30 września 2012

Peelingi w tubce, czyli: Balea, Alverde, Paloma i Alterra


W związku z moimi planami, by napisać kilka notek na temat peelingów, które mam (a trochę ich mam), dzisiaj przychodzę z kolejną. Tym razem przedstawię Wam peelingi w tubkach, które z reguły są delikatniejsze od tych w słoiczkach. Produkty, które Wam tu przedstawię na pewno nie należą do drogich.

  • BALEA, Duschpeeling, Buttermilk & Lemon (Maślanka & Cytryna)

Peeling Balea kupił mi mój chłopak, kiedy byliśmy razem w Berlinie. Chciałam wypróbować w końcu coś z niemieckiej półki, jeżeli chodzi o kategorię peelingów. W tubce dostajemy 200ml produktu za 1,45€ (ok. 6zł). Zapach jest przyjemny, słodki, ale cytrusowy - z opakowania wiemy, że jest to maślanka z cytryną. Ładne połączenie.

Konsystencja nie jest ani rzadka, ani gęsta - taka jaka powinna być w peelingu w tubce.

Działanie oceniam pozytywnie. Może nie jest to najmocniejszy zdzierak, ale jeżeli zastosujemy go na sucho na pewno nie będziemy narzekać na zerowe działanie. Dzięki niemu pozbywamy się martwego naskórka, a przy odrobinie wody możemy się umyć, ponieważ peeling pieni się. Produkt na pewno nie jest z gatunku naturalnych i naturalno-podobnych. Ma w sobie m.in. SLES.

Polubiłam się z tym kosmetykiem, przede wszystkim za przyjemny zapach i odpowiadające mi działanie. Chętnie wypróbuję inne peelingi Balea, jeżeli będę mieć okazję i o ile w ogóle są dostępne w regularnej ofercie (ten jest z edycji limitowanej, które w Niemczech są dość obfite).

  • Alverde, Dusch-peeling, Kokosraspeln & Lotusblüte (Orzech kokosa & Kwiat lotosu)

Alverde nabyłam podczas tego samego pobytu w DM. Tym razem za 150ml płacimy 1,95€. Stosunek ceny do pojemności jest gorszy, ale trzeba wziąć pod uwagę, że skład jest lepszy. Od razu widać w nim naturalne składniki takie jak: cząstki kokosa, ekstrakt z kokosa i ekstrakt z lotosu. Widać wręcz gołym okiem, zwłaszcza to pierwsze ;)

Zapach nie jest najprzyjemniejszy. Niestety mamy w składzie też alkohol i czuję go dość wyraźnie. Działanie produktu Alverde jest delikatniejsze od Balea - duże cząstki kokosowe nie dają nam za dużo, jednak mamy w nim też zatopione, mniej widoczne, ostrzejsze drobinki, i to one odwalają większość zdzierającej roboty.

Nie mogę powiedzieć, że nie lubię tego peelingu, jednak zapach mi nie odpowiada. Działanie jest dobre, jeżeli mam ochotę na delikatniejszy, mniej inwazyjny masaż. Przy następnej okazji skuszę się na inny peeling Alverde i zobaczę, czy mocno się różni.


  • Paloma, peeling myjący do ciała wygładzająco-ujędrniający Tropical Fruits

Peeling Paloma jest taki niepozorny - stoi sobie spokojnie w 200ml tubce, można go kupić za ok. 13zł (np. w ZapachPerfum), a zdziera naprawdę nieźle (na sucho). Drobinki są małe i ostre, naprawdę zdziwiłam się jego działaniem. Wygładza bardzo ładnie, myślę, że mógłby w jakiś sposób też ujędrnić skórę jako wspomagacz przy diecie/ćwiczeniach.

Zapachem mnie nie urzekł, pachnie bardzo podobnie do żelu Palmolive Thermal SPA Mineral Massage. Nie przepadam za takimi mydlanymi zapachami, niestety nie wyczuwam w nim nic tropikalnego. W składzie widzę: ekstrakt z liści Ginkgo Biloba, ekstrakt z wąkrotki azjatyckiej i ekstrakt z nasion guarany... szkoda, że za Parfum, a nie przed.

Ten produkt zaskoczył mnie mocnym zdzieraniem, używam go z przyjemnością, pomimo zapachu, który nie trafił w mój gust. Peeling jest także myjący, więc się pieni. Z serii peelingów myjących Paloma możemy dostać też wersję o zapachu Macadamia.

  • Alterra, Körperpeeling, Cranberry & Feige (Żurawina & Figa)

Peelingu Alterra chciałam koniecznie wypróbować - niektóre dziewczyny była z niego zadowolone, inne wręcz go znienawidziły. Kupiłam go jakiś czas temu, kiedy był na promocji za 6,99zł (obecnie też jest). W tubce mamy 200ml produktu.

