27 lutego 2014

Alverde: pianka do mycia twarzy 3w1 - i pompka, która żyje własnym życiem


Pianki Alverde używam zaledwie od dwóch tygodni, ale już chciałam wyrazić na jej temat opinię. W sumie niedługo mi się skończy, więc nie ma co czekać na cud, bo opinii raczej nie zmienię. Ogólnie Alverde uwielbiam, jest moją ulubioną marką drogeryjną, ale niestety ta pianka im nie wyszła...

Piankę kupiłam bodajże 13 lutego, dzisiaj mijają 2 tygodnie od kiedy ją stosuję. Obecnie nie mam już połowy opakowania. Wydaje mi się, że wydajność nie byłaby taka zła gdyby nie... pompka (nie jestem pierwszą osobą, której ta pompka siadła - ona po prostu jest wadliwa). Pompka, z którą przygód co niemiara. Zepsuła się już na drugi lub trzeci dzień, kiedy użyłam jej dosłownie 2 razy. Płyn zaczął lecieć z luki dookoła pompki, a nie z dzióbka. Myślałam nawet, żeby zareklamować ten kosmetyk, ale okazało się, że butelkę można odkręcić,więc uznałam, że jakoś to będzie.

I jakoś to było. Wróciłam do Wrocławia i nadal używałam kosmetyku w tej formie. Pianka (tak, bo jednak była lekko spieniona, chociaż rzadka) leciała tym wylotem dookoła pompki, ale dało się tym myć. Szkoda, że przy okazji traciłam drugi raz tyle produktu, który gdzieś wyciekał i ginął w odpływie. Po kilku dniach znów dokonała się rewolucja. Pianka znów zaczęła wypływać przez dzióbek, lecz teraz trzeba bardzo mocno naciskać pompkę, by wypluła produkt. I oczywiście nie jest on bardzo puszysty, tylko wciąż lekko spieniony. Dobrze jest jak jest. Mam nadzieję, że zostanie tak do końca. Do końca, czyli przez około 2 tygodnie, bo taką wydajność obstawiam. 150ml w miesiąc... przy niecodziennym stosowaniu. Słabo.


Ok, zamykam temat pompki. Pora omówić wszystko inne. Opakowanie jest ładne, przykuwające wzrok i poręczne. Zapach pianki jest całkiem przyjemny - jak dla mnie pachnie jabłkiem i limetką, jak nas zapewnia producent, jednak też dość mocno czuć alkohol, co przywodzi na myśl drinka. Nawet słabo spieniony przez pompkę produkt bardzo ładnie pieni się na twarzy po wykonaniu kilku kolistych ruchów. Dobrze radzi sobie z zanieczyszczeniami, zmywa także makijaż, czym jestem pozytywnie zaskoczona. Ma jednak też sporą wadę - bardzo ściąga po umyciu twarzy i od razu muszę lecieć po tonik nawilżający i krem/olejek, by zniwelować to nieprzyjemne uczucie. Możliwe, że to sprawka alkoholu (u Alverde i Alterry to składnik konserwujący), jednak ja go nie obwiniam, bo miałam sporo produktów z alkoholem do twarzy i nie ściągały one skóry tak bardzo.

Niestety do pianki Alverde już nie wrócę. Nie chcę ryzykować powtórką z rozrywki jeśli chodzi o pompkę, a i działanie nie do końca mi odpowiada. Jednak do Alverde się nie zrażam - mają masę świetnych produktów, szkoda, że ta pianka do nich nie należy.

Cena: 2,95€      Pojemność: 150ml      Dostępność: drogerie DM, drogerie internetowe

24 lutego 2014

1500 obserwatorów + przypomnienie o rozdaniu!

