24 października 2014

ShinyBox - październik 2014


Witajcie. Dzisiaj pokażę Wam zawartość ShinyBoxa, którego otrzymałam wczoraj. Jest to pudełko listopadowe o nazwie Think pink, któremu przyświeca akcja mająca na celu walkę z rakiem piersi i przypominane kobietom o regularnych badaniach.

Moje pudełeczko było ciężkie - chyba najcięższe ze wszystkich, jakie do tej pory otrzymałam. W standardowej wersji w pudełku znajdziemy 6 produktów, w tym jeden gratis. Ja, jako ambasadorka, dostałam także paczuszkę z nowościami od marki Wibo oraz krem do twarzy. A teraz sami spójrzcie, co znalazło się w październikowym ShinyBox.


Najcięższym i zarazem pierwszym pełnowymiarowym produktem jest płyn micelarny Biały Jeleń. Użyłam go już wczoraj do demakijażu i muszę przyznać, że dobrze zmył mój makijaż. Myślę, że się polubimy. Natomiast nie podoba mi się jego zapach - pachnie takim płynem do podłóg, jest to mdlący zapach. Następny produkt, wpisujący się w tematykę pudełka, to krem-żel do biustu, szyi i dekoltu od marki Norel. W pudełku znalazła się wersja o pojemności 75ml. Na pewno znajdzie u mnie zastosowanie, jednak prawdopodobnie będę go używać do szyi i dekoltu, gdyż do biustu mam obecnie dwa produkty. Kolejna jest odżywka do paznokci Paese. Mi trafiła się wersja witaminowa. Akurat od jakiegoś czasu namiętnie maluję paznokcie (i już znacznie je zapuściłam), więc na pewno się nie zmarnuje. Najbardziej zaskakującym dla mnie kosmetykiem z pudełka jest puder do oczyszczania twarzy Yasumi. Pierwszy raz spotykam się z taką formą produktu do mycia twarzy. Na pewno intensywnie przetestuję, zwłaszcza, że jest to kosmetyk pełnowymiarowy. Ostatnia rzecz to miniaturka pomadki Isa Dora - moja jest w kolorze 148 Red rush i ma pojemność 2,5g.



W moim pudełku znalazła także krem do twarzy marki Lichtena o pojemności 25ml. Pierwszy raz spotkam się z tą firmą i wcześniej raczej o niej nie słyszałam. To kolejny krem wędrujący do moich wielkich kremowych zapasów. Niestety ma w składzie parafinę i to dość wysoko, bo na 6-stym miejscu, jednak mam zamiar dać mu szansę w okresie zimowym. Wtedy parafina będzie pełnić funkcję ochronną, a moja skóra raczej nie ma tendencji do zapychania, więc mam nadzieję, że mnie nie wypryszczy. Pożyjemy, zobaczymy. 
Kolejna rzecz to wspomniany wcześniej gratis w postaci chusteczek zmywających lakier Jelid. W kartoniku znajduje się 25 podwójnych listków z chusteczkami, czyli łącznie mamy ich 50. Każda chusteczka ma starczyć na 10 paznokci. Pomysł fajny, jestem ciekawa jak się sprawdzi i jeszcze dzisiaj zobaczę, jak sobie radzą. Na pewno warto mieć coś takiego w torebce, gdy nagle odpryśnie nam lakier i nie mamy ochoty na to patrzeć ;)



Paczuszka z nowościami od Wibo została dołączona tylko dla ambasadorek. Uważam, że jest świetna, mimo że mamy tutaj tylko 4 produkty. Ah, przypomina mi się bycie ambasadorką Wibo - dostawałyśmy podobne paczki, a często nawet gorsze, więc ta bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. W jej skład wchodzą: tusz do rzęs Boom Boom, zestaw trzech pudrów do konturowania twarzy (mamy bronzer, puder i... coś w stylu bronzero-różu), małą paletkę cieni Silk Wear (ja mam zestaw nr 4 i moje kolory to: beż, złoto, róż i brąz, czyli bardzo dzienne) oraz pomadkę Glossy Temptation (mi trafił się nr 5 i jest to kolor baaaardzo podobny do pomadki Eliksir również w nr 5, jednak tamta ma bardziej kremową konsystencję).