Zapach peelingu jest przyjemny - słodki, owocowy, jednak w nim też wyczuwam sporą ilość alkoholu. Peeling ten nie jest mocny, jest wręcz delikatny. Na pewno nada się do skóry wrażliwej, skłonnej do podrażnień. Drobinki nie są liczne i nie są ostre. W sumie trudno nazwać ten produkt peelingiem, jest raczej rzadkim żelem z drobinkami. Szkoda, bo w sumie mógłby być gęstszy i bardziej naładowany zdzierającymi cząsteczkami.

Mimo wszystko dosyć go polubiłam - jest miłą odskocznią od mocnych i średnich peelingów, na które nie zawsze mam ochotę. Nie kupiłabym go bez promocji, ale za 7zł nie żałuję. Lubię testować peelingi, niekoniecznie te mocniej ścierające martwy naskórek.


Standardowo pokażę konsystencję:

Już wcześniej wspominałam, że mam w szafce sporo peelingów. Lubię jak się między sobą różnią, nie chciałabym, żeby każdy z nich był mocnym zdzierakiem, także proszę o wyrozumiałość nawet jeśli podoba mi się słaby w działaniu peeling. Serdecznie pozdrawiam tych, którzy przeczytali całą notkę ;)
 

29 września 2012

Moje wielkie szaleństwo w Rossmannie...

... no może nie aż takie wielkie, ale zakupy poczyniłam spore (A i tak nie kupiłam wszystkiego, co chciałam! Nie było kremu do mycia Alterra ani innych olejków). Chciałam wypróbować wiele rzeczy, ale nie za bardzo chciałam je kupować bez promocji... promocje się nadarzyły, więc niczym prędzej popędziłam do Rossmanna.

Z przeznaczeniem do włosów kupiłam:

Do innych części ciała wybrałam te rzeczy:

W Biedronce nie kupiłam nic poza maseczką odżywczo-oczyszczającą Dermo Minerały.

27 września 2012

Orientana: naturalny peeling z olejkami: lawenda, grejpfrut, neem.


Przedstawię Wam dziś peeling, który dostałam jakiś czas temu od firmy Orientana. Jest to peeling solny, z dodatkiem brązowego cukru, na bazie olejków roślinnych. Brzmi naturalnie i zachęcająco.

Do testów otrzymałam 3 słoiczki po 100g - wyszła z tego całkiem spora ilość peelingu pozwalająca na wyrażenie wartościowej opinii. Każdy słoiczek zabezpieczony jest folią od zewnątrz oraz sreberkiem do wewnątrz - dzięki temu mamy pewność, że nic się nie wyleje oraz że nikt się do niego wcześniej nie dobierał. Koszt jednego słoiczka to 27zł - niemało, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego niewielkie rozmiary. Należy jednak zwrócić uwagę, że jest to produkt naturalny.

Jeżeli chodzi o wnętrze, to znajdziemy w nim dość mocno zbitą sól z cukrem zalaną mieszanką olejków. Zapach jest ziołowy, intensywny, może nie przypaść do gustu. Aby doprowadzić kosmetyk do stanu używalności musimy mocno wstrząsnąć słoiczkiem lub wymieszać jego zawartość (nie radzę paznokciem, bo część stała peelingu jest naprawdę mocno zbita). Potem możemy zabierać się do zdzierania martwego naskórka.


Pamiętajcie, żeby bardzo dobrze wymieszać peeling! Ma być płynny, ale trzymać się skóry. Jeśli źle go rozmieszamy to: bardzo duża ilość ziarenek marnuje się - powiedziałabym, że o wiele więcej niż przy peelingu cukrowym. I nie ma tutaj znaczenia, czy nakładamy go na mokro czy sucho - ziarenka sypią się jak rozerwane koraliki. Na dłoniach i masowanej części ciała zostaje niewielka ilość drobinek, w związku z czym zdzieranie jest delikatne.

Jeżeli natomiast dobrze go rozmieszamy to peeling dobrze trzyma się skóry (najlepiej aplikować go na sucho), masaż jest przyjemnością. Drobinki dobrze pozbywają się martwego naskórka, peeling jest niezłym zdzierakiem. W wannie/brodziku możemy zobaczyć fragmenty różnych ziół, jednak są one drobne i bez problemu się spłukują. Po peelingu skóra jest wygładzona, elastyczna i nawilżona olejkami. Zapach utrzymuje się po spłukaniu wodą, wyczuwam w nim cytrusowe nuty grejpfruta. Ogólnie zapach mi się podoba.

Kosmetyk przypadł mi do gustu, będę po nieco z przyjemnością sięgać, jednak nie wiem, czy sama skusiłabym się na niego przez jego nieniską cenę. Można go kupić na stronie marki Orientana (100g/27zł ; 250g/50zł).

SKŁAD: sól morska, cukier trzcinowy, sól himalajska różowa krystaliczna, sól gorzka, gliceryna roślinna, roślinny Mirystynian izopropylu, olej słonecznikowy, olej migdałowy, olej z kiełków pszenicy, olej  z pestek winogron, benzoesan sodu pozyskiwany z jagód, kwas sorbowy pozyskiwany z jagód, olejek lawendowy, olejek grejpfrutowy, olejek neem.