Cześć! Z szerokim uśmiechem na twarzy, chciałabym Was poinformować, że wczoraj stuknęło mi już 1500 obserwatorów na blogu. Chciałabym bardzo podziękować każdemu, kto przyczynił się do osiągnięcia tej znakomitej liczby czytelników :) :* Mam nadzieję, że nadal będziecie z chęcią czytać mojego bloga, komentować go i mnie wspierać, jak robiliście to do tej pory. Chciałabym też się dowiedzieć, co (czego więcej) chcielibyście widzieć na Agusiak747, a co nie do końca Wam pasuje. Dajcie znać! :) Buziaki! :*


Chcę Wam także przypomnieć o rozdaniu. Do wygrania jest ShinyBox (jedna z archiwalnych edycji). Konkurs trwa do 26.02.,więc macie jeszcze dwa dni na zgłoszenie. Więcej szczegółów tutaj. PS.  W konkursie chodzi o napisanie szczerej, ciekawej opinii, a nie wypisywanie peanów w kierunku SB ;) Wygrywa najciekawszy komentarz, nie ma losowania :)


23 lutego 2014

Spacer po Berlinie i Poczdamie - zdjęcia

Chciałabym zaprosić Was na spacer po Poczdamie (i trochę po Berlinie). Zdjęcia, które zobaczycie, to głównie kompleks parkowo-zamkowy Sanssouci. Jak widać, pogodę mieliśmy całkiem ładną. Niestety mam małe zdjęć z całej kilkudniowej wycieczki, bo czasami wychodziliśmy pod wieczór, a mój aparat nie robi najlepszych zdjęć w ciemności i w pochmurne dni.
    








22 lutego 2014

Rimmel: Apocalips, 102 Nova


Kilka miesięcy temu pokazywałam Wam lakier do ust od Rimmela w kolorze Stellar. Dzisiaj przychodzę z mniej intensywnym kolorem, a mianowicie - Nova. Nova trafiła do mnie na promocji -40% w Rossmannie, czaiłam się na ten kolor już od dłuższego czasu. Mimo że jestem fanką fuksji i czerwieni, chciałam mieć coś 'bardziej dziennego'. Nova nie jest typowym bladym nudziakiem, co bardzo mi się podoba - daje zauważalny efekt na ustach, ale po prostu nie jest rzucającą się w oczy czerwienią.

W lakierach Apocalips uwielbiam aplikator - moim zdaniem jest idealny do równomiernego rozprowadzenia kosmetyku i nadania ustom pożądanego kształtu. Kolor Stellar bardzo polubiłam, ale Novę polubiłam jeszcze bardziej ze względu na jeden aspekt - utrzymywanie się. Zabrzmi to dziwnie, ale ona trzyma mi się na ustach lepiej niż ciemniejszy Stellar. W dodatku wpija się w usta, trochę jak liptint. Nie spodziewałam się tego po tak jakim odcieniu. Jestem bardzo zadowolona z tego lakieru i chętnie go noszę.



Cena: ok. 23zł     Pojemność: 5,5ml      Dostępność: szafy Rimmel - Rossmann, Natura itp.

21 lutego 2014

Mariza: grejpfrutowy peeling solny - coś dla balsamowych leniuszków ;)


Peeling solny marki Mariza leżał w moich zbiorach czekając na otwarcie przez wiele miesięcy. Kilka tygodni temu w końcu się do niego dobrałam. Jest to pierwszy peeling na bazie soli, z jakim mam do czynienia, więc byłam ciekawa jego właściwości.

Peeling mieści się w dość małym słoiczku. Dodatkowo opakowanie jest zabezpieczone sreberkiem. Uwielbiam zapach tego kosmetyku - mam wrażenie, że większość produktów o zapachu grejpfruta ma bardzo przyjazną, słodką woń. Zapach tego peelingu jest dość intensywny, rozprzestrzenia się w łazience i jest w niej wyczuwalny jeszcze przez jakiś czas. Na ciele czuć go przez kilka dobrych godzin. Czasami zapominam, że go używałam i zastanawiam się, co tak pachnie ;)


Moc złuszczania jest optymalna - nie jest to bardzo mocny peeling, ale też nie jest słaby. Drobinki soli są raczej drobne, nie drapią, tylko zapewniają delikatny masaż. Kosmetyk robi to co ma robić, czyli usuwa martwy naskórek. Poza solą mamy też sporo olejku migdałowego i mam wrażenie, że to on i jego inni koledzy ze składu hamują peeling przez ostrym zdzieraniem. Dzięki niemu nie musimy nawilżać ciała po kąpieli, ponieważ jest ono naprawdę mocne natłuszczone. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób nie lubi tego uczucia, ale tutaj mamy je zapewnione głównie przez olej migdałowy, a nie parafinę, jak przy wielu tego typu produktach (chociaż parafina też jest, ale dalej w składzie). Jeśli ktoś nie lubi się balsamować, a musi nawilżyć ciało od czasu do czasu, to taki peeling jest fajnym rozwiązaniem. Niestety nie należy do najbardziej wydajnych - starcza na jakieś 10 zabiegów.