Jeśli ktoś jest zainteresowany tym pudełkiem, odsyłam na stronę ShinyBox, gdzie można je dostać za 59zł (z przesyłką).
 

22 października 2014

Jajko czy pędzel? - moje odczucia co do obu sposobów nakładania podkładu + kilka słów na temat używania palców


Jest kilka sposób aplikowania podkładu. Najbardziej znanym i chyba najczęściej używanym w zaciszu domowym są palce. Sama czasami ich używam - robię to jednak bardzo rzadko, ponieważ nie lubię brudzić rąk przy makijażu, a jednak nakładanie podkładu palcami musi skończyć się wizytą w łazience w celu umycia dłoni. W tym poście przedstawię zatem wszystkie trzy metody i opiszę, jak sprawdzają się u mnie. Podkreślam, że są to tylko moje osobiste odczucia.



Palce:
Palców używałam do nakładania podkładu Rimmel Wake Me Up, ponieważ ten podkład ma fajną konsystencję i przyjemnie nakładało się go tym sposobem. Poza tym nie do końca lubiłam efekt, jaki przy tym kosmetyku dawała mi gąbka czy pędzel. Miałam wrażenie, że podkład od razu się waży, wygląda nieświeżo i brzydko. Przy użyciu palców, wykończenie było o wiele lepsze. Niemniej jednak, ta metoda jest moją najmniej ulubioną i muszę mieć specyficzny podkład, żeby używać do niego palców. Natomiast chętnie palcami rozprowadzam korektor pod oczami, gdyż są najbardziej precyzyjne i mogę dobrze rozetrzeć korektor pod samą linią rzęs.
Zalety: za darmo / szybka aplikacja / dobre stopienie podkładu ze skórą
Wady: niezbyt higieniczna metoda / brudne palce / podkład może wchodzić za paznokcie


Pędzel:
Pędzel do podkładu, jaki posiadam to LancrOne F80. Jest to pędzel typu flat-top, bardzo podobny do Hakuro H50. Po pędzel sięgałam, kiedy nie posiadałam żadnej gąbki-jajka. Ta metoda sprawdzała się u mnie i nadal się sprawdza, mimo że nie używam jej nazbyt często. Uważam, że pędzel fajnie sprawdza się przy podkładach tłustych w konsystencji (np. Revlon ColorStay czy Me Me Me Flawless), jednak przy użyciu metody stemplowania, a nie rozcierania. Stemplowanie sprawia, że podkład zostaje nam w jednym miejscu, możemy go nałożyć więcej w konkretnym obszarze, a rozcieranie przy problematycznej cerze (np. trądzikowej czy zaczerwienionej w kilku miejscach) niejednokrotnie prowadzi do odsłonięcia tych 'skaz' kiedy przejedziemy zbyt wiele razy w jednym miejscu. Nałożony pędzlem podkład trzyma mi się na twarzy bardzo długo, jednak tracę więcej produktu niż w przypadku palców czy jajka.
Zalety: sprawdza się przy tłustych podkładach / długotrwały makijaż / różne metody nakładania / pędzel wytrzyma kilka lat
Wady: pędzel musimy kupić (cena: ok. 30-100zł) / czasochłonna aplikacja / wysoka wchłanialność podkładu


