, Paraffinum Liquidum, Cera Microcistallina, Paraffin, Palm Oil, Isopropyl Myristate, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Cera Alba, Cetearyl Alcohol, Shea Butter, Walnut Shell Powder, Bertholletia Excelsa Seed Oil, Tocopherol, Macadamia Seed Oil, Cotton Seed Oil, Squalane, Theobroma Seed Butter, Hydrogenated Castor Oil, Parfum.

Czekoladowy: Aqua, Cocamidopropyl Betaine, Polyethylene , Cocamide DEa, Coco Glucoside, Juglans Regia Shell Powder, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Sodium Cocoabutteramphoacetate, Propylene Glycol, Diazolidinyl Urea, Methylparaben, Propylparaben, parfum, Sodium Hydroxide.

Miałyście któryś z nich? Którzy najbardziej przypadł Wam do gustu? :)

4 stycznia 2016

Inspired by Joanna Krupa || PREZENTACJA PUDEŁKA I MOJA OPINIA


Moi kochani, przychodzę dzisiaj z notką, z prezentacją najnowszego boxa Inspired by Joanna Krupa przy współpracy z magazynem Gala. Pewnie widzieliście już te pudełka na FB, blogach czy YouTube. Ja sama zresztą nagrywałam film z zawartością kilka dni temu, który możecie zobaczyć na samym końcu tego posta.

Pudełeczko kosztuje 129zł i skrywa w sobie całe mnóstwo cudowności, które znacznie przewyższają cenę zakupu. Co prawda ja to pudełko dostałam w ramach współpracy, jednak uważam, że jest warte 129zł i serdecznie Wam je polecam! A teraz przejdźmy do prezentacji poszczególnych produktów i mojej opinii na ich temat:

  • Dermedic, płyn micelarny 400 ml - cieszę się z jego obecności, ponieważ miałam już 2 mniejsze opakowania i były w porządku. Dobrze radzi sobie ze zmywaniem makijażu, chociaż nie jest rewelacyjny - jest po prostu ok. Z pewnością go zużyję. Cena regularna tego produktu to około 45zł.
  • Esotiq, serum do biustu - produkt, który nie był niespodzianką, ponieważ został zapowiedziany na FB Inspired by. Fajnie, że taki produkt znalazł się w pudełku, ponieważ obecnie nie mam żadnego serum do biustu. Cena regularna tego kosmetyku to aż 169zł.
  • Schwarzkopf, spray do włosów Beach look - produkt, który średnio mi się podoba, ponieważ nie jestem osobą, która często stylizuje swoje włosy. W dodatku moje włosy są dość długie i jestem ciekawa, czy ten spray w ogóle na nie zadziała. Ponadto, nie jestem przekonana do włosów typu beach waves, no ale zobaczymy ;) Cena regularna to około 24zł.
  • Silcare, mleczna mgiełka do ciała - kosmetyk, który ma zastąpić cięższe balsamy lub masła do ciała. Ma pojemność 200ml i mleczno-kremowy zapach. Z pewnością zużyję, zobaczymy co to za cudo. Skład ma średni - kilka fajnych rzeczy i silikon w środku składu. Na wiosnę będzie w porządku. Taką mgiełkę kupimy za około 11zł.

  • Schwarzkopf, Gliss Kur, maska do włosów Oil Nutritive - bardzo się cieszę, że znalazła się w pudełku, ponieważ nigdy jej nie miałam, a sama raczej nie sięgam po maski drogeryjne. Z tej serii mam odżywkę w sprayu i jest ok. Mam nadzieję, że maseczka też się sprawdzi. Można już kupić za około 24zł.
  • Bandi, C-white, emulsja z witaminą C - jestem bardzo zadowolona z obecności tego kosmetyku, ponieważ witamina C to coś, czego moja skóra potrzebuje. Jestem bardzo ciekawa jak produkt się będzie sprawdzał. Cena regularna tego kosmetyku to 79zł, więc jest on dość drogi.
  • Uroda polska, kuracja upiększająca z olejem arganowym - niestety nie jestem z niego zadowolona, ponieważ moja cera nie przepada za olejem arganowym. Może zużyję ten olejek na szyję i dekolt? Minusem jest dość wysoka cena (21zł) i malutka pojemność (tylko 10 ml).
  • Clarena, Super lift Roll-on - z Clareny można było otrzymać albo serum do rzęs, albo właśnie rol-on pod oczy. Ja cieszę się, że mam roll-on, ponieważ o okolice oczu dbam bardziej niż o rzęsy (mam różne sera do rzęs i często o nich zapominam). Produkt ten kosztuje 68zł.

  • Amilie, róż do policzków w kolorze Apple Blossom - bardzo ładny róż mineralny, z którego obecności jestem bardzo zadowolona. Na pewno z przyjemnością będę go używać. Cena regularna to 29zł.
  • Avon, Luxe, pomadka do ust w kolorze Pink satin - z niej też jestem zadowolona. Eleganckie opakowanie, ładny dzienny kolor, czego chcieć więcej? :) Cena regularna to około 36zł.


W pudełku znalazły się ten kupony rabatowe i vouchery (Bandi, Hot Hat, Nife, Answear, Artplastica) a także próbka szamponu do włosów BeeYes. Ogólnie, jeżeli chodzi o zawartość to jestem jak najbardziej na tak!

Jeżeli zawartość pudełka się Wam podoba i chcecie sobie takie sprawić, to możecie je zamówić na stronie Inspired by za 129zł. Osoby, które nie lubią czytać zapraszam wspomniany wcześniej film:



2 stycznia 2016

MAKIJAŻ: Szaro-srebrny na Sylwestra :)

Cześć wszystkim! Przyszłam pokazać Wam mój makijaż sylwestrowy. Przyznam szczerze, że nie miałam ochoty na wymyślne, pracochłonne makijaże. Postawiłam na dość ciemne połączenie szarości ze srebrem i czernią. Oczywiście na żywo makijaż był o wiele ciemniejszy, ale aparat zawsze wszystko rozjaśnia ;)


I bonusowo - coś, czego u mnie chyba jeszcze nie było: zdjęcie prezentujące, jak naprawdę wyglądają moje opadające powieki :) Czasami słyszę, że wcale nie mam opadających powiek - otóż mam, i to dość mocno. Po prostu do zdjęć unoszę brwi, żeby coś było widać ;) Staram się, żeby twarz wyglądała jak najbardziej symetrycznie (każda z powiek opada trochę inaczej). Nawet wyszło :)


♥ Oczy:
- baza pod cienie Persuade Sigma Beauty
- cienie MakeUp Revolution z paletki Death by Chocolate <KLIK< (All is lost, Tease Me),
cień matte 348 Inglot, cień Neauty Stormy Cloud
- maskara Maybelline Lash Sensational waterproof
- eyeliner Wibo w pędzelku (kałamarzu)
 
♥ Brwi:
- cienie z paletki Death by Chocolate: Break Me Up + Devour Me
- żel do brwi L'Oreal Brow Artist Plumper (transparent) <KLIK>
 
♥ Twarz:
- podkłady MAP 1NB (nowa formuła) + 2NB (stara formuła) <KLIK>
- puder MySecret Mtt fixing powder
- bronzer NYX Taupe
- róż Paese nr 41
- rozświetlacz MakeUp Revolution Goddes of Faith
- spray utrwalający makijaż Pierre Rene (psiknęłam trochę za dużo, dlatego mam jedną rzęstę troszkę poszarzłą ;))

♥ Usta:
- pomadka do ust Bourjois Rouge Edeition Velvet nr 11