SKŁAD: Sodium Chloride, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Shea Butter, Petrolatum, Vitis Vinifera Oil, Paraffinum Liquidum, Cacao Seed Butter, Jojoba Seed Oil, Ethylparaben, Methylparaben, Propylparaben, Parfum, Cital, Linalool, Limonene, CI 47005.

Cena: 17,90 zł      Pojemność: 200ml      Dostępność: Allegro, konsultantki Mariza

18 lutego 2014

ShinyBox: luty 2014 LoveBox - opinia o pudełku



Prezentuję ShinyBoxa chyba jako jedna z ostatnich. Kiedy do mnie przyszedł, ja byłam w Berlinie, więc już wszystkie pewnie wiecie, co kryje się w lutowym pudełku. W tym miesiącu pudełko nosi nazwę LoveBox, ponieważ zostało stworzone na Walentynki. Przy okazji, ShinyBox zaoferował możliwość kupienia walentynkowego zestawu - pudełko dla niej + pudełko dla niego za cenę 69zł. W zestawie się opłacało i trochę szkoda, że ShinyBox nie zaproponował takich zestawów ambasadorkom - ja bym z chęcią podarowała Kubie męskiego MBoxa.

Ale przejdźmy do zawartości... Czy pudełko uraczy nas słodziaśnymi serduszkami? Nie. W sumie mało co nawiązuje do miłosnego tematu Walentynek. Pod tę tematykę można podciągnąć w sumie tylko olejek do masażu... a jeśli już baaardzo chcemy naciągać, to dodamy tu jeszcze maseczki (żeby się przygotować na wieczorne wyjście) i tusz do rzęs (gdyby nagle skończył się nam obecny).




Lutowe pudełko ShinyBox oferuje nam dwa produkty pełnowymiarowe (krem CC do ciała i tusz do rzęs), dwa pomniejszone (lakier do włosów i olejek do masażu - producent nie informuje na stronie o pojemności 30ml) i zestaw trzech saszetkowych maseczek. A teraz przejdźmy do opinii na temat zawartości:


  • Aromatherapybar, olejek pomarańczowo-grejpfrutowy. W buteleczce mamy 30ml olejku, jest to dość mała ilość. Wystarczy na kilka masaży lub kilka kąpieli. Zapach olejku jest bardzo świeży i apetyczny, ale mam już peeling o podobym zapachu i kiedyś miałam płyn do kąpieli. Szkoda, że nie trafiła mi się wersja cynamonowa, bo cynamon uwielbiam. Z tego olejku całkiem się cieszę, ale myślę, że szybko go zużyję. Podobno jego cena to 18zł za 30ml, czyli zdecydowanie za wysoka jak na tę pojemność.
  • White Flower Experience, zestaw maseczek do twarzy. Maseczki błotne lubię, więc cieszę się z ich obecności w pudełku. Każda saszetka powinna mi wystarczyć na dwa razy. Zobaczymy, jak się u mnie sprawdzą. Za taki zestaw zapłacimy około 19zł.

  • Goldwell, spray do włosów Big Finish. Firma pojawia się w ShinyBoxie już kolejny raz, drugi raz z lakierem. I niestety, nie polubiłam się z tą marką - póki co, nie byłam zadowolona z niczego od nich. Może ten spray okaże się lepszy od poprzednika, bo tamten prawie wcale nie utrwalał. 175ml tego produktu kosztuje około 50zł. Drogo.
  • Joko, tusz do rzęs Queen Size. Maskar do rzęs od dawna nie kupuję. Trafia do mnie ich tyle, że od dobrego roku nie kupiłam dla siebie tuszu w drogerii. Jestem ciekawa, jak sprawdzi się ten osobnik. Szczoteczka jest dość mała i wygląda obiecująco - moje niewielkie oczy lubią małe szczoteczki. Zamierzam nagrać test na żywo. Sugerowana cena tego kosmetyku to 26zł za 6ml.