Jajko-gąbka:
Gąbki do nakładania podkładu używam już ponad rok. Od kiedy poznałam tę metodę, stosuję właściwie tylko ją. Jajko myję przed każdym użyciem (przy pędzlu niekoniecznie chciało mi się to robić non stop), sprawdza mi się do tego mydło w kostce. Podkład nałożony jajkiem wygląda najnaturalniej (moim zdaniem) ze wszystkich tych metod. Wbrew temu, co często słyszę, przy gąbce nie tracę wcale dużo podkładu (jakieś dwa razy mniej niż przy pędzlu!). Gąbka świetnie sprawdza się do podkładów kryjących i płynnych. Osobiście nigdy nie miałam oryginalnego Beauty Blendera, jednak po doświadczeniach z gąbkami ebelin i SYIS, mogę śmiało powiedzieć, że jest to idealna metoda dla osób lubiących naturalne wykończenie i dość szybką aplikację (na pewno wolniej niż palcami, ale higienicznej). Jajeczka używam na sobie, ale też na osobach, które maluję i nierzadko padają słowa zaskoczenia, gdy wyciągam to dziwne urządzenie.
Zalety: dość szybka aplikacja / naturalne wykończenie / spory wybór gąbek w różnych cenach / dobra trwałość makijażu
Wady: gąbkę musimy kupić (cena: 10-80zł) / gąbka nie jest zbyt trwała - niszczy się po kilku miesiącach


14 października 2014

MAC: moje wrażenia na temat podkładów Pro LongWear i Studio Fix na podstawie próbek - opinia oraz zdjęcia


Część! Dzisiaj będzie trochę inaczej, ponieważ chciałabym podzielić się moimi wrażeniami na temat podkładów z firmy MAC - Pro LongWear i Studio Fix, których próbki dostałam w salonie. W związku z tym, że zbliżam się powoli do wykończenia moich podkładowych zapasów, a chcę sobie kupić coś z wyższej półki, przeszłam się do MACa, by wziąć po odrobinie podkładów i przetestować je na swojej skórze.

Zdecydowałam się na Pro LongWear, ponieważ nie trzeba do niego kupować osobnej pompki i ma się długo utrzymywać, a poza tym czytałam/słyszałam ostatnio same dobre opinie o nim. Natomiast Studio Fix ma być podkładem mocniej kryjącym, czyli czymś dla mnie. Do małych pojemniczków Pani wlała po 3 pompki podkładów. Kolor jaki mi doradzono to NC20 (teraz zaczyna być odrobinę za ciemny, ale to dobry odcień dla mnie na lato).


MAC, Pro LongWear, NC 20

Zapach: mocny, chemiczny, przypominający farbę olejną
Konsystencja: płynna, jednak całkiem gęsta
Krycie: niskie w kierunku średniego
Wydajność: słaba, 3 pompki starczyły mi na niecałe 2 aplikacje
Trwałość: bardzo dobra
Cena: 138zł

Mimo że według powyższych danych wydawać by się mogło, że podkład jest całkiem fajny, to mi niestety za bardzo nie przypadł do gustu. Przede wszystkim, niemalże całą zawartość słoiczka wykorzystałam przy pierwszym podejściu. Na początku chciałam użyć gąbki, ale chyba wchłonęłaby cały ten podkład, więc przerzuciłam się na palce, co sprawdziło się naprawdę przyzwoicie. Mogłabym go używać na te partie twarzy, które nie wymagają wysokiego krycia (czyli np. czoło, brodę, boki twarzy), natomiast fluid nie radzi sobie z moimi czerwonymi, naczynkowymi policzkami. Żeby wyjść do ludzi w nieco lepszym stanie, na policzki nakładałam jeszcze warstwę korektora pod oczy (w takie duże, rozświetlające spojrzenie trójkąty). Drugą kwestią jest też fakt, iż podkład ten wcale nie wyglądał na mojej cerze najlepiej (z bliska), jednak na zdjęciach wyszedł bardzo ładnie. Muszę też potwierdzić, że utrzymuje się bardzo długo, niestety nie trzyma mi matu (przed zdjęciami/nagrywaniem mocno się przypudrowałam).
   



