28 maja 2014

Organic Shop: balsam do włosów 'Winogrona i miód'


Odżywka 'Winogrona i miód' to pierwszy produkt marki Organic Shop z jakim mam do czynienia. Balsam do włosów mieści się w 280ml butelce, która wykonana jest z dość twardego plastiku. Opakowanie nie jest wyposażone w żaden dozownik, pod zakrętką kryje się za to sporej wielkości dziura, przez którą wylatuje produkt.

Konsystencja odżywki jest bardzo przyjemna - lekka, jakby puszysta, ale z drugiej strony gęsta. Zapach bardzo mi się podoba. Można wyczuć nutkę winogorona, ale ogólnie aromat jest świeży i pachnie czystością. Spodziewałam się nieco bogatszego składu, tymczasem okazało się, że jest on dość krótki i prosty. Ale to wcale nie oznacza, że jest zły. Znajdziemy w nim wodę z dodatkiem miodu oraz olej winogronowy, czyli to co mamy napisane na etykiecie.

Moim zdaniem odżywka nie nadaje się do używania w wannie czy pod prysznicem, bo do jej wyciśnięcia potrzeba nam trochę siły i najpewniej obu rąk. Przez to nieudogodnienie mam tendencję do pozostawiania balsamu na włosach na dłużej. Nie spłukuję go po 2-óch ani 5-ciu minutach, tylko trzymam na głowie przez okres 15-20 min. Po jego zastosowaniu włosy są miękkie, gładkie i lekko nawilżone. Kosmyki wyglądają na zdrowe, nawet na moich z natury suchych końcówkach. Po tym balsamie włosy wyglądają bardzo ładnie i lekko. Absolutnie nie są przetłuszczone ani obciążone.



Po wyschnięciu włosów zapach się na nich utrzymuje, ale jest bardzo delikatny i niezbyt trwały. Ogólnie uważam, że jest to fajny produkt, jednak jego pojemność, prosty skład i sposób wydobywania nie są najmocniejszymi stronami przy cenie 20-30zł. Działanie balsamu Organic Shop nie odbiega od działania zwykłych drogeryjnych odżywek za kilka złotych. Produkt możecie kupić na stronie Skarby Syberii, tylko widzę, że na razie nie mają go w magazynach i będzie dostępny dopiero w lipcu. Przy zakupach można go dorzucić do koszyka :)


Cena: 19,90zł      Pojemność: 280ml      Dostępność: Skarby Syberii, internet

22 maja 2014

Golden Rose: Velvet Matte, pomadki w odcieniach 12 i 13


Jakiś czas temu pisałam o pomadce Golden Rose z serii Velvet Matte. Moim pierwszym kolorem był 04, a od niedawna jestem właścicielką 12 i 13. Dwie ostatnie dostałam od kuzynki na urodziny. Jeśli chodzi o jakość i zachowanie tych szminek, to moje odczucia są takie same przy każdym kolorze. Dzisiaj chciałam Wam tylko pokazać, jak wyglądają na ustach.

Jeśli nie czytaliście mojej opinii przy notce ze szminką 04, to zapraszam teraz - KLIK.



Golden Rose, Velvet Matte, 12 - pomadka o niesamowicie ciekawym odcieniu. Jest to jakby czerwień, ale trochę miedziana, trochę różowa. Nie sądziłam, że będzie mi pasować, a wcale się w niej źle nie czuję. Jak dla mnie to jest taki ciemniejszy nude (bo ja tych jasnych nie lubię), chociaż słyszałam, że dla innych jest to już prawie bordo i nigdy by tego nude nie nazwali ;) Moim zdaniem kolor dosyć uniwersalny i można go nałożyć i do delikatnych oczu, i do mocniejszych. Wygląda też ciekawie w połączeniu z kolorowymi cieniami na powiekach.

Golden Rose, Velvet Matte, 13 - fuksja, po prostu fuksja. Miałam podobne kolory szminek, ale ten to jeden z najlepiej mi pasujących. W sumie myślałam, że będzie to dość nudny kolor, ale się myliłam. Uwielbiam ten odcień i ostatnio noszę tę szminkę non stop. Przy pomocy tego koloru i 04 można stworzyć sobie na ustach delikatne ombre, co uczyniłam do zdjęcia poniżej (chociaż mało widać - 04 jest po środku ust i jest trochę jaśniejsza). Polecam wszystkim fuksjo-maniaczkom.


Zdjęcia komórkowe, w dodatku przesyłane sobie przez FB, zatem jakość tragiczna. Przepraszam.