  • Bielenda, krem CC do ciała. Tego jeszcze nie było, a przynajmniej ja tego nie widziałam. Krem CC, ale do ciała! Nie otwieram go teraz, ponieważ nie ma to najmniejszego sensu (podobno jest bardzo ciemny), jest ważny tylko przez 6 miesięcy od otwarcia. Zostawię go na lato, kiedy będę odsłaniać nogi. Taki produkt nadawałby się bardziej do letniego pudełka. W lutym mało kto wychodzi z gołymi nogami, a smarowanie skóry pod rajstopy nie ma raczej sensu ;) Krem CC do ciała ma kosztować mniej więcej 25zł za 175ml substancji.

Pudełko ShinyBox w lutym niestety mnie nie powaliło. Brakuje mi czegoś bardziej w stylu walentynkowym. Może jakaś miniaturka słodkich perfum? Różowa pomadka lub róż? Jak dla mnie mógłby być nawet jakiś mały erotyczny gadżet, mimo że nie każdy ma drugą połówkę ;) No, ale jest jak jest. Uważam, że opłacało się kupić zestaw dwóch pudełek za 69zł, samo damskie jest przeciętne. Niemniej jednak, jeśli kogoś interesuje to odsyłam na stronę ShinyBox. Kupicie tam pudełko za 49zł.
 

17 lutego 2014

Łupy z Berlina, czyli zakupy z DM, Rossmanna i Primarka

Notki na blogu nie było od kiedy pojechałam do Berlina. Nie miałam czasu na napisanie postów, które by się pojawiły w trakcie mojej nieobecności. Dzisiaj wracam z haulem zakupowym. Haulem z Niemiec, czyli tym, co cieszy się olbrzymią popularnością w blogosferze. Moje zasoby finansowe nie były zbyt duże, niestety. Właściwie wyjazd był bardzo spontaniczny - od decyzji o podróży, przez kupno biletów, do wyjazdu minęło niewiele godzin, więc nawet nie miałam czasu odłożyć sobie jakiejś fajnej sumy.

Stwierdziłam, że po prostu będę wydawać niewiele na 'życie' w Berlinie (byliśmy 4 dni), bez większej burżuazji w kontekście jedzenia i picia, ale też bez uczucia głodu. W Berlinie byłam już drugi raz, u naszego kolegi, który mieszka w tym mieście. Standardowo wstąpiłam do DM i Rossmanna i szczęśliwie udało mi się trafić na 25min do Primarka (byliśmy 5-osobową grupą, nie chciałam, żeby za długo na mnie czekali).



W DM miałam upatrzonych kilka rzeczy. Ogólnie rzecz biorąc, nie chciałam robić wielkich zakupów. Szampony i odżywki sobie odpuściłam, bo mam takich rzeczy naprawdę po kilka. Skupiłam się na czymś, czego jeszcze nie miałam. 90% moich zakupów z DM to Alverde. Uwielbiam tę markę, to zdecydowanie moja ulubiona firma drogeryjna.

Kupiłam:
- żel pod prysznic Alverde z edycji limitowanej Landpartie (zapach lawendy), 1,45€
- dwufazową odżywkę Alverde bez spłukiwania w sprayu, 2,45€
- masło do włosów Alverde, awokado-winogrono, 3,45€
- fluid/serum do końcówek Alverde, awokado-winogrono, 2,45€
- masło do stóp Alverde, sosna i masło shorea, 3,45€
- piankę do mycia twarzy Alverde, limetka-jabłko, 2,95€
- masło do ciała Alverde o zapachu owoców jagodowych, 2,95€
- gąbkę do podkładu Ebelin, 2,45€
- korektor pod oczy p2, 005, 2,75€



Kupiłam też kilka rzeczy w Rossmannie. Catrice jest w Polsce, ale nigdy nie mam po drodze do Natury, a poza tym nie mam obecnie złotówek. Poza tym jakoś łatwiej mi wydawać pieniądze w drogeriach w Niemczech :P

Kupiłam:
- odżywkę Gliss Kur bez spłukiwania w sprayu, 1,95€
- podkład Catrice all Matt plus, 010 Light beige, 6,45€
- kredkę do brwi Catrice, 020 Date with Ash-ton, 2,45€
- pomadkę ochronną Isana, żurawina-acai, 0,89€



A na koniec zakupy z Primarka. Akurat poszliśmy tam w Walentynki i Kuba postanowił kupić mi to, co sobie wybiorę :) Były jakieś ostatki przecen. Znalazłam bluzeczkę za 5€, sukienkę za 3€ i komin za 2€. Z takich pierdół, to kupiłam wypełniacz do koka za 1,50€ i rzęsy w tej samej cenie.