25 września 2012

W7: duo do konturowania Double Act


Ostatnio opisywałam Wam produkt tej samej marki, czyli bronzer Honolulu. Postanowiłam, że pokażę też duo Double Act, które również lubię. Mieści się ono w takim samym opakowaniu, jednak, oczywiście, w innych barwach. Pojemność też się zmienia - tutaj zamiast 6g mamy 8g. Koszt jest podobny, wynosi ok. 15zł. W pudełeczku znajdziemy też pędzelek.


W górnej części pudełeczka mieści się bronzer, w dolnej - rozświetlacz, który równie dobrze sprawdzi się w roli jasnego różu. Oba kolory są perłowe, z drobinkami - ładnie mienią się w słońcu. Ten kosmetyk nie przypadnie do gustu osobom lubiącym matowy efekt na twarzy. Ja lubię od czasu do czasu się poświecić i podkreślić na błyszcząco swoje poliki. Część bronzera ma ciepłą barwę, która dodatkowo (przez drobinki) mieni się na złoto. Natomiast część rozświetlacza/różu jest w chłodnym odcieniu, ma srebrne drobinki.


Jak zwykle pokażę Wam, jak kosmetyk wygląda na twarzy. Przechodzę obecnie burzę hormonów, więc nie mam zbyt ładnej cery... Kilka dni temu była super :( Większości pewnie nie przypadnie do gustu efekt w słońcu, mi nie przeszkadza. W końcu zawsze można go używać w bezsłoneczne dni, które niedługo nas, niestety, czekają.
  

24 września 2012

Projekt denko - wrzesień 2012

Uwielbiam zużywać! Dlatego zazwyczaj w moich projektach denko pokazuję niemałą ilość produktów. Mój chłopak śmieje się, że zużywanie kosmetyków to moje kolejne hobby. Zobaczcie, co udało mi się zużyć w tym miesiącu:

  • Gabamed, Krymska naturalna sól lawendowa - kiedyś opisywałam wersję różaną. Ta bardziej przypadła mi do gustu, bo cząstki lawendy były mniejsze i nie przeszkadzały tak jak płatki róży. Zapach mało intensywny, jednak kryształki soli mniejsze niż w różanej, co jest na plus. Dostałam ją do przetestowania od Ukraina-shop.
  • Balea, żel do mycia o zapachu kiwi - kiwi mi to nie przypominało, ale pachniało czymś jeszcze fajniejszym... zieloną Hubbą Bubbą! :D Tej wersji używało mi się przyjemniej niż malinowej, a przede mną jeszcze melonowa.
  • No 36, dezodorant do stóp - niewydajny i niezbyt udany produkt. Nie wiedziałam do końca po co mam go używać - ani nie chronił przed potem, ani jakoś znacząco nie odświeżał...
  • Bielenda, krem z Żeń szeniem - zużyłam go do stóp, właściwie starczył na 2-3 użycia, ponieważ mimo grubej warstwy nic nie nawilżył. Opisywałam go tutaj.

  • Balea, odżywka do włosów - pisałam o niej niedawno w tej notce. Bardzo niewydajna.
  • L'biotica, Biovax, maseczka do włosów wypadających - nie polubiłam się z nią. Nie urzekł mnie zapach ani działanie... Mam wrażenie, że obciążała mi włosy, mimo że nie kładłam jej przy skórze głowy.
  • BanLab, olejek Sesa - również niezbyt wydajny, ale za to dobry. Myślę, że jeszcze kiedyś się na niego skuszę. Więcej możecie przeczytać tutaj.
  • Farmona, wcierka Jantar - moje kolejne opakowanie... Lubię ten kosmetyk, w połączeniu z olejkami rzeczywiście przyspiesza wzrost włosów.
  • Schwarzkopf, Diadem, farba do włosów - efekty koloryzacji można było zobaczyć tutaj.

  • p2, Perfect face!, spray utrwalający makijaż - skończyłam go używać jako płynu do zwilżania pędzla, nie wiem czy miał wpływ na przedłużenie makijażu, ale na pewno nie skracał czasu jego przebywania na mojej twarzy. Zostawiam sobie opakowanie, ale nie wiem czy kupię go ponownie.
  • Bell, korektor - robiłam na jego temat recenzję, w której zdjęcia (na podbitym oku mojego chłopaka) zrobiły furorę ;) Zapraszam tych, którzy jeszcze nie widzieli ;)
  • Tisane, balsam do ust - dobrze nawilżał, ale bez rewelacji. Konsystencja tej szminki była bardzo gęsta, ciężko było ją rozprowadzić (aż się boję co by było w zimie). Szybko ubywała.