Cena: 10,90zł      Pojemność: 4,2g     Dostępność: stosika Golden Rose

20 maja 2014

Love2Mix Organic: szampon na porost włosów z pomarańczą i papryczką chili


Ło matko, znów nie było mnie 'rok' na blogu. Zupełnie nie mam weny do pisania postów, poza tym jestem w trakcie testowania kilku kosmetyków, a nie z kończących się kosmetyków nie mam nic za bardzo ciekawego. Dzisiaj przyszłam opisać szampon, którego używam już od kilku miesięcy (używam szamponów na zmianę i starczają mi na długo).

Szampon Love2Mix Organic zainteresował mnie przede wszystkim przez skład, w którym nie znajdziemy SLSu. Od początku wiedziałam, że będzie to mój szampon na co dzień oraz do zmywania olei. Obietnica producenta co do porostu kusiła, ale byłam wobec niej sceptyczna i się nie przejechałam. Pojemność szamponu jest dość duża - butelka mieści 360ml bursztynowej substancji. Widziałam wiele pozytywnych opinii na temat zapachu tego kosmetyku. Ja niestety się z nimi nie zgadzam. Zamiast pomarańczowych Delicji, czuję raczej dużą ilość gleby z nutką pomarańczy. I jak zapach ziemi uwielbiam, to tutaj jakoś mi on nie pasuje.

Jeśli chodzi o oczyszczanie włosów, to nie jest to na pewno szampon mocno oczyszczający. Nie zostawia skrzypiących od czystości włosów, ale też tego od niego nie oczekiwałam. Oczyszcza włosy przeciętnie, na co dzień na pewno się nadaje. Jak na szampon bez SLS pieni się naprawdę dobrze. Nie plącze włosów, mam wrażenie, że bardzo fajnie je wygładza i może nawet trochę nawilża. Obecnie nie sięgam po nieco non stop, bo wydaje mi się, że po dłuższym stosowaniu włosy przetłuszczają się po nim dość szybko, ale nadal lubię zmywać nim oleje. Oleje zmywa bez zarzutu, a do tego celu używam tylko delikatnych szamponów. Love2Mix Organic jest dobrym kosmetykiem z fajnym składem, jednak po jego zużyciu przez jakiś czas nie sięgnę po szampon tej marki. Dam włosom odetchnąć, ale kiedyś na pewno skuszę się na jakąś inną wersję.


Cena: ok. 17zł      Pojemność: 360ml      Dostępność: drogerie internetowe

11 maja 2014

Haul: Primark

Cześć! Znów witam Was po krótkiej nieobecności, w sumie ostatnio mam takie co chwilę, ale nie mam za bardzo czasu na bloga. Wczoraj wróciłam z krótkiej wycieczki z Berlina (byłam od czwartku do soboty). Z kosmetyków nie kupiłam NIC, bo niemalże całą kasę wydałam w Primarku :P W sumie i tak nic konkretnego nie kupiłam, a jakimś cudem znikło mi 60€.

Pierwszy zakup to szpilki. Jak je zobaczyłam, to się zakochałam i uznałam, że muszę je mieć! Dla jednych mogą być piękne i ciekawe, dla innych tandetne. Jak dla mnie są śmieszne i po prostu mnie zauroczyły! Kosztowały 15€. Heh.... no teraz trzeba nauczyć się w nich chodzić :P Albo nie tyle nauczyć, co przyzwyczaić do noszenia obcasów.

Kupiłam sobie krótkie spodenki na wakacje. Do wyboru były różne kolory i obecnie żałuję, że nie wzięłam miętowych, bo pasowałyby do miętowego paseczka ze szpilek. Ale najpierw wybierałam spodenki i zapomniałam o tych kolorach. Pomyślałam, że na wakacje na pewno się przydadzą, np. na Woodstock. Kosztowały 7€.

Nie wiem, jak podchodzicie do pokazywania bielizny na blogach i w filmach na YT, ale mi to zupełnie nie przeszkadza, a można wypatrzyć coś fajnego. W Primarku kupiłam sobie jeden biustonosz w kropki (3€) i komplet biustonosz+stringi (7€). Dział z bielizną jest bardzo fajny i gdybym miała więcej pieniędzy, to na pewno kupiłabym sobie jeszcze jakiś strój kąpielowy, bo były bardzo fajne.

Kupiłam dwa wielkie naszyjniki-kolie i jeden dłuższy na łańcuszku. Nie wiem do czego będę to nosić, ale mam plan trochę przesegregować swoją garderobę. Jeśli chodzi o kolie, jeden z nich jest taki prostszy, z czarnymi oczkami, a drugi z głowami pantery. Oba kosztowały po 5€. Ten na łańcuszku był tańszy (3€) i po prostu zaciekawił mnie tym, że sami układamy sobie napis. Jest cały alfabet, szkoda tylko, że samogłoski się raczej nie powtarzają i trzeba kombinować z ułożeniem czegoś sensownego :P

Często brakowało mi takich klipsów, kiedy kręcę sobie włosy. 8-pak kosztował 2€.