Z zakupów jestem bardzo zadowolona. Przez najbliższy okres nie zamierzam nic kupować, mam tego od groma. Myślę, że z kolorówki będą testy na żywo (np. korektora) i - jeśli chcecie - to zrobię recenzje na blogu interesujących Was produktów. O czym chciałybyście poczytać najpierw? :)


11 lutego 2014

Golden Rose: Velvet Matte, 04 - ulubieniec od pierwszego maźnięcia ;)


Tę pomadkę kupił mi Kuba. Pewnie prędzej czy później sama bym ją dorwała, ale akurat tak się złożyło, że Kuba jechał na egzamin i mógł wstąpić do Pasażu Grunwaldzkiego, gdzie znajduje się stoisko Golden Rose. Nazwę i numer pomadki podałam mu w smsie.

Wybrałam kolor 04, ponieważ jest to piękny, żywy róż, a akurat takiego odcienia nie miałam... Miałam albo ciemniejsze, albo jaśniejsze. Kolejnej czerwieni nie chciałam, a kolory nude nie należą do moich ulubionych. Odcień 04 od razu wpadł mi w oko.

Pomadka, jak sama nazwa serii wskazuje, jest matowa. Jestem zwolenniczką tego typu wykończenia - podoba mi się ono o wiele bardziej niż pomadki błyszczące. A wysuszanie ust mi nie straszne, bo moje wargi są dosyć odporne. Pomadka sunie gładko po ustach, jest dobrze napigmentowana. Jednak trzeba uważać, by nałożyć jej zbyt dużo, bo wtedy wchodzi w załamania w ustach. Najlepiej pomóc sobie pędzelkiem lub opuszkiem palca przy rozprowadzaniu produktu.

Kosmetyk utrzymuje się na ustach dość długo. Po około 3h delikatnie blednie, ale nadal jest mocno widoczny. Szminka jest w stanie wytrzymać niewielki posiłek, najwyżej zjemy jej trochę ze środka ust. Jeśli Wasze wargi szybko ulegają przesuszeniu, to odpuściłabym ten produkt na Waszym miejscu. Ja do produktów matowych jestem przyzwyczajona (noszę takie najczęściej), a moje usta szybko regenerują się po takiej pomadce.


Bardzo polubiłam się z tym produktem. Zdjęcia trochę przekłamują kolor tej pomadki, na żywo jest bardziej wyrazista, lekko jaskrawa. Za 11zł otrzymujemy naprawdę godny polecenia kosmetyk. Myślę, że skuszę się na inne kolory tych pomadek. Gama kolorystyczna jest dość duża, myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Poniższy wskaźnik traktujmy z przymrużeniem oka, ponieważ na żywo kolory - jak zawsze - nieco się różnią.



Cena: 10,90zł      Pojemność: 4,2g     Dostępność: stosika Golden Rose

10 lutego 2014

Haul: dużo dobroci - trochę pielęgnacji, trochę kolorówki :)

Hej! Dawno nie pokazywałam żadnego haulu, pora to naprawić. Dzisiaj pokażę Wam dwie przesyłki od firm kosmetycznych. Jedna jest od Barwy, druga od Skarbów Syberii. Dodatkowo 2 rzeczy z kolorówki, które trafiły do mnie już inną drogą. A już w środę jadę do Berlina, więc kupię sobie na pewno coś w drogerii DM i pewnie też będzie haul :P


Od Barwy dostałam: szampon piwny, krem do rąk mleczno-miodowy, peeling do stóp, krem Siarkowa Moc oraz mydełko różane. Krem do rąk zawiera parafinę, więc jest dobry na zimę... której akurat nie mamy, bo we Wrocławiu ostatnio jest ciepło ;P ale jak wróci, to na pewno będzie użyteczny. Chętnie poużywam też kremu Siarkowa Moc i sprawdzę, czy jest w stanie zmatowić cerę na dłużej. Recenzję na temat tych kosmetyków będziecie mogły przeczytać jakoś w marcu, kiedy już wszystko dokładnie przetestuję :)
  