  • Rival de Loop, kapsułki anti-age - mama kupiła je sobie rok temu w Niemczech i nie używała, więc zużyłam ja. Nie zapychały mnie, dość szybko się wchłaniały, nawilżały.
  • Balea, chusteczki oczyszczające - wygrałam je w rozdaniu u Naomi i bardzo je polubiłam. Opakowanie jest małe, zawiera 10 sztuk, w sam raz do torebki. Jestem osobą, która często na noc ląduje u chłopaka i dzięki nim mogłam przyjemnie zmyć makijaż. Nie podrażniały, wręcz były delikatne, miały przyjemną teksturę. Dodatkowo ładnie pachniały, tak mlecznie i pozostawiały taką jakby mleczną warstwę na skórze. Całkiem ładnie zmywały makijaż.
  • Ziaja, maseczka nawilżająca - w tym miesiącu prawie nie używałam maseczek... ostatnio nie miałam czasu, ani ochoty. Maseczki Ziaja lubię i często do nich wracam.

Na koniec opiszę Wam dwa mini-produkty, które znalazły się w najnowszym ShinyBox. Są to kosmetyki marki Zepter... Niestety nie było za bardzo co testować, ponieważ w pudełku znalazły się próbki po 5ml (czyli wysokości mojego małego palca!). Uważam, że to bardzo niemądre posunięcie, by firma, która ma tak drogie kosmetyki, dawała tak małe testery. Kto normalny kupi tonik po jednym czy dwóch użyciach?!

  • Zepter, owocowy tonik nawilżający La Danza - tubeczka starczyła mi na 2 użycia, więc jak się domyślacie, trudno mi jest go ocenić. Na pewno nie podrażnia, nie ściąga skóry. Pachnie dość przyjemnie, trochę ekskluzywnie, zauważyłam też delikatne nawilżenie. Szkoda, że próbka taka mała (marka Zepter mogłaby tak nie oszczędzać i dać chociaż 20ml), bo produkt mógłby się okazać fajnym... Niestety i tak cena odrzuca - 276zł!
  • Zepter, krem do rąk Swisso Logical - tutaj dostaliśmy dwie tubki (2x5ml), więc przetestowanie produktu było już bardziej realne. Mi jedna tubka wystarczyła na ok. 5 użyć, więc po 10 aplikacjach mogę powiedzieć, że krem jest niezły - ładnie pachniał (jak perfumy dojrzałej kobiety), przyjemnie nawilżał, był dość treściwy. Jednak znów cena odrzuca, bo za 100ml płacimy 74zł.

22 września 2012

Obecna pielęgnacja włosów, czyli oleje w akcji!

Chciałabym Wam napisać co nieco o mojej pielęgnacji włosów. Przede wszystkim stawiam na olejowanie - uwielbiam ten zabieg, wykonuję go, w miarę możliwości, przed każdym myciem (myję włosy co 2-3 dni), jak mam mniej czas to staram się nałożyć olej chociaż na 2-3 godziny. Obecnie posiadam 7 olejków przeznaczonych mniej lub bardziej do włosów. Zmywam je delikatnymi szamponami, a od czas do czasu użyję jakiegoś mniej fajnego szamponu, by oczyścić włosy. O produktach więcej dowiecie się czytając tę notkę:

 OLEJE:
  • Ban Lab, Sesa, wersja egzotyczna - lubię ten produkt, sprawdza się u mnie, jednak nie jest super wydajny, wystarczy mi jeszcze na maksymalnie 2 aplikacje. Więcej tutaj.
  • Cien med, oliwka do masażu - ma całkiem przyjemny skład, więc kupiłam ją, by stosować na włosy. Kosztowała mnie aż 3,99zł! Mam ją właśnie na włosach pierwszy raz.
  • Alverde, olejek paczula&czarna porzeczka - bardzo przyjemnie pachnie, trochę owocowo, trochę miętowo. Na pewno przyjemniej się go używa ze względu na pompkę.
  • Alterra, olejek migdał&papaja - ładnie pachnie, lubię go używać. Mam nadzieję, że te olejki szybko wrócą do naszych Rossmannów.
  • Khadi, olejek hibiskusowy do twarzy i ciała - ja go używam na włosy, ma bardzo dobry skład, więc nie ma co zaszkodzić. Jest wydajny, opakowanie 210ml i na samą twarz wystarczyły trzem osobom :P. Kosztuje 59zł, jednak warto wydać, bo starczy spokojnie na rok (tyle ma ważności, a powinien mieć więcej, moim zdaniem). Nie pachnie hibiskusem, raczej sezamem, zapach orientalny, palony.
  • Khadi, olejek stymulujący porost włosów - użyłam go dopiero kilka razy, jednak myślę, że będzie działał podobnie do hibiskusowego. Ma dziwny zapach, jakby ktoś rozsypał różne przyprawy, ale mi nie przeszkadza. Olejki Khadi można kupić w sklepie Helfy.
  • Babydream, oliwka pielęgnująca - nie używałam za bardzo, bo dopiero kupiłam ;)

SZAMPONY:
  • Alverde, szampon dodający objętości - bardzo go polubiłam, ładnie pachnie - jakby cytrusowo. Nie przyczynia się do mocnego plątania włosów, dobrze się pieni (ma Ammonium Lauryl Sulfate w składzie). Myślę, że kupię go ponownie, jak mi się skończy.
  • Babydream, szampon dla dzieci - ten produkt też polubiłam, mimo że włosy po nim są bardzo oczyszczone, wręcz trzeszczące i poplątane.
  • Facelle, płyn do higieny intymnej - też go lubię, jak wiele z Was kupiłam go do mycia włosów. Świetnie się do tego nadaje, jest łagodny, nawilżająco działa na skalp. Świetnie sprawdza się też w swojej programowej roli, jest bardzo delikatny.