MAC, Studio Fix, NC 20

Zapach: mocny, chemiczny, przypominający farbę olejną
Konsystencja: płynna, jednak całkiem gęsta
Krycie: średnie w kierunku wysokiego
Wydajność: przeciętna, 3 pompki starczyły mi na niecałe 3 aplikacje
Trwałość: dobra
Cena: 126zł + pompka

Ten podkład już bardziej przypadł mi do gustu. Na pewno wpływ na to ma lepsze krycie i lepsza wydajność. Tym razem, do aplikacji kosmetyku, użyłam zwilżonego pędzelka syntetycznego kabuki (wersja mała, do oczu) i bardzo dobrze się przy tym sprawdził. Podkład kryje nieźle, jednak gdybym chciała uzyskać w pełni satysfakcjonujący mnie efekt, pewnie uzyskałabym wcześniej efekt maski. Jednak przy nim korektor nałożyłam tylko pod oczy. Z podkładem trzeba pracować szybko, ponieważ ma niezłe tempo zastygania. I tutaj historia się powtarza, ponieważ nie jestem do końca zadowolona jak wygląda na skórze z bliska, jednak jest lepiej niż z Pro LongWear. Natomiast na zdjęciach wygląda prawie jak Photoshop, a z odległości ok. 0,5-1m wygląda naprawdę ładnie i efektownie. Niestety nie trzyma matu zbyt długo, ale początkowo błyszcząca się skóra nie wygląda źle.
   

Powiem szczerze, że myślałam, że chociaż jeden z nich mnie powali. Niestety (a może i stety) tak się nie stało. Na razie zamierzam poszukać czegoś innego, wziąć próbki i porównać inne interesujące mnie podkłady. Może okaże się, że jednak Studio Fix je pobije... zobaczymy. Kiedy miałam na sobie podkłady MACa, pytałam Wojtka, co sądzi o ich wyglądzie. Przy PLW stwierdził, że tyłka nie urywa, SF zresztą też nie.

* Różnice kolorach i jakości zdjęć wynikają ze światła (oba to światło dzienne, ale PLW w cieniu, a SF w słońcu) oraz aparatów (PLW - Nikon J 1J, SF - Sony DSC-W520). Niestety mój Nikon się zepsuł i nie zdążyłam przetestować Studio Fix przed jego awarią :(

9 października 2014

CosmoSPA: Czarne mydło Savon Noir z olejkiem pomarańczowym


Czarne mydło nigdy nie budziło we mnie większego zainteresowania, ale kiedy jakiś czas temu zrobiło się o nim głośno, postanowiłam wypróbować je na własnej skórze. Wybrałam mydło CosmoSPA o pojemności 300g - swój egzemplarz zakupiłam na Allegro za niecałe 30zł. Prawdę mówiąc skusił mnie wygląd opakowania... w porównaniu do innych, to wydało mi się wyjątkowo atrakcyjne.

Naczytałam się w recenzjach o niezbyt ciekawym zapachu tegoż specyfiku, natomiast po otwarciu mojego słoiczka wcale nie zaliczyłam zgonu. Moim zdaniem zapach jest raczej neutralny, trochę ziemisty, z lekką nutą pomarańczy. Na pewno nie jest czymś, na co miałabym się uskarżać. Konsystencja typowa dla czarnego mydła, czyli baaardzo gęsty, ciągnący się kisiel... a może miód? Nie wiem, na pewno coś w ten deseń. 

Kosmetyku używam głównie do mycia twarzy, chociaż od czasu do czasu umyję nim też i całe ciało. Jest to duży słój, więc na wydajność nie narzekam, a w sumie może powinnam na to, że jest nazbyt wysoka? ;) Po dokonaniu dwóch 'odlewek' tegoż mydła wciąż mam bardzo dużo i pewnie będzie służyć mi do upłynięcia daty ważności. Do umycia twarzy potrzeba ilości odpowiadającej wielkości monety 20gr, czyli naprawdę malutko. Potrzebną ilość wydziobuję sobie z opakowania, rozpieniam w dłoniach z małą ilością wody i taką emulsją myję twarz/skórę. Czarne mydło dobrze radzi sobie z oczyszczaniem, ponieważ po spłukaniu produktu skóra aż piszczy. Ja akurat nie przepadam za takim uczuciem, ale dobrze jest od czasu do czasu zafundować skórze solidniejsze oczyszczenie.