  

Na paczkę od Skarbów Syberii czekałam dość długo, ale w końcu się doczekałam, było warto. Wybrałam sobie kilka produktów i bardzo jestem ciekawa ich działania. Od lewej: maska Planeta Organica na porost włosów (jestem mega, mega, mega ciekawa jej działania!), serum na porost włosów od Babuszki Agafii (to też mnie bardzo ciekawi, bo walczymy o fajny przyrost ;)) oraz krem do twarzy.



Następna rzecz, to prezent od Kuby. Napisałam mu, że gdyby chciał mi coś dać, to może kupić mi tę szminkę. Podałam na nią namiary, nazwę i numer w smsie. Myślałam, że Kuba nie zdążył mi jej kupić, a jednak dostałam mały pakunek. Mój nr pomadki to 04, piękny, żywy róż - jest cudna!

 

Jakiś czas temu kupiłam sobie też najnowszą paletkę Sleeka - Garden of Eden. Do zamówienia dorzuciłam szampon Batiste - Oriental. Zakupy robiłam w sklepie mintishop. Zdjęcie jest takie brzydki, bo to screeny z filmiku YT (gdyby to były screeny z odtwarzacza komputerowego byłoby lepiej, ale filmik usunęłam) ;)

7 lutego 2014

Sylveco: Rumiankowy żel do mycia twarzy


Po wykończeniu żelu do twarzy Colway (którego, tak swoja drogą, miałam już dosyć, bo używałam go przez jakieś 8-9 miesięcy i najzwyczajniej w świecie mi się znudził), sięgnęłam po produkt Sylveco. Po pochwalnych opiniach w stronę żeli tej firmy, byłam nastawiona bardzo pozytywnie. A jak się sprawdził ostatecznie?

Żel Sylveco jest dość mały, opakowanie zawiera jedynie 150ml - dość rzadkiej w konsystencji - cieczy. Specyficznie pachnie rumiankiem, mi z jednej strony ten zapach się podoba, z drugiej - nie. Niemniej jednak, nie przeszkadza mi w używaniu. Żel delikatnie się pieni (bardzo delikatnie) i równie delikatnie oczyszcza skórę. Moim zdaniem jego konsystencja jest nieco oleista, ponieważ podczas mycia twarzy czuję duży poślizg z minimalną ilością piany. Nie zauważyłam, by kosmetyk miał wpływ na produkcję sebum czy odblokowanie porów, ale oczekiwałam od niego jedynie łagodnego oczyszczenia i naturalnego składu.



Przy mojej cerze mieszanej wszystko ściąga lekko skórę, ten żel także. Natomiast nie podrażnił mnie ani nie uczulił. Do jednorazowego mycia zużywam jedną pompkę żelu, jednak szybko go ubywa - niestety nie grzeszy wydajnością. Dodatkowo, ja mam niedużą twarz, a ilość serwowana przed jedno naciśnięcie pompki mnie satysfakcjonuje. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla wielu osób może to być za mało. Zazwyczaj myję twarz raz dziennie, bo rano przemywam ją tonikiem, zatem przy stosowaniu kosmetyku 2 razy dziennie zużyłby się jeszcze szybciej. Wydaje mi się, że przy takiej częstotliwości używania skończyłby się po około 3 tygodniach/miesiącu.

Jego największą zaletą jest krótki, naturalny skład bez SLS. Cena też nie jest porażająca, chociaż przy słabej wydajności produkt nie wychodzi najtaniej. Uważam, że nie przypadnie do gustu osobom, które nie przywiązują większej uwagi do produktu do mycia twarzy i jego składu. Przeciwnikom zapachu rumianku także odradzam. Jest to produkt dla osób ceniących sobie brak SLS oraz naturalność kosmetyku. Powinien spodobać się tym, którzy szybko nudzą się długo używanym kosmetykiem, ponieważ ten raczej nie będzie długo gościł w łazience.