ODŻYWKI:
  • Balea, mleczko bez spłukiwania - ostatnio pisałam o nim tutaj.
  • Joanna, balsam do włosów bez spłukiwania - o nim też pisałam w tej notce.
  • Alterra, odżywka nadająca połysk - sławna odżywka z tej firmy, która konsystencją przypomina raczej maskę. Fajnie działa, przyjemnie pachnie, mam jej jeszcze dużo, bo oszczędzam. Mam nadzieję, że wróci na półki.
  • Elisse, odżywka do włosów farbowanych - tania odżywka z Biedronki (5zł), jest dobra do szybkiego nałożenia, by tylko wygładzić włosy po plączącym szamponie.
  • Farmona, Jantar, wcierka do włosów - przelałam Jantara do opakowania po odżywce w sprayu - tak łatwiej się go aplikuje. Lubię ten kosmetyk, włosy mi trochę szybciej rosną i pojawiło się trochę baby hair. Kupuję go w Jasmin (we Wrocławiu, w Feniksie) za niecałe 11zł.

MASKI:
  • Alverde, maska z aloe vera i hibiskisem - Na początku mnie nie powaliła... Po dzisiejszej aplikacji jestem bardziej zadowolona.. podcięłam trochę włosy i możę na tamtych suchych, zmaltretowanych nie miała się jak wykazać? ;) Bardzo ładnie pachnie. Pojemność to tylko 100ml.
  • Joanna, maseczka jajeczna - jeden z moich ulubieńców, opisywana tutaj.
  • BingoSpa, maska z masłem shea i pięcioma algami - Niestety nie powaliła mnie... ale mam jej jeszcze dużo, może moje zdanie się zmieni. Ma ładny zapach i przyjemną konsystencję. Można ją kupić za ok. 8zł w niektórych hipermarketach Tesco.

A jak wygląda Wasza pielęgnacja włosów? Używacie olejków? A może wolicie maski? :)

20 września 2012

Starcie pudrów sypkich - Mariza kontra My Secret


W dzisiejszym poście zrobię porównanie dwóch pudrów sypkich. My Secret dobrze znacie, często pojawia się na blogach, natomiast Mariza staje się coraz popularniejsza, ale nadal mało o niej wiadomo.

Mariza, matujący puder ryżowy: plastikowy krążek, z czarnym wieczkiem (wieczko jest nakładane, jednak dość ciasno i nie powinno się otworzyć). Opakowanie dość płaskie, mieszczące 5g produktu. Ma małe otworki, przez które wysypujemy puder.

My Secret, transparentny puder sypki: plastikowy krążek, z czarnym wieczkiem (wieczoko jest zakręcane). Opakowanie zdecydowanie wyższe niż pudru Mariza. Poza tym pojemność jest ponad dwa razy większa - 12g. Ma spore otworki do aplikacji pudru, wylatuje z nich dużo produktu.


Oba produkty mają podobne przeznaczenie - zmatowić skórę i utrwalić makijaż. Jak się spisują?

Mariza: używam od niedawna, ale już mogę stwierdzić, że to dobry produkt. Jest transparentny, w odcieniu białym, nie bieli mojej skóry. Nie zapchał mnie, nie tworzy też efektu maski. Wystarczy niewielka ilość, by dobrze zmatowić skórę. Na mojej twarzy trzyma się ok. 6h bez zarzutu. Potem potrzebuję poprawki.

My Secret: mam go już jakiś czas, kilka miesięcy. Czy go lubię? Niezbyt. Mimo że moja cera jest normalna, to nie lubię błysku podkładu i zawsze się pudruję. Ten produkt matuje skórę, owszem. Jednak po 2-3h czuję jak schodzi i jakby wzmaga u mnie świecenie. Poza tym jest niewydajny - na jeden makijaż zużywałam go bardzo dużo. Co do jego transparentności nie mam zastrzeżeń, proszek ma odcień cielisty. Ten kosmetyk także mnie nie zapchał.


Pudry różnią się też formułą i zapachem:

My Secret: ma konsystencję mąki, jest grubiej zmielony niż Mariza. Jednak nie przeszkadza to w użytkowaniu, nie wpływa także na efekty wizualne. Zapach jest pudrowy, dość mocno wyczuwalny, jednak przyjemny.

Mariza: ten puder jest bardziej zmielony niż MS, bardziej sypki, jednak nie wiem do czego porównać konsystencję. Zapach jest bardzo delikatny, ale z tej samej rodziny, także pudrowy.
po lewej: My Secret, po prawej: Mariza

Cena i podsumowanie:

My Secret: puder jest tani, kosztuje ok. 12zł. Na pewno starczy nam na długo. Mi nie przypasował, jednak ma wielu zwolenników - warto przetestować na sobie. Kupimy go w każdej Naturze, w której mieści się szafa My Secret.