Mimo że to mydło jest w porządku, to wydaje mi się, że produkt bardziej przypadł do gustu mojemu chłopakowi niż mi. Nałożyłam mu sporą porcję Savon Noir i kazałam myć nim twarz, chociaż raz dziennie wieczorem (wcześniej używał tego, co mu w ręce wpadło). Już po pierwszych aplikacjach oboje zauważyliśmy, że na jego twarzy pojawia się mniej wyprysków. Obecnie stan trochę się pogorszył, ponieważ akurat w tamtym okresie Wojtek nie jeździł na motocyklu, a teraz znów to robi i zauważyliśmy, że najwięcej wyprysków powstaje przez kask.

Warto też wspomnieć o tym, jak skóra zachowuje się po umyciu. W pierwszej chwili czuć lekkie ściągnięcie (może nawet suchość), oczywiście nie jest to przyjemne i ja oczywiście niweluję je kremami. Natomiast Wojtek kremów nie używa i u niego początkowo widać było lekkie przesuszenie. Z czasem skóra się przyzwyczaiła. Otrzymałam też od niego informację, że czarne mydło bardzo dobrze domywa mocno zabrudzone ręce np. z oleju czy smaru, więc możecie je podrzucać swoim mężczyznom jeśli pracują w miejscu, gdzie ręce mocno się brudzą, np. w warsztacie. Myślę, że oboje możemy je polecić. Poza wersją pomarańczową, są też dostępne z olejkami: różanym, lawendowym, arganowym oraz eukaliptusowym. Do wyboru, do koloru. Jeśli 300g to dla Was za dużo, można kupić wersję w opakowaniu 100g i zapłacić niecałe 12zł.

Cena: ok. 30zł      Pojemność: 300g      Dostępność: CosmoSPA

7 października 2014

Equilibra: Żel do higieny intymnej z 20% zawartością aloesu


Jakiś czas temu w paczce od firmy Equilibra dostałam żel do higieny intymnej z 20% zawartością aloesu. Niby zwykły kosmetyk do codziennego stosowania, jednak u mnie żele do higieny intymnej goszczą rzadko, więc całkiem się z niego ucieszyłam. Z Equilibry miałam już kilka rzeczy, o których możecie przeczytać na moim blogu (szampon, maska i balsam do ciała), z większości byłam zadowolona, więc i kolejny produkt przyjęłam ze sporym entuzjazmem.

Żel mieści się w ładnym i poręcznym opakowaniu z pompką o pojemności 200ml. Kształt butelki bardzo mi się podoba i naprawdę wygodnie się ją trzyma. Sam żel jest przezroczysty, o lekko żółtawym zabarwieniu, jego gęstość określiłabym jako średnią. Zapach ma charakterystyczny dla produktów Equilibra, czyli taki aloesowo-czysty if you know what I mean.

Tak jak napisałam wcześniej - raczej nie kupuję żeli do higieny intymnej, bo nie mam z tą strefą żadnych problemów, wszelkiego rodzaju podrażnienia czy swędzenie są mi obce (może dlatego, że nigdy nie brałam tabletek antykoncepcyjnych, które często sprzyjają infekcjom tych okolic), ale muszę przyznać, że żelu Equilibra używa mi się bardzo przyjemnie. Do umycia tego co trzeba potrzebuję jednej pompki, a ilość która wypływa po jej naciśnięciu jest niewielka, jednak idealna. Co za tym idzie, kosmetyk jest naprawdę wydajny. Dobrze się pieni i świetnie sprawdza się w swojej roli. Zauważyłam, że świetnie odświeża okolice intymne i jest delikatnym środkiem myjącym.