Do koszyka wrzuciłam też dwa paski. Nie kupuję takich rzeczy w Polsce, ale w Niemczech łatwiej wydaje się pieniądze na takie pierdoły. Jeden kosztował 4€ (są to czarne koraliki ze spuszczanym złotym łańcuszkiem, zakończonym 'pejczem' P), drugi 3€ (jasno-beżowy prosty pasek z kokardką).


I to są całe moje zakupy. Niby coś kupiłam, ale za dużo nie odczułam. Najbardziej urzekły mnie buty, a najbardziej przydatne będą spodenki. Widziałam też wiele innych ciekawych i śmiesznych rzeczy, chociaż jeśli chodzi stricte o ciuchy, to tym razem było słabo. Nie było zbyt ładnych rzeczy, a sukienki to jakaś tragedia. Niemniej jednak zakupy się udały :)

3 maja 2014

MAKIJAŻ: Brązowo-różowy na wesele (opadająca powieka)


Witajcie. Malowałam dzisiaj koleżankę na wesele. Na makijaż byłam z nią umówiona chyba od 4 miesięcy :D Główny problem Patrycji to dość mocno opadająca powieka, więc skupiłyśmy się na korekcji. Kolory cieni, jakich użyłam to przede wszystkim brąz i róż. Myślę,że te kolory ładnie wyglądają razem z tęczówką Patrycji. Oczywiście na żywo makijaż był ciemniejszy, aparat jak zawsze zażarł kolory.

TWARZ:
Revlon, ColorStay, nr 150
p2, Feel Natural concealer, 005
Mariza, puder ryżowy
Manhattan, cień do powiek 95R Mat Maroon (bronzer)
Wibo, róż nr 1 (edycja różana)

OCZY:
Sleek, palety: Au Naturel, Showstoppers
Kobo, 205 Golden Rose
Gosh, Catchy eyes, tusz do rzęs

BRWI:
Catrice, eyebrow set




2 maja 2014

Macadamia Natural Oil: Healing Oil Treatment, pielęgnacyjny olejek do włosów w sprayu


Do olejku Macadamia Natural Oil zachęciła mnie bardzo pozytywna recenzja Kosmetasi. Na ogół moje włosy lubią tego typu kosmetyki bez spłukiwania, chociaż czyste oleje w tym wypadku im nie służą - mam po prostu tłuste końcówki. Gdy dostałam propozycję od sklepu Hairstore postanowiłam jednak spróbować i nie żałuję.

Olejek dostępny jest w trzech pojemnościach: 10ml, 60ml i 125ml. Ta najmniejsza nie ma atomizera, bo i po co przy takiej małej pojemności. Przy dwóch większych butelkach ten atomizer się już przydaje, chociaż nie zawsze używam go, by popsikać włosy. Czasami wolę wetrzeć kosmetyk we włosy dłońmi, tak jak serum do końcówek. Produktu Macadamia Natural Oil używam na dolne partie włosów, mniej więcej na 20cm końcówek. Zapach olejku jest dość... męski. Aromat jest dość intensywny, czuć go w pokoju po spryskaniu włosów, i na samych włosach.


Przejdźmy do najważniejszego aspektu - działania. Bardzo polubiłam ten olejek, ponieważ:

  • Jest wydajny. Używam go od 3 miesięcy (przynajmniej 2 razy w tygodniu, psikam po 1-4 pompki) i zużyłam około 1/5 buteleczki (czyli zużyłam mniej więcej 12ml z 60ml). Zatem 60ml buteleczka, za którą musimy zapłacić 44zł, to inwestycja w kosmetyk, który starczy nam na rok lub nawet dłużej.
  • Nawilża i ujarzmia włosy. Moje końcówki po jego zastosowaniu wyglądają bardzo dobrze. Są miękkie i gładkie. Ponadto olejek zabezpiecza włosy przed urazami mechanicznymi. Od kiedy go używam nie zauważyłam, by końcówki mi się mocniej niszczyły czy rozdwajały (i tak muszę iść je niedługo podciąć).
  • Nie przetłuszcza włosów. W przeciwieństwie do czystego oleju, ten produkt nie tworzy u mnie efektu smalcu. Włosy bardzo fajnie go wchłaniają, nawet przy wtarciu 4 pompek we włosy.
  • Moje włosy nie lubią silikonów, a zwłaszcza tych typowych, przezroczystych ser do końcówek. Reagują na nie suchością, szorstkością i ogólnym niezadowoleniem. Ten olejek natomiast zabezpiecza włosy, jednak nie robi im krzywdy i jestem spokojna, kiedy wiem, że ich nim nie przesuszę.



Cena: 44zł/79,90zł      Pojemność: 60ml/125ml      Dostępność: Hairstore.pl