Cena: ok. 16zł     Pojemność: 150ml      Dostępność: Allegro, sklep Sylveco

3 lutego 2014

MAKIJAŻ: Pierwszy raz z Showstoppers - fiolecik, standardowo ;)


Kilka dni temu odkupiłam od Kasi paletkę Sleek Showstoppers. Podobała mi się od dawna, ale nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia, że musiałam ją mieć. Nadarzyła się jednak okazja kupienia jej za 20zł + przesyłka, więc wyszło o połowę mniej niż w sklepach internetowych. Paletka nie była dużo używana, kilka cieni chyba nawet nie zostało dotkniętych.

Paletka doszła do mnie w piątek, ale przez weekend nie było mnie w domu, więc zmacałam ją dopiero wczoraj. Dzisiaj, mając rano sporo czasu, postanowiłam, że się nią pomaluję. Makijaż nie miał być fioletowy, kombinowałam z innymi kolorami, aż w końcu wymieszałam je tak, że jak zawsze wyszedł mój ulubiony fiolet. W wewnętrzych kącikach mamy trochę koralu, a nad załamaniem burgund. Na żywo makijaż był ciemniejszy, ale zawsze aparat rozjaśnia makijaże.


Podoba Wam się ten makijaż? Macie paletkę Showstoppers?

2 lutego 2014

Lass Naturals: IHT9, olej do włosów, który bardzo polubiłam :)


Olejowanie włosów praktykuję już od 2 lat (właśnie teraz w styczniu miałam drugą rocznicę). Bardzo lubię ten rytuał i przez moje ręce przeszło już wiele olei. Niewiele z nich było przeznaczonych stricte do włosów, jednak bohater dzisiejszej notki zalicza się do tego wyjątkowego grona.

Oleju IHT9 używam już od końca 2012 roku. Oczywiście nie chodzi mi o jedno i to samo opakowanie (co jak co, u mnie oleje idą dosyć szybko - 200ml schodzi mi w kilka miesięcy). Akurat tak się złożyło, że zostało mi kilka olei ze zlotu i dwa z nich można było wygrać niedawno u mnie w rozdaniu. Ta buteleczka jest już moją trzecią i gdyby olej mi nie przypasował, na pewno nie chciałabym do niego wracać. Nie chciałam jednak brać wszystkiego dla siebie, więc się podzieliłam, ale i dla mnie co nieco się ostało ;)



Buteleczka oleju marki Lass Naturals mieści w sobie 250ml rzadkiej tłustej substancji, która ma rewelacyjny, naturalny skład. Kosmetyk cechuje się przyjemnym, aczkolwiek orientalnym zapachem, w którym można wyczuć nutkę orzeźwiającej cytryny. Osobiście, bardzo lubię ten zapach i absolutnie mi nie przeszkadza - wręcz przeciwnie, przyjemnie mi się kojarzy.

Olej trzymam na włosach różne ilości czasu - czasami nakładam do na 1h, czasami na całą noc. W każdym przypadku sprawdza się u mnie dobrze. Włosy po nim są miękkie, lśniące i gładkie. Nie są spuszone (mam włosy wysokoporowate), jednak tych, którym nie sprawdza się olej kokosowy radziłabym troszkę uważać (jest na 5. miejscu w składzie). Mimo że 90% olei sprawdza się u mnie podobnie, to ten od Lass Naturals ulubiłam sobie szczególnie. Nigdy mnie nie zawiódł, lubię jego zapach i działanie, a cena nie odstrasza. Chyba to powody tego udanego związku. IHT9 ma zapobiegać wypadaniu włosów, jednak - mimo że nakładałam go na skalp - nie powiem Wam, jak się sprawdza pod tym względem, ponieważ nie mam problemów z wypadaniem.

Mimo że to już moja trzecia buteleczka oleju IHT9, nadal mi się nie znudził. Nie mam więcej w zapasie, więc prędko do niego nie wrócę. Niemniej jednak, nie wykluczam takiej opcji po opróżnieniu pozostałych olei oblegających półek mojej kosmetycznej szafki. Bardzo dobrze mi się go używało przez te kilkanaście miesięcy i na pewno zatęsknię kiedy będę sięgać dna.


Cena: ok. 32zł      Pojemność: 200ml      Dostępność: sklep Helfy