Mariza: puder ten kosztuje nieco więcej, bo ok. 18zł. Jednak też starczy nam na długo, bo jest bardziej wydajny. Matuje lepiej i na dłużej, zdecydowanie bardziej go polecam. Niestety, dostępny tylko przez konsultantki Marizy, np. Panią Bożenę (marizakonsultantka@wp.pl). Strona: http://e-mariza.info.

19 września 2012

Paese: błyszczyk do ust Color Mio, nr 502



Chciałabym Wam zrecenzować błyszczyk marki Paese, który dostałam w paczce Kosmetyki za darmo (za 22zł ;)). Trafił mi się nr 502 - taki jakby brzoskwiniowy nude. Normalnie za 6,5ml produktu płacimy ok. 10zł. Błyszczyk przepysznie pachnie karmelem (albo wanilią, nie wiem sama...), co uprzyjemnia użytkowanie.

Opakowanie jest zaopatrzone w zwyczajną pacynkę, która, niestety, nabiera za mało kosmetyku i musimy kilka razy zanurzać ją w błyszczyku, by ilość była zadowalająca. Formuła jest dość gęsta i klejąca, ale za to błyszczyk utrzymuje się długo na ustach (ok. 2h to dla mnie długo, ale możliwe, że stać go na jeszcze więcej). Efekt na ustach bardzo mi się podoba - nie daje kryjącego koloru, tylko delikatną brzoskwiniową poświatę. Bardzo ładnie się błyszczy i powiększa optycznie wargi. Delikatnie czuć jego obecność.

Należy uważać na wzornik Paese, bo według niego jest to kolor jasnoróżowy!

18 września 2012

Joanna, Z Apteczki Babuni: produkty, które lubię i polecam


Co prawda ta seria nie ma nic wspólnego z apteczką babuni, bo jest po prostu naszpikowana chemią, ale nie przeszkadza mi to w lubieniu się z tymi produktami. W tej notce pokażę Wam 3 kosmetyki, które u mnie się sprawdzają i pokrótce je opiszę.

  • Joanna, Z Apteczki Babuni, Wygładzający peeling z proteinami mlecznymi i ekstraktem z miodu - gdy zobaczyłam go na blogach, kiedy dziewczyny dostały go do testów, od razu wiedziałam, że prędzej czy później po niego sięgnę. Wygląda świetnie i w sumie już sam wygląd mnie do niego skusił. Jest duży, mieści się w 300g opakowaniu, kosztował mnie 12,50zł w osiedlowej drogerii. Przepięknie pachnie! Jak dla mnie jest to zapach czystości, świeżości, lekko słodki. Niestety w środku nie jest zabezpieczony żadną folią, po prostu odkręcamy i mamy już peeling. Ma konsystencję kisielu, jest dość płynny, jednak przyjemny. Nie jest obficie naładowany drobinkami ścierającymi, jednak według mnie jest ich wystarczająco do wykonania niezłego peelingu. Produkt z połączeniu z wodą pieni się, może być używany jako peeling myjący. Jest dość delikatny, idealnie nada się do peelingu wrażliwszych miejsc typu dekolt czy biust. Ja jestem maniaczką peelingów, mam ich dużo i lubię różnorodność, dlatego bardzo cieszy mnie fakt, że ten kosmetyk jest inny - nie chciałabym, żeby wszystkie moje peelingi były super gęste i super ścierające, bo po prostu bym się szybko znudziła. Chętnie skuszę się w przyszłości na pozostałe wersje: bzową i oliwkową.

  • Joanna, Z Apteczki Babuni, Balsam nawilżająco-regenerujący - myślę, że słyszałyście o tym produkcie, ja używam go namiętnie od około roku. Jak już wielokrotnie wspominałam, mam dość suche włosy, zwłaszcza na końcówkach i muszę je wspomagać produktami bez spłukiwania. Ten kosmetyk świetnie się u mnie sprawdza, jest podobny do mleczka Balea, które ostatnio prezentowałam, jednak jest nieco lepszy. Wydaje mi się, że lepiej nawilża. Moich włosów nie obciąża, nawet jeśli nałożę go dużo. Na jego korzyść przemawia wydajność (jest bardzo wydajny, a butelka duża - 300g) i cena - niecałe 6zł. Poza tym świetnie pachnie, nieco inaczej niż peeling i maseczka, ale jest w podobnych nutach zapachowych.