Raczej nie zwracam uwagi na kosmetyki tego typu, a nawet jeśli taki do mnie trafi, to zazwyczaj przechodzi bez większego echa. Natomiast ten produkt od Equilibry naprawdę mi się spodobał, bo jest delikatny i tworzy niesamowicie przyjemną pianę, a do jej wytworzenia potrzeba kapkę żelu. Może nie jestem idealną osobą do testowania żeli do higieny intymnej, jednak ten wyjątkowo przypadł mi do gustu i przy okazji jeśli kiedyś zobaczę go w sklepie, bardzo możliwe, że ponownie u mnie zagości.

Cena: ok. 15-20zł      Pojemność: 200ml      Dostępność: apteki, internet, doz.pl

4 października 2014

Fitomed: Olej witaminowy z Q10 i olejek myjący DIY z niego zrobiony :)


Ostatnio sprzątałam w swoich kosmetykach - wyrzucałam przeterminowane, niewykończone produkty i sprawdzałam daty ważności produktów ze swego zbioru. Natknęłam się na olej witaminowy od Fitomed, który stał bezczynnie w mojej szafce już od dawna, a data ważności upływa za dwa miesiące. Nigdy nie miałam na niego pomysłu... a że potrzeba matką wynalazków, zrobiłam z niego olejek myjący do twarzy.

Od jakiegoś czasu używam maskary wodoodpornej Lovely Maximum Volume. Lubię efekt jaki daje, jednak jest ciężka do zmycia. Obecnie do zmywania makijażu mam tylko płyn micelarny AA, który z tym tuszem dosłownie walczy i walczy, i nic nie może ugrać. Stwierdziłam, że przydałoby mi się coś tłustego, by w delikatniejszy sposób usunąć maskarę z moich rzęs. Najpierw zaczęłam używać masła shea, ale niezbyt mi to przypadło do gustu. Zajrzałam więc do szafy w poszukiwaniu jakiejś alternatywy... i zrobienie olejku myjącego okazało się najlepszym pomysłem.

Najpierw użyłam oleju witaminowego na włosy, żeby zobaczyć, czy nie będzie się na nich świetnie spisywał (bo gdyby okazało się, że jest cudowny, to raczej nie wykorzystałabym 100ml (tyle ma butelka z pompką, produkt Fitomed ma 150ml) na zrobienie olejku do mycia twarzy, który jednak zużywa się dość szybko). Niestety (albo i stety) moim włosom za bardzo się nie spodobał i nie zauważyłam żadnego nawilżenia...


Wygrzebałam zatem pustą butelkę z dozownikiem po olejku, wyciągnęłam emulgator oraz witaminę E i zabrałam się do roboty. Do zrobienia tego olejku nie potrzebowałam niczego więcej. Tym razem stwierdziłam, że naleję emulgatora na oko, ponieważ nie mam ochoty na zabawy z odmierzaniem 'odpowiedniej' ilości.

Wypełniłam butelkę olejem Fitomed, następnie dodałam emulgatora (nie jestem w stanie stwierdzić, ile dokładnie, ale myślę, że będzie to ilość odpowiadająca niezbyt małej łyżeczce do herbaty), całość dopełniłam dwiema kroplami witaminy E. Z efektów jestem bardzo zadowolona. Olejek świetnie zmywa tusz, a poza tym świetnie działa na moją cerę. Po umyciu twarzy cera jest gładziutka, pory zwężone i ogólnie jakoś jestem mniej zaczerwieniona. Olejek posiada zapach, jednak jest to zapach oleju (oliwa z oliwek pachnie podobnie) - raczej w niczym nie przeszkadza. Jeśli ktoś chciałby ładniej pachnący olejek myjący, zawsze można dodać jakiegoś olejku zapachowego, jednak ja nie chciałam go dodawać ze względu na fakt, iż na pewno będę myć tym kosmetykiem oczy. Jeśli ktoś zastanawia się nad zrobieniem sobie takiego olejku, to ja jak najbardziej polecam! :)

Zainteresowanych olejem Fitomed odsyłam do sklepu internetowego FitoTeka. Tam możecie kupić 150ml tegoż olejku za cenę 19zł.