  • Joanna, Z Apteczki Babuni, Maseczka jajeczna, odżywcza do włosów rozjaśnianych i farbowanych - ten produkt kupiłam niedawno, ale już zdążyłam się z nim polubić. Po pierwsze - boski zapach, bardzo podobny do zapachu peelingu, mimo że jest to seria jajeczna. Podobnie jak peeling, nie ma w sobie zabezpieczenia - odkręcamy słoiczek i już możemy nabierać produkt. Jego konsystencja jest dość rzadka, bardziej przypomina odżywkę niż maskę. Maseczka jest jednak wydajna, bo nie potrzeba jej dużo na włosy (ja nakładam na połowę długości włosów, bez skalpu). Słoiczek mieści 250g produktu, za który zapłaciłam ok. 9zł. Jeżeli chodzi o działanie, to jestem bardzo zadowolona - nakładam maseczkę na dłuższą chwilę (czasami jest to 10 min, czasami 30), potem spłukuję. Włosy są o wiele bardziej miękkie, wygładzone, ładnie pachną. Zdarzyło mi się zapomnieć o nałożeniu czegoś bez spłukiwania i moje włosy wcale nie były takie sianowate, więc śmiem twierdzić, że nawilża nawet suche włosy.

Używałyście któregoś z tych produktów? Jakie wrażenia? ;)

17 września 2012

Ile 'warta' jest Twoja twarz?

Dzisiaj przygotowałam dla Was TAG, w którym nie zostałam nigdzie otagowana, jednak podoba mi się jego idea. Polega on na tym, by pokazać standardowe produkty, których używamy, by wykonać makijaż i podliczyć ich wartość. Ceny są raczej orientacyjne, bez większej dokładności co do groszy. Nie posiadam w swoim zbiorze niesamowicie drogich produktów, dlatego ta kwota nie jest wysoka... może to i dobrze? :) Wszystkim można się dobrze pomalować ;)

  • żelowy eyeliner Essence - 13zł
  • baza pod Ciebie Hean - 14zł
  • tusz Oriflame - 15zł
  • róż mozaika Mon Ami - 13zł
  • puder transparenty My Secret - 12zł
  • pomadka Maybelline (132 Sweet Pink) - 23zł
  • podkład Revlon CS nr 180 - 35zł
  • korektor Essence - 11zł
  • cień MIYO nr 04 Vanilla - 5zł
  • paletka Sleek Storm - 28zł
RAZEM: 169zł

 A oto makijaż, który wykonałam tymi produktami:
kliknij, aby powiększyć

Balea: produkty do włosów suchych i zmęczonych

Proszę o przeczytanie tej recenzji, a nie zachwycanie się tym, że to Balea ;P


Tę serię kupiłam sobie podczas przedostatniej wizyty w Niemczech. Nie miałam wcześniej produktów Balea do włosów i postanowiłam spróbować. Czy jestem zadowolona z mojej decyzji? Przekonacie się podczas czytania tej recenzji. Kupiłam sobie odżywkę, szampon i mleczko bez spłukiwania. Szampon i odżywka kosztowały po 0,75€, natomiast mleczko - 1,95€. Cała seria ślicznie pachnie morelą i jest to niestety jedna z jej nielicznych zalet. Co za tym idzie? Obecność substancji zapachowych wysoko w składzie.

ODŻYWKA: Ma bardzo wodnistą konsystencję, przelewa się przez palce i jest bardzo niewydajna. Przy każdym użyciu zużywam jej około jednej garści. Poza tym bardzo się pieni, chociaż w sumie uważam to za zaletę, bo łatwo ją rozprowadzić na włosach. Działanie nie jest powalające - jest to zwykła odżywka, która wygładza włosy po myciu plączącym szamponem. Nie robi nic więcej. Jej pojemność do 300ml.


SZAMPON: Szampon ma brzoskwiniowe zabarwienie, lekko perłowe. Ma przyjemną konsystencję, chociaż dość rzadką, dobrze się pieni. Jest bardziej wydajny niż odżywka, ale wciąż szybko ubywa. Obecnie prawie go nie używam, bo przy używaniu produktów bez SLS zauważyłam, że nieco wysusza mi skórę głowy. Mam również wrażenie, że włosy trochę szybciej mi się przez niego przetłuszczają. Jego pojemność to 300ml.


MLECZKO BEZ SPŁUKIWANIA: To zdecydowanie najlepszy produkt z tej serii, chociaż i tak niepowalający. Podobnie, jak poprzednie produkty, też jest niewydajny. Po umyciu włosów zużywam z 5 pompek tego produktu (plus za pompkę!). Nie obciąża włosów, nawilża i znacznie zmiękcza. Moje włosy są suche na końcach i żeby wyglądały dobrze, zawsze muszę nałożyć coś bez spłukiwania. I wtedy widzę znaczną różnicę (porównując: bez takiej odżywki/balsamu i z) w wyglądzie włosów. Nie wiem, czy sprawdziłby się na włosach zdrowszych i bardziej nawilżonych. Jego pojemność to 200ml.


Nie wiem, jak zachowują się inne serie - mojej, morelowo-mlecznej, raczej nie polecam. Pokażę Wam jeszcze konsystencję. Widać, że produkty są raczej rzadkie:

szampon i odżywka
mleczko bez spłukiwania

16 września 2012

Mariza: wygładzająca baza pod makijaż dla cery suchej i normalnej


Tej bazy używam ostatnio do każdego makijażu, myślę, że stosuję ją wystarczająco długo, by coś Wam o niej napisać. Zacznę od danych technicznych - jej opakowanie jest bardzo poręczne, małe (zawiera 15ml produktu), zaopatrzone w pompkę, która pozwala na higieniczną aplikację. Zadaniem bazy jest wygładzenie skóry twarzy, dzięki czemu łatwiej nanieść makijaż oraz, oczywiście, przedłużenie jego trwałości.

Sam kosmetyk ma kremową konsystencję, bardzo dobrze się go rozprowadza. Wchłania się szybko, dodatkowo lekko nawilża skórę, więc nie stosuję pod nią kremu. Pod makijaż używam 2-3 pompki, jednak kosmetyk jest dość wydajny. Aplikację umila przyjemny, lekko kwiatowy zapach.

W kwestii działania - na pewno wygładza skórę (to pewnie zasługa silikonów). Nie zapchała mnie i ma za to wielki plus, bo bardzo się tego bałam. Jednak moja skóra obecnie prawie w ogóle nie ma tendencji do zapychania się. Nie zauważyłam, żeby baza ściągała pory czy zmniejszała ich widoczność, a szkoda. Jednak producent o tym nie wspomina, więc nie będę się czepiać. Nie mam problemów z naniesieniem podkładu na twarz, więc nie zauważyłam ułatwień w tej kwestii, ale niektórzy (szczególnie osoby nakładające podkład palcami) mogą zauważyć różnicę.

Jeżeli chodzi o przedłużenie trwałości makijażu, bardzo trudno mi na ten temat coś powiedzieć - mam podkłady, które trzymają się dość długo i jest mi ciężko stwierdzić, czy baza rzeczywiście się sprawdza. Wydaje mi się, że dzięki niej trzymają się lepiej następne warstwy, typu bronzer czy róż. Naniosłam ją kiedyś na powieki, ale nie dała rady z długotrwałym utrzymaniem cieni.

jedna pompeczka

Uważam, że jest to dość dobry kosmetyk, jednak nie kupiłabym go sama. Nie jestem fanką baz, jednak uważam, że są przydatne na większe wyjścia czy uroczystości. Zaletą tej bazy jest przede wszystkim rozsądna pojemność - 15ml można zużyć w normalnym tempie, bez obawy, że duża ilość kosmetyku się zmarnuje. Jednak nie wiem, czy cena 25zł skusiłaby mnie do kupna... ale na pewno wolałabym sięgnąć po tę bazę, która na pewno mnie nie zapcha, niż po coś nowego, tańszego, co może mi zrobić krzywdę.

Mimo że produkt został mi udostępniony za darmo, nie wpływa to w żaden sposób na moją ocenę.

Jeżeli jesteście zainteresowane kupnem tego produktu lub innych produktów Mariza zgłoście się do Pani Bożeny, która jest konsultantką. Podaję adres e-mail: marizakonsultantka@wp.pl. A najnowszy katalog możecie zobaczyć tutaj. Mnie kilka kosmetyków naprawdę zainteresowało ;)

14 września 2012

Złota róża w otoczeniu fioletu

Dzisiaj makijaż, do którego użyłam głównie cienia Kobo - Golden Rose. Ponad załamanie wyciągnęłam fioletowy i brązowy matowy cień z paletki OSS. Twarz wykonturowałam różem Wibo nr 9 oraz brązową częścią duo W7 - Double Act. Na usta powędrował błyszczyk Essence Stay with me (01 Me & my icecream).


I same oczy:

13 września 2012

ShinyBox - wrzesień 2012


Kilka dni temu dostałam propozycję, by przetestować pudełko ShinyBox. Lubię takie paczkowe niespodzianki, ale sama nie skusiłam się jeszcze na żadnego takiego boxa (poza akcją Kosmetyki za darmo). Wczoraj paczuszka do mnie doszła i pokazuję Wam, co w sobie skrywa:


Peelingu na pewno będę używać (chociaż ja z tymi enzymatycznymi to nie potrafię być systematyczna), balsam też pewnie pójdzie w ruch (chociaż nie mam skóry suchej i bardzo wolno zużywam takie produkty). Produkty Biodermy chętnie przetestuję, bo do tej pory miałam tylko żel do mycia twarzy. Krem do rąk zawsze się przyda - tym bardziej, że jest taki malutki. Cena toniku powala, zresztą nie przepadam za tym typem kosmetyku. Chociaż prawdę mówiąc nic nie będę mogła ocenić po 5ml próbkach... szkoda, że dali takie maleństwa, które w pełnowymiarze kosztują nie wiadomo ile, a nawet nie będzie można ocenić ich działania :/


W pudełku znalazłam także zawieszkę w kształcie litery  X - może być i do bransoletki i do naszyjnika, bo łańcuszek przewleka się przez całość. Całkiem podoba mi się taki dodatek.


Przyznam, że zawartość jest bardzo sympatyczna. Osobiście, wolę kosmetyki kolorowe, jeżeli chodzi o niespodzianki, ale tymi nie mogę pogardzić, bo spotkam się ze wszystkimi z nich pierwszy raz.